16 czerwca 2014

Mów mi kotku

Jest sobie szklarnia oraz to, co poza nią. W szklarni i poza nią rosną robaczki, pająki (fu, jakiego brzydala widziałam ostatnio! Wyglądał, jakby miał rogi! Z tą naturą jest coś nie teges, serio...) oraz rzeczy jadalne, te ostatnie w sam raz do sałat. 

Pewnego dnia poprosiłam swego partnera życiowego o narwanie naręcza liści, które w formie sałaty chciałam zabrać do pracy, ale ten odmówił. Stwierdził, że nie da rady połapać się w tych chwastach.

Szybko dałam mu instrukcje i dostałam w zamian michę pełną zieloności.

W pracy niemal się nad nią popłakałam. Oprócz całego króliczego pożywienia, które w niej było, w sosie vinaigrette moczyły się też liście... trawy dla kotów. Jedynej, nota bene, rośliny opisanej na doniczce tabliczką z wymowną nazwą i uśmiechniętą paszczą kota.

Zjadłam ze smakiem. Jestem gotowa na wykrztuszenie zgrabnej kulki z sierści :-D

14 czerwca 2014

Co się u nas działo, gdy nas nie było

Nie będę opisywała. Pokażę to na przykładzie kiepskich fot, delikatnie okraszonych niewielką ilością tekstu :-) 

To jest Bajka. Owca Bajka. Igi nosi ją na barana i bywa, że przytula podczas snu. Przywiązał się do pierwszego pluszaka :-) W sumie do miksera lub lukrowacza do tortów trudno się przytulić ;-)

Igi kocha lody. Ponieważ wiosna przychodzi tu później niż w Polsce, Młody ma zdecydowanie łatwiejsze życie, gdy nie jest akurat sobota. Wystarczy sprawnie podeptać kałużę na spacerze i się poczęstować:

Wiesio szklarniany, zawsze chętnie odwiedzający naszych znajomych. Na zdjęciu widać wyraźnie, że jest w raju. Dodam jeszcze, że nawet nie próbuję ponownie robić truskawkowego vinaigrette. Kiedyś zrobiłam, nie dałam rady nawet spróbować. Iguś wtrąbił garnek sosu z połowy kilograma cennego (tutaj boleśnie cennego...) owocu. Na szczęście teraz mamy własne truskawki we własnej szklarni :) Tylko ilość nie jest taka oszałamiająca.

Zdjęcie z tego samego dnia, co smakowanie kałuży, tylko po obiedzie, ten sam spacer. Dolina ;-) W takim momencie fajnie być dzieckiem. Cieszy się człowiek z tego białego g... lecącego z nieba, bo się człowiek na kalendarzu nie zna. Rurki wydębione od zaprzyjaźnionej kelnerki w zaprzyjaźnionej restauracji.


Najobłędniejsza poduszka na świecie. Dla wytrawnego samochodowego podróżnika i spacza :) Jeszcze o niej tu będzie.

Wieś na wsi :-) Ma się te traktorowe wtyki:

Wreszcie robi się cieplej! pożeranie sobotnich lodów, rysowanie patykiem na piasku i codzienne zaskoczenie studzienką z gorącą, siarkową wodą.


Święta wiosenne łatwo było pomylić z zimowymi. Hm. Dolina to mało powiedziane ;-)

Możliwe, że ciąg dalszy nastąpi ;-)

13 czerwca 2014

Wegedzieciak i dar miłości

Znacie te dziecięce dary miłości? Kamyk, wypluty kęs chleba, i gryzgoł na pogniecionej kartce? No pewnie...

Dziś moje dziecię na śniadanie zażyczyło sobie chleba z masłem i serem, którego jednak nie zjadło, twierdząc, że "brzuch nie lubi tego jedzenia".
Dobra.
Za to gdy wyszliśmy z domu, by udać się na codzienny spacer do przedszkola, pierwszą rzeczą, którą zrobiło moje dziecko, było rzucenie się na trawnik, zupełnie jak wygłodniałe źrebiątko. Dodam jedynie, że nasz trawnik jest bardzo au naturelle, bo nie kupiliśmy jeszcze kosiarki. Zatem Igi dopada do zielonego gąszczu, z rozmachem wyrywa kępę mlecza i wgryza się w nią ze smakiem. Następnie podchodzi do mnie i chrupiąc podaje mi liść.
- To dla ciebie, mamo. Śniadanko. Pyszne.

Pozostaje tylko podziękować i zjeść :-)

11 czerwca 2014

Jeszcze nie jestem pewna, czy to powrót :)

Witam, ściskam i cmokam po niemal dwóch miesiącach! Mam szczerą nadzieję, że uda mi się wrócić do dawnego rytmu, bo Igul daje czadu. Co też się u nas zmieniło?

  • Po pierwsze widok. Przeprowadzka z trzylatkiem to nie bułka z masłem. Bywało, że nie dawało się inaczej, jak wprowadzić go w stan letargu za pomocą bajki. I tak oto Iguś stał się zagorzałym fanem "Frozen". Widziałam te produkcję z 7 razy i chwilowo nie mam ochoty na więcej. Pewnego dnia Tato Kwiatka wpadł na szatański pomysł i zamiast filmu puścił Wieśkowi ścieżkę dźwiękową. Odtąd przeklinamy tę myśl. Bo Igi słucha tej muzy ciągle. Bez przerwy. Jeszcze tego samego dnia, gdy na TK spłynęło muzyczne olśnienie, dostawałam rozpaczliwe smsy, np. "Igi słucha Frozen od 3 godzin..." lub "Let it go" w 20 językach, żałuję, że to znalazłem." A Igi? Śpiewa. Tylko lekko fałszywie i czasem wymyśla sobie angielskie słowa. Oboje z TK mamy ochotę krzyczeć w poduszkę.
  • Przekopaną część ogrodu Ignaś uznał za swoją piaskownicę. Chodzi do niej w najlepszym razie na boso, w najgorszym w skarpetkach. Kupiłam kilka dodatkowych milionpaków skarpet dziecięcych we wszystkich kolorach tęczy.

  • Stałam się mistrzynią tworzenia definicji na zawołanie. Bo po fazie pytań "dlaczego?" nastąpiły "A co to jest... ?" To odpowiadam, bez mrugnięcia okiem i bez wahania. Ma się już tę wprawę. 
  • Igi, znany ze swych długich blond włosów, zapuszcza fryz dalej, odmawiając bliższego spotkania z nożyczkami. Na szczęście włosy w oczach mu przeszkadzają, dlatego prosi o ich spięcie spinkami lub zrobienie kitki. Po pierwszym takim zabiegu spojrzał w lustro i oznajmił: "Wyglądam jak kobieta". Za to rano wygląda jak bardzo gładki i rumiany Einstein. Lubi sprawdzać, czy ma tego dnia fru-fru na głowie, czy nie.
  • Wracając do muzy jeszcze, to niedawno zaskoczył mnie niemal poprawnie odśpiewanym refrenem "Załogi G", który zademonstrował, by skrupulatnie odpytać mnie o wszystkie postaci z tekstu oczywiście. Świetnie wychodzi mu też refren tej piosenki: 

  • Igi specjalizuje się w tańcu w rytm porywającej go muzyki na stoliku kawowym.
  • Stworzył psychodeliczną kurę z pozłacanym potomstwem. Dzieło wybitne, choć kura mogłaby występować u Hitchcocka. Płodna przedstawicielka drobiu rezyduje z dzieciarnią na honorowym miejscu na stole kuchennym. Staram się nie patrzeć w jej stronę, gdy jem, choć i tak wiem, że jest tam, gdzie zawsze, z wykrzywionym łbem i ciężkim wzrokiem wielkich, pustych oczodołów ;-)

  • Nazwał jeden gatunek. Przedstawiam zatem.... Giglacza czarnego, odkrytego i nazwanego podczas jednego ze spacerów:


  • Dwa tygodnie temu bezboleśnie nauczył się jeździć na rowerze bez kółek pomocniczych, czyli zgodnie z jego terminologią popyla na "śliskim" rowerze. Śliskie rowery dzielą się na takie, które mają pedały i takie, które ich nie mają. Jakby ktoś nie wiedział.
  • Zdzisiek uratował niezliczoną ilość dżdżownic w ramach działalności jednoosobowej brygady ratunkowej. Wypad do przedszkola w związku z deszczami planować trzeba z dużym wyprzedzeniem, mając na uwadze liczne kałuże i pływające w nich ciała dżdżo. Które Igi musi wyłowić, przetransportować na najbliższy trawnik i wypuścić na wolność, rzucając zawsze z uczuciem "Żyj, glizdo, żyj!".
  • Zaprzyjaźnił się też z jedną gąsienicą, czytał jej książki, karmił liśćmi, robił domek z rączek. Niestety czytanie na łóżku nie skończyło się dla biedaczki dobrze, ale zachowałam zdjęcia, bo to była miła koleżanka, choć jej odejścia Igi nie przyjął do wiadomości.

18 kwietnia 2014

Jajo!

Dziś bez słów. Wielkanocnie. 





Foty, jak widać, były częściowo reklamowe ;)

Cudownych Świąt! Ściskamy jajecznie i zmywamy się do celebrowania :-)

27 marca 2014

Zmiana widoku

Jeśli będzie nas teraz mało na blogu (a właściwie jeszcze mniej) to dlatego, że zmieniamy widok. Być może będziemy bardzo zajęci, zabiegani, podnieceni i zawaleni kartonami, pochlastani farbą i przykurzeni. A pod koniec dnia zbyt zmęczeni, by blogować. Życie.

Z góry proszę o wybaczenie ;-)

Ignaś poważny, fot. Arek K. :*

25 marca 2014

Bajkowa logika Ignasia

Igul rankiem ma inne priorytety niż ja. Ja się szykuję, robię śniadanie i różne inne nudne rzeczy. Iguś bawi się, liczy na palcach prace znanych mu osób (hihi), gada do ekspresu do kawy, przelewa wodę, czyta.
Dziś padło na czytanie, a raczej oglądanie "Mam oko na litery". 

Jeszcze dygresyjnie muszę dodać, że w naszym oddalonym od Polski domu uwielbiamy pewien rarytas, przewożony tysiące kilometrów. Nie jemy go codziennie, zachowujemy na ważne, śniadaniowe okazje. Domowy dżem, którego produkcję z naszych ogródkowych owoców po Babuni kontynuuje mój Tato. Wszystkei dżemy są cudowne, smakują słońcem i dzieciństwem, ale najlepszy jest wiśniowy... Za każdym razem, gdy odkręcamy wieczko słoika, mówimy Ignasiowi o jego pochodzeniu.

Wróćmy do czytelnictwa Ignaśka.
- Tu są drzewa! - wykrzykuje Ignaś, tykając w podnieceniu paluszkiem rysunkowe drzewa owocowe. - Jabłka, gruszki i... Wiśnie! Tu dziadziuś je zbiera. Jak popatrzymy, to on wejdzie do książki i będzie je zbierał i robił nasz dżem!

I jeszcze o niesamowitej pamięci Ignasia:
Gdy Igulek miał około roku, była u nas moja Mama. Igi przechodził wtedy fazę na "Kotki dwa". Usypiał tylko przy dźwiękach tej kołysanki. Podczas jej wykonywania należało umiejętnie i z wyczuciem przejść od wypowiadania słów do mruczanda. Igi nagle zażyczył sobie śpiewania tej piosenki. A dodam, że lat ma niemal 3 i pół. I stwierdza, gdy się produkuję:
- To jest piosenka, którą mi kiedyś Babu śpiewała. Jak byłem mały.

Miłego dnia!


24 marca 2014

Jak wkurzyć Matkę Kwiatka w kilku prostych krokach?

(lista utworzona po ponad 3 latach obserwacji)

1. Zacząć krytykować moje dziecko - niestety nic tak nie burzy miłej atmosfery, jak gość mówiący Twojemu dziecku, że rysunek, który właśnie wykonało jest strasznie brzydki. Nie będę się rozwodziła nad tym, jaka krytyka w ogóle jest słaba i że do absolutnie niczego dobrego nie prowadzi.
2. Wyśmiewać moje dziecko.
3. Udzielać szeroko pojętej pomocy wychowawczej, czyli:

  • mówić mojemu dziecku, co mu wolno, a czego nie (najlepiej w domu gospodarzy, bo tak jest najbardziej słodko)
  • dbać o fizyczne bezpieczeństwo mojego własnego dziecka (przy nas zakazywać mu robienia czegoś oraz kazać mu uważać i nie spadać... Proszę... Od tego jesteśmy my, koniec, kropka)
  • wtrącać się w rozmowę naszą i Ignasia, gdy próbujemy coś od latorośli wyegzekwować i "pomagać" nam w argumentacji (nagminne!)
  • porównywać Młodego ze sobą lub innymi dziećmi (równie słabe, jak krytyka)
  • wypowiadać się na temat naszych kiepskich metod wychowawczych
  • informować moje dziecko, że jest niegrzeczne
  • straszyć Ignasia (to oczywiście jedna z popularnych metod wychowawczych, których ja, nieoświecona, nie akceptuję, ale po to są inni, by mi pomóc...)
4. Dzielić się swoim jedzeniem i dawać pić ze swojej szklanki. To jakieś nagminne jest. Wszyscy chcą dawać obcym dzieciom ze swojego talerza, a wręcz widelca, czy nawet kęs kanapki właśnie przez siebie jedzonej, czy to tylko u nas? Bo ja już mam dość mówienia oczywistych oczywistości o higienie. Na końcu języka mam zawsze propozycję łożenia na opiekę dentystyczną Ignasia.
5. Palić przy Ignasiu. 
6. Dawać mu jedzenie, w szczególności słodycze bez naszej wiedzy. Pal już sześć naszą zasadę jedzenia słodyczy w sobotę i niejedzenia rzeczy, które mają syf w składzie, choć wkurzające to jest niesamowicie. Ale skąd ten ktoś wie, czy Igi lub jakiekolwiek dziecko nie jest na coś uczulone? Zagadka wciąż nierozwiązana.
7. Sypnąć stereotypem tu i tam. Dostanie się i lalkowi Michałkowi i ulubionym różowym spodniom Ignaśka. Zapytać, czy jest dziewczynką, bo bawi się opaską.
8. Przeklinać przy Ignasiu. Zmroziła mnie koleżanka, która wzięła Ignasia - świeżynka na kolana i zaczęła soczyście o czymś opowiadać, z użyciem najbardziej rynsztokowego słownictwa. Teraz po prostu mówię, że jak ktoś mi "k..." i "ch..." rezolutnego trzylatka nauczy, to będzie i oduczał.
9. Natarczywie wypowiadać się na temat wegetarianizmu. (Ryzykuję użycie słowa "natarczywie", bo misji zbawienia świata nie mam i nigdy nie zaczynam takiej rozmowy sama, chyba że informuję, czego z Igim nie jemy.) Ponieważ mnie to męczy równie mocno jak dym papierosowy, daję kilka szans, po czym usuwam się z takiego towarzystwa ;-)
10. Przy młodszym lub jeszcze nienarodzonym Ignasiu - straszyć nas, jak to kolejne etapy rozwojowe będą potworniejsze od poprzednich i jak nam da ten dzidziuś popalić ;-)
11. Karmić mitami i innymi mądrościami ludowymi na temat karmienia piersią. Dotyczy szczególnie lekarzy, ale i "wszystkowiedzących" zwykłych śmiertelników.
12. Zwracać się z pytaniami do mnie, zamiast do Ignasia - choć to najmniej szkodliwe jest. Ale ja naprawdę nie wiem, czy moje dziecię chce jeść, a jak tak, to co :-)
13. Wyręczanie mojego dziecka (i mnie). Jest powiedzmy Igi i jest kurtka. I nagle znajduje się dobra dusza, która mu ją zakłada bądź zdejmuje. Szkoda, że bez pytania, bo a. od pomocy mojemu dziecku jestem ja i jego tato, b. skoro nie pomagamy, to najczęściej znaczy, że on to robi sam. Niestety, kolejna rzecz spotykana nagminnie. Nagle okazuje się, że moje bardzo samodzielne (już od lat!) dziecko potrzebuje służby i asysty ;-) Po dłuższym wypadzie do takich "usłużnych" dusz nie jestem w stanie normalnie wyszykować się do przedszkola, bo moje dziecię uzyskuje wiotkość pacynki i traci jakąkolwiek wolę działania.

A co jest na Waszych listach?

22 marca 2014

Z krainy chichów

Zabieram się do obiadu. Igi rzuca się w kierunku kuchni, krzycząc:
- Poczekaj na mnie! Będę ci pomagał! Będę ci pomagał caaały dzień!
Igi jest doświadczonym i wytrwałym mieszaczem sosów oraz smażycielem (niezależnie od tego, czy na patelni jest jajecznica czy klopsy warzywne), ale naj, naj, najbardziej lubi gotować zupy, bo to wiąże się z obieraniem i krojeniem składników. Z kolei jego największą fascynacją jest przesuwanie topiącego się masła po dnie gara kopystką. Młody nadaje się też doskonale do postawienia go przy gofrownicy, ponieważ rwetes, jaki jest w stanie zrobić, gdy zapali się światełko, powoduje, że gofry nam się nigdy nie przypalają. Jest bardzo wyczulony na dźwięk timera odmierzającego czas pieczenia chleba. Ja go nie słyszę, ale na szczęście mam Ignasia, który trzyma pulchną łapkę na pulsie.
Igi jest też smakoszem surowego ciasta (o dziwo, woli chlebowe od słodkiego), a wczoraj gotowe gofry maczał przed schrupaniem w... cieście gotowym do wlania do gofrownicy ;-)


- Przedszkole to moja placa - oświadcza nagle Ignaś. - I basen to moja placa. Ja mam dwie placy.

Wysoki poziom abstrakcji

- Robisz ze mnie jajko - stwierdza z nagła Ignaś, patrząc na mnie.
- A co to znaczy? - śmieję się.
- Ja jestem jajkiem, a ty gotowaniem.

Igi co rano patrzy z nabożną czcią, jak maluję się do pracy.
- Łał... - mawia Ignaś - Ja też chcę mieć czarność na rzęsach...




21 marca 2014

Ignaś Puchatek

Nasze doświadczenie z Igusiem pokazuje prostą zależność. Jeśli coś jest Igulkowym hobby, jedzie z tym w samochodzie do przedszkola. Myślałam, że po tym, jak woziłam dziecię uzbrojone w mikser i lukrowacz do tortów, nie zostanę już niczym zaskoczona. Ale najwyraźniej nie doceniłam swojego Igulka ;-)
Który aktualnie wybiera się do placówki z... miodem. W słoiku. I z przezornie zabraną łyżeczką od kompletu. Po umieszczeniu w foteliku dziecię domaga się odkręcenia słoika i wygrzebuje z niego miód łyżeczką przez... dwie ulice, bo do przedszkola mamy właśnie tak daleko. (Ciechawe co Wieś zrobi, gdy noga i pogoda pozwolą mi wreszcie na piesze wycieczki do Uczelni)

Zaczęło sie od tego, jak nasz mały, wytrawny piekarz zabrał się za szafkę z dobrami do pieczenia. Najpierw wykończył to, co było na dnie litrowego słoja. Potem poprosił o pozwolenie zajęcia się "tym niedobrym miodem" i załatwił słoik napoczęty po świątecznych wypiekach w, bagatela, dwa dni. Teraz mały Puchatek zaspokaja się przez oskrobywanie ścianek obu słoików, na czym upływają mu popołudnia.

Wczoraj wybrał się do sąsiedniego miasteczka (cotygodniowe zakupy) oczywiście z miodem. W drodze powrotnej otrzymał do łapki bagietkę z oliwkami. Jadł ją z zamkniętymi oczami i zagryzał miodem, aż zasnął. Wiadomo, Śpiąca Królewna Ignaś :-)