29 listopada 2013

Śmieci od Świętego Mikołaja

Wór śmieci, nieco spożywki, artykuły biurowe, ogólnie pojęty towar do zrecyklingowania i damskie akcesoria. To znalazłoby się na liście w liście do Świętego M. W zeszłym roku wór od Gwiazdorka mógłby być w zasadzie pusty, choć pełen rzeczy niewidzialnych

Ale do rzeczy :-)

Tak zwany Wiesiek jest istotą fascynującą. Przynajmniej dla mnie, a wie o tym każdy, kto podczytuje bloga. Tym razem światło reflektora pada na... najdziwniejsze i najulubieńsze zabawy Kotka z ostatnich dni. Trudno mi przejść obojętnie obok jego wyjątkowych aktywności.

To jak, wymieniać? Proszę:

  1. Papryka pokrojona w półokrągłe paski oraz butelka olejku to, jak się okazuje, podstawa długiej zabawy. Papryka może być tęczą, może być łodzią, może tulić i oplatać butelkę, może też być plastrem butelkę oklejającym. Możliwości są praktycznie nieskończone. Dużym plusem jest też to, że zabawkę można w trakcie ze smakiem chrupać, a w razie potrzeby dokrawać więcej kawałków tęczy.
  2. Dwie "podkradzione" podczas innej zabawy rolki po papierze toaletowym stają się "ubraniem" ukochanego pick-up'a. Ubieranie i rozbieranie auta zająć może cały poranek i spowodować odwlekanie w nieskończoność pójście do przedszkola.
  3. Niestandardowa zabawa w dom. Igi ma obecnie dwójkę dzieci - wspomnianego pick-up'a oraz malutki traktorek. Karmi je (piersią oraz swoim jedzeniem), ubiera, tuli do snu, znajduje innych rodziców tymczasowych, gdy wpadnie mu w oko jakieś wielkie auto. Kiedy któregoś razu Ignaś zrobił potworny bałagan, stwierdził, że to tak naprawdę pick-up. Pick-up, poproszony przeze mnie o posprzątanie bajzlu, stanął na wysokości zadania. Ubrany w dwie rolki po papierze toaletowym i prowadzony rączką Ignasia sprzątał "po sobie" kilkadziesiąt minut. Igi ganiał ze sprzątającym samochodem po domu i roztkliwiał się nad nim, powtarzając "To dobry i miły dzidziuś". Wiadomość z ostatniej chwili: pick-up ma nową mamusię, jest nią lokomotywa. I mamusia i dzidziuś muszą z Ignasiem jeździć do przedszkola i czekać na niego na półeczce.
  4. Latem Ignaś, zainspirowany wizerunkiem Hanki, poprosił o opaskę do włosów. Dostępne w danej chwili były okropne, ale w końcu niedawno natrafiłam na spoko egzemplarze. Kupiłam Zdziśkowi pakiet dwóch opasek. Igi, podniecony, oddał się natychmiast szalonej zabawie. Z jedną opaską na głowie, z drugą szalał i wymyślał zabawy tak różne, że odnotowałam tylko jedną: opaska przewleczona przez uchwyt szafki kuchennej staje się kierownicą bardzo szybkiego samochodu. Fascynujący jest również księżycowy kształt opaski, a także różnorakie są jej zastosowania, bo może być ona paskiem, bransoletką, okularami...
  5. Stary mikser. Wiem, że o tym już pisałam, ale jak robię zestawienie, to mikser musi być. To chyba najfajniejszy dar, na jaki mogłam wpaść. Igi pokochał swój mikser miłością wielką. tym wiekszą, że sprzęt działa i pozwalamy mu go włączać. Ignaś długo miksował podłogę, dzięki temu wie już, że wiertła się od tego wyginają. Ale zabawka nie straciła na atrakcyjności. Długo popylał do przedszkola z pudełkiem z mikserem :-)
  6. Puzzle. Wiesio ma swoje puzzle, ale i nasze, dorosłe są niczego sobie. Igi nie przejmuje się szczególnie kształtami, czy kolorami. Puzzle podbiera nam garściami i godzinami układa wielkie projekty: schody, gąsienice oraz kwadraty, wpychając części układanki na siłę. Zajęciu towarzyszy Dzióbek Skupienia. A zabawę zakończyć można chowaniem puzzli do pudełka. Ale nie byle jak. Gładkie kawałki układanki lepią się do małej stópki, co Ignaś skrzętnie wykorzystuje, nadeptując kolejne fragmenty, podskakując do pudełka i strząsając je do niego bardzo skrupulatnie.
  7. Zrobilismy w końcu kuchenkę naszemu małemu Mistrzowi Gara i Miksera. Zwieńczeniem projektu było dla mnie wsypanie całego suchego dobra, jakie miałam, do słoików. Igi zdziczał z radości i zaczął zabawę. Najbardziej ukochał sobie suchą fasolę. Słoik z fasolą powędrował do salonu, poduszka z fotela została zrzucona. Igi stanął na ogołoconym siedzisku, podał mi słój i kazał rzucać. Po rzuceniu ziarnka fasoli na poduszkę musiałam powiedzieć "Hop!" - tylko wtedy Igi (jak twierdził) mógł skoczyć.
  8. Jest coś elektryzującego w naszych słoikach - tych z solą, cukrem itp. Podczas gotowania łapka Ignasia zawsze "wpada" do słoja i zaczyna gmerać w zawartości, przesypywać, chwytać garścią i rozsypywać. Gdy nadchodzi jakis ciężki dzień, mogę włączyć Kiciusiowi Peppę, a jakże. Ale mogę też podać kilka słojów i pudełek (ryż, mąka, sól, soczewica) oraz podsunąć miotełkę i ściereczkę, by zyskać na czasie i chwili bardzo sensorycznego spokoju :) 
  9. Słyszysz "puszka sardynek" i co widzisz? Zapewne jedzenie. Moje dziecko, podobnie, jak dziecko Ani JM, widzi zabawę. Zabawę polegającą na... noszeniu sardynek (w puszkach) w zębach i chodzeniu tak po domu. 
  10. Zszywacze są tak niedoceniane jako prezenty dla przedszkolaków! Ten dzień, gdy Igi przyjął do wiadomości istnienie zszywacza i następujący tydzień zapisał się małymi, metalowymi zgłoskami w historii naszej rodziny. Ignasia ogarnęła pasja zszywania. Najpierw zszywał tradycyjnie, kartki. Albo jedną kartkę, po co dwie. Potem zafascynowało go wybebeszanie wnętrzności zszywacza, a na horyzoncie pojawiła się paczka ze zszywkami. Kto wie, czy nie bardziej fascynująca od samego zszywacza! Zszywki usłały podłogę naszego domu, ale z ich rozrzucania Igi zrezygnował w momencie, gdy pierwszy raz nadepnął na to małe, kłujące ustrojstwo. Gdy załatwił paczkę zszywek, zabrał się za zszywanie wyższego rzędu. Na przykład koc. Koce polarowe dobrze się zszywa. Gorzej, gdy chce się koc połączyć z fotelem, nie zawsze wychodzi. Zszywacz zabraliśmy mu, gdy pewnego razu na bardzo śpiąco nie mogłam wbić stopy w skarpetkę. Bo była zszyta. 
Mogłabym tak w nieskończoność. Rozumiecie teraz, skąd moja lekka awersja do kupowania typowych zabawek?

27 listopada 2013

Czego uczy mnie moje dziecko

Dużo mówi się na temat wychowania. A konkretnie - o tym, że dzieci należy wychowywać. 
Wiecie co? Im dłużej przyglądam się młodzieży - i to nieważne, czy młodzież ta ma 2 miesiące czy 2 lata - tym bardziej dochodzę do wniosku, że to my, dorośli, powinniśmy wielu rzeczy się od naszych malców nauczyć. A właściwie - przypomnieć sobie, jak to było kiedyś... Po namyśle stwierdzam, że chętnie przejęłabym parę zachowań i cech Ignasia. Których?


  • Pracowitość (i dzika radość z pracy połączona z niezmordowaniem) - każda zabawa to tak naprawdę praca. Mały Naukowiec rozkłada na części pierwsze, obserwuje, eksperymentuje, doświadcza, myśli "outside the box". Fascynuje go wszystko i ciągle. Pracę zaczyna w momencie otwarcia oczu, kończy ich zmrużeniem do snu. Który dorosły ma siły na tak długi dzień aktywności zawodowej? Mało tego, nas otoczenie praktycznie nie interesuje. Dzieci obserwują je z rosnącą, a nie malejącą ciekawością, zadaja milion wnikliwych pytań.
  • Wyobraźnia, innowacyjność, nowatorstwo - Młodym nie jest potrzebna instrukcja obsługi. Chyba że do podarcia, zbudowania samolotu lub zrobienia wycinanki. Przedmioty znajdują w małych rękach tak niesamowite zastosowania, są tak ciekawie łączone, że nic tylko usiąść, popatrzeć, pouczyć się.
  • "Wiem, czego chcę", czyli stuprocentowe nastawienie na zaspokojenie swoich potrzeb. Rewelacja! My, dorośli, pędzimy przez rzeczywistość, a nasz zdrowy egocentryzm hamowany jest przez milion czynników. Igi po wstaniu pędzi do książki, choć chce mu się siku. Ale praca jest ważniejsza! Nie przytuli obcej osoby. Nie porozmawia z babcią, gdy właśnie odkrył nową zabawę, choć sprawi jej to przykrość. Zastanawiam się, kiedy zaczynamy zatracać wiedzę, o tym, czego naprawdę chcemy i kiedy priorytety układają nam się tak, że nudne siku jest ważniejsze od nowej książki.
  • Stanowcza odmowa - nie można tego jeszcze nazwać asertywnością, bo i elementy agresji mogą się zdarzyć, i niebranie pod uwage potrzeb innych. Dzieci (przynajmniej te młodsze) rzadko bywają jak dorośli ograniczone obawą przed zranieniem innych, chęcią ich zadowolenia itp. Po prostu nie robią tego, czego nie chcą. Kropka.
  • Nieskrępowana wolność. Wolność słowa, wolność śpiewu, tańca, rysowania czego się chce i jak się chce. Wolność fikania, dziczenia, kwiczenia, a także drapania się w pośladek. Olewania próśb, gróźb i poleceń. Któraś dziewczyna (jejku, nie pamiętam!) napisała obłędny przykład. Przypomnij sobie sytuację, w której chcesz czegoś od swojego dziecka, a ono zlewa cię ciepłym moczem, odbiega w dziwacznych podskokach, pokwikuje, chwyta się z pośladki i wywala język. Przypomnij sobie, co wtedy czułaś. A nastepnie zamień osoby. Na miejscu dziecka postaw siebie, a na swoim - szefa, który daje ci nieciekawe zadanie. Ole! 
  • Drapanie się w pośladek podsumowuje brak wstydu - w pewnych aspektach. O ile łatwiejsze jest życie, gdy z takim drapaniem nie trzeba się kryć. Że nie wspomnę o innych "wstydliwych czynnościach". Ale wstyd też jest. Tam, gdzie zasady savoir-vivre'u mają jeszcze małe znaczenie, człowiekowi wolno być niepewnym i nieufnym wobec obcych, schować się za mamą lub fotelem, by ocenić, poobserwować, przyzwyczaić się, przełamać lody lub nie. To takie podążanie za instynktem i intuicją. Dzieci nie czują potrzeby bycia miłymi, gdy tego nie chcą ani nawiązywania kontaktów wbrew sobie. 
  • Błyskawiczne załatwianie spraw i brak wyrachowania. Kolega zabrał mi auto? Dostaje za to natychmiast w łeb i nieważne jest to, że ma kupę odjechanych zabawek, którymi jego mama, obrażona za cios nie pozwoli mi się bawić ;-) Zresztą i tak za 3 minuty pogodzimy się, by za kwadrans pobić ponownie. Po prostu emocje.
  • Wolność na talerzu. To nie tak, że zjadamy wszystko co do okruszka i to dokładnie to, co zostało na stole postawione przez kogoś innego. Tu rządzi żołądek, który mówi kiedy, co i ile zjeść. I często nijak się to ma do planu dnia dorosłych. To samo ma się do spania.
  • Wewnątrzsterowalność - oceny innych mają na dzieci taki wpływ, jak kasztany na produkcjęlampek choinkowych. Dzięki temu Młodzi zaskakują zabawami, niesamowitymi zestawieniami ubrań i dodatków, czy chodzeniem dwa kroki w bok, trzy do tyłu i podskok. Tańczą tak, jak gra im w uszach melodia i nie widzą krzywych spojrzeń, nie wiedzą, co to ocena i krytyka. Oczywiście do czasu, niestety.
  • Wiara w siebie. Maluchy przychodzą na świat umiejąc zaskakująco niewiele. Do wszystkiego dochodzą same ciężką pracą i ciągłymi ćwiczeniami. Świat stoi przed nimi otworem, mogą wszystko! Marzenia to dla nich chleb powszedni, a nie niepotrzebne mrzonki.
Dzieci uśmiechają się podobno około 400 razy na dobę. Ciekawe, jaki ma to związek z tą moją wyliczanką? :-)

Ja chyba za bardzo w wychowanie nie wierzę. Często wychowanie jawi mi się jako temperowanie, zabijanie chęci działania, ustawianie według innych, nauka zapominania o sobie, nauka sztampowego myślenia, a w najgorszym razie (fakt, to żadne "wychowywanie" nie jest) - związane jest z krytyką, wylewaniem zimnego kubła wody na głowę, bolesną oceną, wyśmiewaniem marzeń.

Wierzę zdecydowanie w dawanie przykładu. Wierzę również, że moją własną jakość życia bardzo podniosłoby takie "dziecięce" podejście do wielu spraw. I dużo rozmyślam nad tym co zrobić, by przynajmniej część z wymienionych cech pomóc Ignasiowi zachować :-)

Widzę, że moja akceptacja jego potrzeb i zachowań powoduje, że chce mu się podchodzić do nas emaptycznie i respektuje nasze potrzeby nawet chętnie. (Oprócz wycia, moja potrzeba spokoju jest od lat niezaspokojona i to bez jakichs świetlanych widoków na przyszłość... ;-) I to jest budujące, bo zawsze gdzieś tam czai się obawa o wychowanie tyrana i egocentryka, gdy mówimy o zaspokajaniu potrzeb dziecka. Więc komunikujmy swoje potrzeby! Mówmy o nich, żeby mogły byc przez małolata zauważone i wzięte pod uwagę! 

Mission accomplished? Pogadamy za paręnaście lat ;-)

Chętnie poczytam, czego Was uczą Wasze dzieci (a może przeciwnie, nie uczą?) i jakie zdanie macie na ten temat.

A zbaczając z tematu - jeszcze tylko kilka dni macie na zgłoszenie chęci przygarnięcia kocyka!
Wystarczy podać ciekawą zimową zabawę z "ciepłem" jako motywem przewodnim! Czas ucieka...


26 listopada 2013

Śpiąca Królewna Ignaś

Był taki (i to dość długi) okres w naszej karierze rodzicielskiej, gdy prychaliśmy na samą myśl o określeniu "spać jak niemowlę". Igi i łóżko to historia przypominająca szalony roller coaster. Dobre i cięższe chwile sfilmowane, sfotografowane i opisanne są  tu (drugi film)tututu, tu, a także tu.

Najpierw umierkowanie kłopotliwy, potem zaskoczył nas pierwszą przespaną nocą w wieku 6 tygodni, a chwilę później (3,5 miesiąca) skutecznie zamienił nas w parę zombie, kiedy to nie spaliśmy bity tydzień. Tato Kwiatka opanował wtedy trudną umiejętność przysypiania połową ciała, gdy druga połowa była zaangażowana w kołysanie wózkiem, stojącym koło łóżka. Nasze dziecię, wyjące co 10 minut wstawało po nocy świżutkie i skore do dalszych wrzasków, a my wyglądaliśmy jak para goryli po imprezie, wlokąc ramiona i wory spod oczu po podłodze. 

Igi wyprodukował pierwszy ząb - to dlatego nie spaliśmy tydzień - i wkrótce płynnie przeszedł w fazę zasypiania zupełnie samodzielnego. Ponieważ niemal widziałam w jego oczach sugestię "Odczep się kobieto, nie rozpraszaj mnie, jest git", więc zostawiałam go, by pokonwersował ze sobą i porozdawał ścianom uśmiechy, a w efekcie także usnął. W końcu odechciało mu się i tego, więc okazało się, że usypianie jest dość wymagającą dla rodzica czynnością. Mocno ułatwiło mi życie to, że wraz z rosnącą wiedzą wyluzowałam na gruncie piersiowym, a mianowicie przestałam próbować stosować się do najgłupszej chyba rady/ostrzeżenia, czyli "nie usypiaj dziecka przy piersi". 

Później bywało różnie. To zasypiał przy piersi, to odsysał się i nie zasypiał, choć był zmęczony. W kolejnej takiej fazie pomógł mi Juul i jego sugestia, by pozwolić dziecku zasypiać, kiedy chce. Gdy Igi zdecydowanie odmawiał pójścia spać, mówiliśmy mu, że jego decyzją jest to, że nie śpi, a my potrzebujemy wieczorem czasu dla siebie. O dziwo zajmował się spokojnie zabawą, a my mogliśmy oddać się naszym obowiązkom.

Pomysł Juula miał jeszcze jeden skutek. Gdy decyzja o spaniu oddana została w ręce Ignasia, Młody jako półtoraroczniak przychodził do mnie, mówiąc "Meko i spać". I rzeczywiście szedł spać. W obliczu problemów, które mieliśmy przedtem była to niesamowita ulga.

Niedawno, bo pół roku temu, przeprowadziliśmy się z powrotem na wieś. Jedną z przyczyn tego drastycznego ruchu była chęć spędzania więcej czasu z Ignasiem. Ale niedługo po przeprowadzce zauważyliśmy z zaskoczeniem, że Igi znowu zmienił zwyczaje. I zaczął chodzić spać o... 17. Rekord to kwadrans przed. Kiedy pierwszy raz się to zdarzyło, spojrzeliśmy na siebie w osłupieniu i nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Budzić, zostawić? Obudzi się po drzemce i będzie balował do rana, czy też prześpi całe popołudnie i noc? I serio, co mam zrobić z tak oszałamiającą ilością wolnego czasu?

Szybko przekonaliśmy się, że sen o 17 jest już na całą noc. Igi dzielnie przesypiał ponad 14 godzin, wstawał sobie przed 8 i... Poczułam dość szybko, że tęsknię za własnym dzieckiem. Siedzimy na tej wsi zabitej dechami, a Igul przesypia półdnia i całą noc. Widywałam go rano - wszak trzeba go do przedszkola przygotować, oraz po południu. W planach miałam spacery, baseny, zabawy, czytanie nowych książek, a tu... Z ust mego dziecka dobywa się tylko ciche posapywanie.

Zwyczaje te powoli ulegają kolejnej zmianie, Igi zaczął znowu chodzić spać nieco później. Ale w weekend znowu dał czadu. W piątkowy wieczór wracaliśmy, zahaczając jeszcze o sklep, do domu naszych przyjaciół. Igi, lekko mętny, zapalił się do pomysłu zjedzenia bagietki z czosnkiem. Dostał więc kawałek do łapki i pojechaliśmy. Gdy po chwili odwróciłam się do niego, zobaczyłam, że śpi z nadgryzioną bagietką w dłoni. Nieprzytomnego wniesliśmy do znajomych, których synek ubolewał nad stanem Ignasia. Próbowaliśmy go zatem bezskutecznie obudzić. W pewnym momencie coś mnie zaniepokoiło... Rozchyliłam Ignasiowi usta i zobaczyłam tam... odgryziony kawałek bagietki w zaciśniętych zębach. Jednym słowem Igi zasnął nie tylko w trakcie rozmowy z nami, ale także podczas gryzienia. 

Pokarm został wydobyty z ust Śpiącej Królewny, która (zupełnie jak w oryginale!) otworzyła oczy i wóciła do życia. Zgaduję jedynie, że w bajce nie pachniała tak apetycznie czosnkiem ;-)

Poza tym przypominam, że miły kocyk szuka dobrego domu ;-) 
Czas ucieka!

23 listopada 2013

Z krainy chichów

Żelazna logika

Igi wyje. Mija godzina, mija półtorej. W końcu Wieś przestaje i Tato go pyta:
- Dlaczego płakałeś, Ignasiu?
- Bo... Bo... Bo... - niemal widać dym z uszu - Bo... samolot leciał wysoko, wysoko i pudełko miało drewniane wieczko.

 O poranku

Zbliża się 10, słyszę stęknięcie, jakiś ruch w sypialni, a potem  plaskające po podłodze stópki i do salonu wchodzi zaspany, uśmiechnięty Ignaś. Ładuje mi się na kolana, całuje w nos i tuli mocno. Przytulam go również i mówię:
- Kocham cię!
Igi obejmuje mnie jeszcze mocniej, chwilę jest cicho, po czym stwierdza czule:
- Kupa!

A wieczorem...

- Zamknij oczy i śpij - mówię synowi memu niczym Babcia Patryka (ta od "Co?!")
- Poproszę zimną poduszkę - stwierdza na to Igi.

Kolejny poranek

Tulimy się bardzo mocno. 
- Mój kochany Ignaś - mówię.
Igi obejmuje mnie z całej siły.
- Moja śmieldząca mamusia - wypala z grubej rury (i dużą dozą czułości).

Igi ostatnio oznajmił, że zamierza zostać nauczycielem pływania.  Poza tym nadal twierdzi, że boi się, gdy mu "oczy wyciskają", a także często go coś "słędzi".

Imprezowo

Spędzamy weekend u przyjaciół, posiadaczy rówieśnika Ignasia. Chłopcy się uwielbiają. Obserwowanie ich jest niemożliwe bez uśmiechu na ustach. 

Benjamin przerywa zabawę i rzuca Ignasiowi:
- Przytulimy się?

Chłopcy budują dom/garaż/fort ze stolika i poduszek. My szykujemy się do hucznego świętowania urodzin. Nagle Ignaś wywrzaskuje:
- Idziemy się napić?
I biegną na złamanie karku... Igi do swojej wody, Benio do herbatki z miodem, po czym wracają do fortu i zabawy w dom samochodami.



Jak myślicie, kim jest solenizantka? :-)

21 listopada 2013

Jaja pstryknięte

Zapraszam, tradycyjnie już, na porcyjkę fot o bardzo, bardzo złej jakości! Miłego odbioru ;-)

Przygotowania do walenia młotkiem
W domu wreszcie zaczyna wyglądać przytulnie :-)
Igulek i jego przytulanka - ciężki, metalowy (koszmarnie zimny po jeździe samochodem) samolocik
Makro okruszków na podłodze ;-)

Wszyscy gotują - Matka Kwiatka...
... i sam Kwiatek. Śniadanie mamie sporządził - mniam! Jarzębina, fasola i sucha ciecierzyca. Potrawa nazywa się "golki", jakby ktoś nie wiedział ;-)

Szczęśliwy, ubrudzony od paluszków po włosy Wieś po pyrobraniu :-)
Miłego dnia!

19 listopada 2013

Pierwszy zrzędliwy konkurs!

Mnóstwo jest powodów do świętowania - blog ma półtra roku, spadł śnieg, Igi nadal nie mówi "R", kotka drapie naszą kanapę, zmagania Zrzędliwej Matki i dokonania Ignasia obserwuje równiutko 100 osób, pojawiliśmy się na fejsbuku... Poza tym tyle rzeczy już wygrałam, a jeszcze sama nikomu nie dałam takiej szansy u mnie - tak, o rewanż chodzi!

A prawda jest taka, że wreszcie, po latach, skończyłam szydełkowy kocyk. I zapragnęłam się nim podzielić.

Jest to kocyk wyjątkowy z wielu względów:
  • mój pierwszy, a zatem najważniejszy koc na szydełku
  • jest z prawdziwej, islandzkiej owczej wełny
  • jest i ciepły, i dekoracyjny
  • ma żywe, nasycone kolory - malinowy, turkusowy, trawiasta zieleń, jasny i ciemny fiolet, a wszystko wykończone bielą w kolorze lodów waniliowych.
Oto zdjęcie - mimo wszystko nie sugerujcie się kolorami. Zielony jest bowiem jak świeżo skoszony trawnik, a niebieski - zupełnie lazurowy. Ta żarówa to przydymiona malina, bliższa chyba czerwieni, niż różowi, lekko złamana białymi nitkami. Niestety, nie jestem geekiem jak mój syn i mimo długotrwałych prób nie osiągnełam w PSie odpowiednich odcieni. Musicie mi wierzyć na słowo ;-)


Kocyk nie jest duży, a z pomiarów przed wypraniem i nadaniem kształtu wynika, że ma 95 cm na 75 cm. Wełna jest z tych gryzących - czego ja już nie czuję. Igi jako niemowlę nosił swetry z tej wełny założone na krótki rękaw, więc kocyka da się używać, choć dla wrażliwszych będzie on jedynie dekoracją albo dodatkowym przykryciem na wózek, czy do łóżeczka. Ogrzeje też zmarznięte stopy po zimowym spacerze. Połączenie kolorów uznawanych za dziewczęce i chłopięce sprawia, że może być (moim skromnym zdaniem) używany przez każde dziecko.

Zatem - zapraszam Was na...

Regulamin konkursu
  1. W konkursie może wziąć udział każdy, kto wyrazi taką chęć w komentarzu i powali nas na łopatki w związku z zadaniem konkursowym - również w komentarzu
  2. Zamieść u siebie baner wraz z linkiem. Jeśli nie masz bloga, użyj FB, jeśli nie masz - zaznacz to w komentarzu :)
  3. W konkursie wezmą udział osoby, które wyrażą na to chęć w komentarzu i które podejmą wyzwanie konkursowe
  4. Konkurs trwa od dziś do 3 grudnia, nagrodę funduję ja, a wygra osoba wyłoniona w drodze burzy mózgów w kwiatowym domostwie
  5. Wyniki zostaną ogłoszone na blogu po podjęciu decyzji, a nagroda wysłana pocztą (oczywiście wyślę prezent za granicę). Jeśli wygrany nie skontaktuje się ze mną w czasie podanym przeze mnie po ogłoszeniu wyników, nastąpią dalsze wybory :-)  
A co należy zrobić, by wygrać? Połączyłam dwa słowa: "zima" oraz "ciepły" - i chciałam zobaczyć, co z tego wyjdzie. A mają wyjść inspirujące do zimowych zabaw pomysły, wiążace "zimę" z "ciepłem". Z czym Wam kojarzy się ciepło? Ze światłem, odpowiednimi kolorami, materiałami, a może jest ono bardziej dosłowne, wyczuwalne? 
Zarzućcie nas (i siebie) pomysłami. 
Najciekawszy pomysł wygrywa!

Zapraszam ciepło i zimowo :-)

18 listopada 2013

Skumbrie w tomacie, serca w brokacie


Nie wiem, jak u Was, ale u nas zima całą parą. Jest po prostu cudnie! Ciężkie płatki wirują w powietrzu, mróz szczypie rumiane policzki Ignasia, a do tego to słońce!
W tak piękne dni aż chce się żyć. Szczególnie, gdy kanapa stoi wreszcie na wprost wielkiego okna i tak otrzymany widok rekompensuje brak telewizora :-)

Niezbyt leniwą sobotę (przemeblowanie w celu dopieszczania dźwięku ukochanych domowników Taty Kwiatka - głośników) zakończyliśmy w wyjątkowo leniwy sposób. Ja szydełkowałam, moja Bardziej Włochata Druga Połowa słuchała muzyki rozparta w fotelu, a Igi zajmował się ajpadem. Byliśmy tak zmęczeni, że daliśmy mu wolną rękę - ipad zazwyczaj nie jest do jego użytku. Poskutkowało to tym, że Wieś najpierw oglądał tutoriale "Jak domowymi metodami przyozdobić romantyczny pokój" po hiszpańsku, potem zaczął jeszcze bardziej drażnić swoje zmysły i pożerał filmy instruktażowe o tworzeniu Hello Kitty z babeczek. Po hiszpańsku oczywiście. 

Co ciekawe, mimo Słodkiej Soboty, Igi ślinił się na ajpada, ale spożycie słodyczy spadło nam tego dnia drastycznie. Filmy o przyozdabianiu babeczek były tak hipnotyzujące, że się biedulkowi nie chciało kopnąć po kostkę czekolady. 

Nie jestem pewna co do jadalnej Hello Kitty, ale czy Igi przypadkiem nie stara nam się powiedzieć, że mamy mu wreszcie przysposobić własny pokój i to koniecznie w "romantycznej" konwencji?

Kiedy ja będę się głowiła nad odpowiedzią, spójrzcie, jak tu pięknie!

Nasza wiocha :) (w tle - i góry, i chmury)
I przed domem

Na koniec - Igul dręczony przez bezdusznego Tatula :)
(film najlepiej oglądacw powiększeniu, bo Ignaśkowe rzęsy są w nim dość istotne)

Dobranoc!

14 listopada 2013

Uczulenie

Gdy zostałam mamą, zaczęła mi się alergia. Jedna zwykła, wziewna, paskudna - nikomu nie życzę i dobrze, że sama po 2 latach minęła!
Druga nie minie chyba nigdy, choć zapewne wyciszy się, gdy Igi będzie starszy. To alergia na "grzeczne" dzieci.

Nie lubię czytać o grzecznych dzieciach, nie lubię o nich słuchać, a w osłupienie wprawia mnie, gdy zadawane mi jest pytanie, czy Igi jest "grzeczny". Logika mi się burzy, zrozumienia brak, nie wiem, co odpowiedzieć.

No bo jak mam odpowiedzieć? Z obserwacji wynika mi, że "grzeczne" niemowlę to takie które:
  • grzecznie śpi - ale jak już się budzi, bo jest głodne, to je dyskwalifikujemy, gdy zaczyna mu się choroba lub ząbkuje i budzi się, by płaczem zawołać rodzica o pomoc, to sorry kolego, grzeczny już nie jesteś. Grzeczne zasypianie, czyli szybkie i bezproblemowe, też kwalifikuje się do tej grupy.
  • grzecznie je - wtedy, kiedy rodzice chcą, tyle, ile podadzą i to, co podadzą. Natomiast gdy głodne nie jest lub (Boże broń!) jedzenie jest niesmaczne, czy po prostu nie ma na nie ochoty - tytuł "grzecznego" jest szybko odbierany.
  • grzecznie się bawi - długo, raczej cicho, w trosce o spokój dorosłych, za to gdy zabawa je znudzi, czymś sfrustruje - ups, zaczyna być "niegrzeczne". Do zachowań niegrzecznych zaliczany jest też cały ogromny wór zawierający "poznawanie świata" - paszczą, ozorem, łapą, przez rzucanie, rozgniatanie, obślinianie, przez ciekawskie wspinanie się, przesuwanie, włażenie do, rozrzucanie, darcie i szarpanie. Nie bawisz się wyłącznie zabawkami i to zgodnie z instrukcją producenta? Uczysz się, poznajesz? Jesteś niegrzeczny.
  • grzecznie robi siusiu i kupę - nie za często, nie za rzadko (wtedy rodzic musi się martwić) i nie tuż po zmianie pieluszki, bo to jest po prostu czysta złośliwość.
Z osobą nieco większą jest też większy problem. Grzeczny żłobkowicz i przedszkolak to taki, który oprócz powyższych:
  • grzecznie bawi się z innymi dziećmi - zawsze chętnie, bez burd i afer, bez gryzienia, krzyczenia, płaczu i wydzierania sobie lalek. Zły nastrój, osobista antypatia lub strach o swoją własność nie są mile widziane.
  • grzeczne olewanie okresów buntów i lęków separacyjnych - te ciężkie dla dziecka i rodziców momenty rozwojowe są apogeum niegrzeczności. Płacz, tantrumki, nierozłączność... To nie może dotyczyć grzecznego dziecka.
  • wspina się dzielnie w kierunku wysokiej poprzeczki postawionej przez rodziców - jedząc, nie ma chęci na zabawę i używa sztućców oraz serwetki, bawiąc się nie robi wokół siebie bajzlu, szybko zaczyna mówić oraz chodzić i nie przewraca się. A gdy opanuje trudną sztuke przemieszczania się, nie ucieka i nie wchodzi tam, gdzie mu nie wolno. Nie powtarza przekleństw po rodzicach.
  • grzecznie się ubiera - nie dręczy rodziców własnym zdaniem i zachciankami ciuszkowymi. Ubiera się lub pozwala ubierać sprawnie i bez zakłóceń. Także wtedy, gdy metka gryzie lub pasek jest za ciasny i boli od niego brzuch.
  • grzecznie chodzi do placówki - żadnych tęsknot za rodzicami, żadnego strachu przed rozstaniem, obcym miejscem i nieznanymi opiekunami.
Żarty na bok :-)
Nie widziałam jeszcze "grzecznego" dziecka. Mam wrażenie, że ten dziwny wytwór to pozostałość po poprzednich pokoleniach. W tej chwili kojarzy mi się tylko z brakiem refleksji rodziców i chęci zupełnego podporządkowania dziecka życiu dorosłego.

Grzeczne dziecko to taki mały robocik albo lalka. Bez własnego zdania, uczuć. Zawsze wstaje prawą nogą i ma wyłącznie dobry (ale nie za dobry!) nastrój. Działa idealnie - jak mały, nakręcony przez kogoś zegarek. Jeśli nawet ma, to nie komunikuje złego samopoczucia, bólu, choroby. Nie poznaje świata w niepożądany sposób, jest ciche, zasady savoir - vivre'u wysysa z mlekiem matki. Mówi "dzień dobry" nawet, gdy się wstydzi, na zawołanie odstawia przedstawienia związane z odpowiadaniem na pytania i pokazywaniem swoich umiejętności. Głód, sen, czas aktywności oraz ruchy jelit dostosowuje do potrzeb dorosłych. Praktycznie, prawda?

To ja jednak wolę mieć prawdziwe, przeżywające wszystkie emocje dziecko, a nie lalkę, która się niczym ze mną nie dzieli. Gdy jestem wyspana, obserwuję z fascynacją wszelkie objawy "niegrzeczności" mojego syna - babranie, paćkanie, rysowanie swojego ciała, radosne fikołki, kolczaste emocje, jeżdzenie do przedszkola z mikserem i chlapanie się w kałużach. I wiele, wiele innych. Ale na pytanie, czy Igi jest grzeczny, nadal nie umiem odpowiedzieć.



12 listopada 2013

Rady Taty Kwiatka zawsze w cenie!

W ostatnim poście wspominałam o tym, jakich Igi dokonuje praktyk na szlaku. Jego osobistym wynalazkiem jest chodzenie rechocząco - zwisające.

I wyobraźcie sobie, znalazłam film, który doskonale obrazuje Ignaśkowe uciechy na górskich szlakach. Tylko muszę ostrzec przed osobliwym humorem Taty Kwiatka. Mogłam go co prawda wyciąć, ale postanowiłam tego nie robić. No bo my właśnie tacy jesteśmy - trochę niepoprawni i z dystansem do rodzicielstwa :-)

Na filmie Igi turla się w kierunku pewnego krateru wypełnionego wodą.


Ale znalazłam jeszcze jeden zabawny film, a mianowicie ze wspomnianej w wycieczkowym poście obskurnej chatki. Zapomnialam napisać, że wytrzęsiony w nosidle Ignaś padł jak kawka. A jak głęboko może spać moje dziecko? Zobaczcie sami :-)


W obu filmach gościnnie wystepują Ania JM oraz słowiczy głos mojej drugiej Połowy.

11 listopada 2013

Trekking z nieodrostkami (Interior)

Dziś chciałam znowu zabrać Was na wycieczkę. Wycieczkę w miejsce niesamowite - Interior. Dziki, zimny, zupełnie niezamieszkany, ale pełen niezwykłych widoków. Cały środek Wyspy to właśnie ten dość niedostępny i usiany lodowcami fragment kraju. Tu toczy się wyłącznie życie turystyczne. Tylko na obrzeżach Wyspy są miasteczka i wioski - czyli siedziby 300 000 mieszakńców naszego kraju. W Interiorze są góry, wspomniane lodowce, wulkany, bezdroża, pustkowia, pustynie, pola lawy, jeziora, rzeki, jaskinie i gorące źródła.

Wyjechaliśmy w brzydki, deszczowy dzień. Ubrani na cebulkę, po roztrzęsionej jeździe szutrem, wyszliśmy wreszcie na świeże powietrze i odłączyliśmy się od naszej niedzieciatej grupy, która wybrała znacznie bardziej wymagającą wycieczkę. 

Podrepatliśmy od razu w stronę "deseru", czyli wykąpać się w gorącym źródle. Droga była tego dnia bardzo wymagająca - nogi ślizgały się po piaszczystej ścieżce prowadzącej okrutnie stromym zboczem góry, a gdy zawiał potężny, zwalający z nóg wiatr, zastanawialiśmy się, czy nie zawrócić. Ponieważ powrót byłby tak samo trudny jak droga przed nami, chwyciliśmy się za ręce i asekurowaliśmy wzajemnie. Było warto, gdyż wkrótce wicher ustąpił, rozwiawszy na dodatek chmury. A w slońcu jeszcze lepiej widać oszałamiające kolory na ziemi i cudną roślinność.

Po długim marszu dotarliśmy wreszcie do celu - gorącago źródła usytuowanego malowniczo nad bystrą rzeką. "Cywilizacja" najwyraźniej tu dotarła przed nami, gdyż blaszany domek służył za przebieralnię. Był wyjątkowo okropny w środku - mokry i cuchnący - ale przydał się po kąpieli, kiedy to przyszło koeljne załamanie pogody :-)


Woda nie była zbyt gorąca, dopiero potem zorientowaliśmy się, że w niecce obok jest o wiele przyjemniej. Hanka i Ignaś pozostawali doskonale obojętni na temperaturę wody, bo radośnie memłali PrincePolo, reszta się po prostu nie liczyła :-)

Z "gorącego" źródła uciekliśmy, wygonieni strasznym chłodem i mleczną chmurą płożącą się po górach i ścieżkach. Ubieranie się w tych warunkach była koszmarnie nieprzyjemne, ale już po kilkunastu minutach słońce powróciło, zmuszając nas do pozbycia się kilku warstw ubrań. 


Igi, żwawy i rześki, wymyślił sobie swój sposób na trekking. Szedł ze swym Tatą za rękę, by co krok upadać z rechocikiem na ścieżkę lub trawę, wisząc jednocześnie u rodzicielskiej dłoni.

Na kempingu dzieciaki podziwiały namioty, a nawet próbowały bezceremionalnie władować sie do jednego z nich, a o tym pisałam TU.

Żałuję ogromnie, że widzieliśmy w sumie tak mało. Z drugiej strony niestety większość szlaków jest dla takich maluchów jak Ignaś i Hanka po prostu zbyt niebezpieczna. Jeszcze trochę musimy poczekać na kilka miejsc, które są na mojej liście życzeń. Na szczęście do wielu z nich da się dojechać samochodem terenowym, choć radość z tego znacznie mniejsza.

A Wam jak się podobało?
(Poproszę o wskazówki - czy ten sposób prezentowania dużej ilości zdjęć jest znośny w odbiorze?)

10 listopada 2013

Jak dziś wygląda Ignaś?

Ignaś ma kilka cech wyróżniających go od innych. Od kilku dni na przykład ma niebieską plamę na czole, bo malowaliśmy metodą (domowej odmiany) batiku nie tylko stare prześcieradło. Igi nie chciał czuć się ograniczony i pomalował sobie buzię. Dzięki temu wiemy, że barwniki spożywcze, których używaliśmy nie schodzą ani podczas pierwszego, ani drugiego zmywania mydłem :-)

Z mniej widocznych znamion po radosnej twórczości mamy "wytatuowane" całe Ignaśkowe ciało, bo Wiesiek malował w samych gatkach i przy okazji pomazaliśmy mu nogi i brzuch. Dodam, że na jego wyraźną prośbę.

Znakiem szczególnym Ignasia niezależnie od naszych zabaw są wszechobecne plamy. Pomimo położenia ściereczki na stole Igi nie zawsze zwalcza odruch wycierania paszczy łapką i rękawem, a rękawa i łapki - w koszulkę. Ale to i tak lepiej niż przejechanie paszczą po kanapie :-)

A dlaczego moje dziecko ma takie tłuste włosy? To proste! Pomagał mi sprzatać ze stołu. Gdy poprosiłam, by przyniosł do kuchni talerzyk, zrobił to. Przyniósł go... na głowie. Twierdząc, że ma talerzykową czapkę. Tylko że na talerzu była oliwa, która oczywiście spłynęła na włosy. Zmyć jej dokładnie nie zdążyłam, bo Igul nie miał ochoty poddawać się szorowaniu, wszak spieszył się do przedszkola.

Igi w ogóle bardzo często wygląda mało wyjściowo. Oto jak wczoraj przygotował się do wyjazdu do restauracji homarowej:





Pomimo prób wyprania małego artysty ślady pozostały. Igi był najbardziej szykownym gościem pożerającym homary :-)
Miłej niedzieli!

8 listopada 2013

Hu hu ha, czyli początki białego :)

Spełniam obietnicę :-) Dziś pokażę Wam (niestety przy pomocy zzłej jakości zdjęć), jak na Lodowej Wyspie odnaleźć zimę parę kilometrów od domu.

Zdjęcie dla celów poglądowych - tak wyglądało, gdy opuściliśmy dom.

Powoli krajobraz zaczął się zmieniać...
... i naszym oczom ukazały się góry, przez które chcieliśmy się przeprawić w drodze do celu właściwego
Kiciuś zajmował się głównie lekturą, a przy większych spadkach terenu kwiczał z radości
W międzyczasie jedna Bardzo Głodna Gąsienica przegryzła się przez jedno duże jabłko :-)
... oraz minęliśmy sporą elektrownię wodną...
Te górki to bardzo aktywny geotermalnie obszar, wszystko kipi, dymi i paruje.
Droga nie była łatwa (jedna z pasażerek zakomunikowała, że zaraz zejdzie na zawał), ale widoki rekompensowały strach
Zjeżdżanie przy 15% i skrobanie się pod górkę przy 15 lub 16% daje sporo uciechy, jak ktoś lubi bardziej ekstremalną jazdę






A w stolicy działo się, oj działo! Festiwal Air Waves :-)

Pójde na całość i zanudzę Was do końca widokami - tym razem zmieniamy kroajobraz na miejski:
W tym domeczku oficjalnie zakończyła się Zimna Wojna. A ja najbardziej lubię go za te opowieści o duchach w nim straszących. Ponoć nawet sceptycy mówią o strasznych hałasach, które nie dają spać.

Nasza ex-przydomowa góra widziana ze stolicy :-)

I słynna opera, Harpa (czyli po prostu harfa, to także często spotykane imię żenśkie)
Życzę Wam równie miłego odbioru zimy :-)

4 listopada 2013

Pożegnanie lata na Lodowej Wyspie


Lato wraz z białymi nocami odeszło w zapomnienie. Powitaliśmy za to sztormy, a nawet śnieg. Dobrze, że nie leje :-) Konie będą zapuszczały futro, a my będziemy grzać się w domach, oświetleni tym, co się da. Wkrótce słońca będzie jak na lekarstwo, bo dzień będzie wstawał przed południem. Już się ciężko wstaje, najgorzej znosi to Ignaś, który nie przepuści żadnej okazji, by powyć. Więc wyje, bo światło go razi. A przecież wkrótce ogarnie nas czarna noc. Będę odwoziła biedaka do przedszkola w ciemności, na obiad nieco się rozjaśni, a odbierać będę również "w środku nocy". 

Moim osobistym koszmarem jest jeżdżenie samochodem zimą. Luzaccy i rozmemłani (choć przeważnie uprzejmi) tubylczy kierowcy wyznają bowiem zasadę "Masz światła przeciwmgielne - to ich nie wyłączaj!" i walą po oczach tym przed nimi i tym z naprzeciwka. Równie biernie podchodzą do wyłączania długich w czasie jazdy, w związku z czym jestem głęboko nieszczęśliwa, gdy muszę kierować autem po zmroku. Każdą przejażdżkę kończę oślepiona i wykończona, więc odliczam miesiące do lata, kiedy żadne włączone na stałe przeciwmgielne mi nie straszne.

Jeszcze jedno spojrzenie na wiejskie widoki latem, a ja tymczasem zapowiadam zimową relację (z kiepskimi fotami, przykro mi bardzo), którą już przygotowuję :-)


Dobrej nocy!

1 listopada 2013

Ignacy rytualny

Igi uwielbia rytuały. Niektóre wymyśla sam, inne wychodzą nam wspólnie. Oto najnowsze:
  • Podczas mycia zębów należy wypluwać nadmiar pasty. Ale nie byle gdzie, tylko pod prysznic. I nie ot tak, ale trzeba splunąć przez dziurkę w rancie wanienki. Karkołomne.
  • Codziennie podkrada mi łyk kawy. Kończy się na tym, że popijamy kawę po łyku i naprzemian opowiadamy sobie, jakież to obrazy malują się na jej mlecznej powierzchni. Choć kawa jest zbożowa, cierpię, bo dziecię mi połowę w imię zwyczaju podpija ;-)
  • Gdy piekę chleb, Igi zazwyczaj "pomaga", czyli trzyma mikser. Ale i tak wiem, że robi to tylko dla perksów. W tym wypadku dla podjadania ciasta na chleb. Choćby był rozzłoszczony lub oddawał się tantrumowym uciechom trzylatka, na dźwięk miksera przybiega zawsze radosny i pakuje brudny paluszek do miski. 
I jeszcze kilka starszych:
  • W poprzednim domu Igi, zanim otworzył drzwi do sypialni, zawsze wspinał się na paluszki i naciskał palcem śrubkę, którą przykęcona była klamka. Gdyby nie to, nie wiedziałabym nawet, że jest tam śrubka.
  • Kolejną rzeczą, którą zauważyłam dzieki spostrzegawczości i rytuałom Zdzisia, są takie małe guziczko-dynksy w samochodach. Są widoczne dla uważnego oka, a znajdują się na (nazwijmy to tak) framudze drzwi samochodowych. Skąd wiem? Bo dzień w dzień, dwa razy, a czasem częściej, nieważne, czy wieje, pada, śnieży, mrozi - Igi przed wejściem wciska guziczek. Rytuał nie uległ zmianie wraz ze zmianą samochodu.
  • Zmiana samochodu wprowadziła kolejny poranny i popołudniowy zwyczaj. Otóż przy tylnym siedzeniu jest wajcha, za pomocą której można tym siedzeniem sobie manewrować. I znowu - wieje, pada, śnieży, mróz? Nieistotne! Wajchę trzeba chwycić i spróbować, czy dziś uda się z nią coś zrobić. Nie udaje mu się to od miesięcy, ale jego determinacja jest godna podziwu.
  • Codziennie, gdy jeździliśmy do naszego starego, ukochanego przedszkola, mijaliśmy port. A tam wielkie, ogromne statki i kutry. A Igi zawsze pokrzykiwał: "Proszę, to kawa dla ciebie, statek", a czasem nawet popłakiwał. Podobno niektóre statki wylewały kawę do oceanu.
  • Niedaleko portu był też kościół. Kościół, któremu Igi zawsze krzyczał zza szyby: "Cześć kościół", a sekundę później: "Pa, kościół!"
  • Bardzo, bardzo stary rytuał, to ten związany z czytaniem książki "Kici kici miau". Na koniec czytania, a dokładniej - na dźwięk słów "Niechaj któreś z was mi powie, co się dzieje w kociej głowie." Igi pukał czółkiem w twardą okładkę książki. Czuję się zmotywowana do odszukania filmu z tym intrygującym zachowaniem ;)