11 stycznia 2014

Kwiatek przedszkolny

Kwiatowy Tatul relacjonuje mi swoje popołudnie.
- ... potem pojechałem odebrać Ignasia z przedszkola. Gdy wszedłem, z kwikiem przybiegła do mnie księżniczka. Chcesz zobaczyć? - tu wyjmuje telefon i pokazuje fotę.

Ponoć po chwili zorientował się, że księżniczka w zwiewnej sukience jest jego pierworodnym synem :-)

Co do mody przedszkolnej, panie pstryknęły Ignasiowi jeszcze inne zdjęcia (nie miałam niestety przyjemności widzeć tego na własne oczy, ale na wywiadówce niemal posikałam się ze śmiechu):

Igi wprawdzie zrezygnował ze stroju dalmatyńczyka, ale puchate buciki na obcasach były jego zdaniem doskonałym obuwiem do zabawy samochodami, ponoć fikał w nich pół dnia:

Dodam jeszcze, że ulubionymi bucikami jego najukochańszego wafla "Lobelta" (Roberta) są różowe balerinki całe z cekinów. Chciałabym ich widzieć w akcji. Jeden na obcasikach z piórkami, drugi w lśniących baletkach, a obaj zanoszą się gburowatym rechockiem, rozmawiając o kupie i bąkach :D

Jak ja lubię nasze przedszkole za to, że się dzieciaków nie ogranicza :)

9 stycznia 2014

WYNIKI KONKURSU :)

Ogromnie przepraszam czytelniczki, które wzięły udział w konkursie i które musiały czekać tak kosmicznie długo na wyniki. Miałam ogromną nadzieję, że koc będzie mikołajowym prezentem, a tu taka kicha. Ogarnął mnie szał przedświątecznych przygotowań oraz iście domowa atmosfera niemalże bez internetu.

Już się odogarnęłam i z przyjemnością informuję, że koc wygrywa...
Ach, moment! Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału i kreatywność oraz wysilenie się podczas odpowiedzi. Było mi naprawdę trudno wybrać zwycięzcę, bo większość zaproponowanych zabaw miałam ochotę wprowadzić w życie zaraz, natychmiast :)


A wygrała propozycja dla mnie - nostalgiczna. Kulig! Hej, Mio i Mao! Wakacje w górach to jest to, o każdej porze roku, a naj, naj, naj, najchętniej w Tatrach. Nie miałam nigdy okazji brać udziału w kuligu, ale tak mnie ta wizja nastroiła, przywołała tak miłe wspomnienia, że... co prawda powstrzymałam się od wskoczenia do samolotu i nagłego wypadu w ukochane góry, ale nie powstrzymałam się przed czymś innych. I oto kocyk jest Twój.

Gratuluję! :)

7 stycznia 2014

Jeszcze kilka słów o tutejszych elfach

Ostatnio przekazałam Wam ważną informację o tym, jak elfy i ich obrońcy blokują budowę pewnej drogi (KLIK), dziś postanowiłam dopisać jeszcze parę znanych mi faktów z życia elfów i ich kontaktów z ludźmi. 

1. Przedszkolanka Ignasia opowiada mi pewnego dnia, gdy zawożę Młodego: "Moja Babcia miała kiedyś dzbanek do śmietanki, który stał na półce. Nigdy nie stawiała go w innym miejscu, używała go codziennie. Babunia mieszkała bardzo skromnie, w torfowym domku, miała niewiele sprzętów i o wszystkie ogromnie dbała. Pewnego dnia zauważyła, że dzbanek zniknął. Nie mogła go nigdzie znaleźć, w poszukiwaniach brała udział cała rodzina. Po tygodniu Babuni przyśniła się kobieta, odstawiająca dzbanek na półkę i dziękująca za pożyczenie go. Po przebudzeniu Babunia naszej przedszkolanki zobaczyła dzbanek na swoim zwykłym miejscu, stojący jak gdyby nigdy nic."

2. Tato męża znajomej (tej, która miała znajomą z elfami w ogródku, pisałam o niej ostatnio) niechętnie i rzadko opowiada o swoim dzieciństwie. Spędził je na Fiordach Zachodnich, na pustkowiu, w sporym oddaleniu od osad ludzkich. Nie narzekał jednak jako dziecko i bawił się nieustannie w górach i na łąkach. Nadszedł jednak moment, w którym jego rodzice postanowili o przeprowadzce do wsi. Opuścili swój dom i zamieszkali w wiosce. Chłopiec był smutny i zdezorientowany. Pewnego dnia zapytał z troską swą mamę o to, co dzieje się z dziećmi z drugiego domu na zboczu ich góry. Czy one też wkrótce się przeprowadzą bliżej?
Mama, zaskoczona, powiedziała, że mieszkali przecież w jedynym, zupełnie samotnie stojącym domu.
Chłopiec dzieciństwo spędził na zabawie z elfimi dziećmi.

3. A, no i dodać muszę ten jakże fantazyjny artykuł! Pochodzi on stąd (KLIK)

Niedawno miał miejsce niebagatelny epizod. Oto poseł z ramienia Partii Niepodległości – Árni Johnsen, znany skądinąd jako ekspert od kierowania projektami budowlanymi sponsorowanymi przez rząd – zorganizował przeniesienie pięćdziesięciotonowego głazu z przełęczy Hellisheiði wprost do swojego ogródka na Vestmannaeyjar. Jako członek komisji środowiska i transportu Árni zapragnął po prostu pomóc rodzinie elfów zamieszkującej ten kamienny dom. Rodzina w składzie: dziadkowie, rodzice i trójka elfich dzieci, poznała pana posła przez przypadek kiedy to pędząc samochodem grubo ponad dozwoloną prędkość ów wypadł z drogi i koziołkując przetoczył się przed rzeczonym kamieniem. Wtedy to, zapewne czując, że mają do czynienia z osobą kompetentną, elfy powiedziały Árniemu, że chciałyby mieszkać w trawie. 
Nie było to pierwsze spotkanie Árniego ze światem elfów – kilka lat temu podczas budowy drugiej nitki drogi Keflavik-Reykjavik trzeba było usunąć głaz blokujący dalszą budowę i Árni jako członek komisji środowiska i transportu wezwał specjalistę, by ten zbadał, czy nie mają przypadkiem do czynienia z siedzibą elfów. Jak się okazało jego przypuszczenia się potwierdziły, gdyż jak twierdzi, z bliska dało się dostrzec światło wewnątrz głazu i kilka elfów, które go zamieszkiwały. Elfy, wg Árniego, nie mają nic przeciwko przenoszeniu ich siedziby w inne miejsce, należy jednak robić to delikatnie i przemawiać do nich uspokajająco. Z tą deklaracją stanowczo nie zgadza się Magnús Skarphéðinsson, który od 30 lat studiuje elfy i ukrytych ludzi (hludufólk) – według niego Árni swym postępowaniem ściągnął na siebie elfi gniew i wkrótce dojdzie do zemsty. 
Mimo tak dalece posuniętej wrażliwości na cudze potrzeby, nie wszyscy kochają Árniego Johnsena. Złośliwi twierdzą nawet, że oprócz kamieni zdarzało mu się przenosić także inne materiały budowlane na Vestmannaeyjar w sposób mniej publiczny, ale za to, za publiczne pieniądze. Jego sąsiedzi z małej wysepki na południu, swoimi głosami gwarantują mu jednak posadę posła z kadencji na kadencję, wierząc, iż jest to jedyny człowiek zdolny przenieść z Reykjaviku na Vestmannaeyjar odrobinę świata, o którym marzą. 
Jeśli Árniemu udałoby się przepchnąć w parlamencie prawo do do głosowania dla elfów z pewnością zagwarantowało by mu to dożywotni mandat. Elfy w tej sprawie niestety milczą jak kamień.

Ciąg dalszy może nastąpić :)

5 stycznia 2014

Elfy znowu brużdżą ;-)

Wiecie, jak to jest. Buduje się drogę, aż nagle wszystko zaczyna iść jak po grudzie. Maszyny sie psują, prace niemal nie postepują naprzód, ludzie mają wypadki. Nie wiem, co na ten temat myśli się w Polsce. Na Islandii wiadomo od razu, o co chodzi. Tzreba ominąć kamień, wzgórze czy pagórek, gdyż takie wypadki oznaczają tylko jedno: droga miałaby zniszczyć elfi dom. Elfy nie przebierają w środkach, gdy ich domostwo ma ulec zniszczeniu.

Znajoma znajomej ma domek elfów w ogródku. To kamień, duży, dokładnie przed drzwiami wejściowymi. Poprzedni mieszkańcy skapitulowali i zaprzestali prób usuwania głazu. Babka po przeprowadzce także próbowała. Zamówiła nawet specjalistę, ale niestety pan miał poważny wypadek zaraz po tym, jak zabrał sie za kamień. Pani olała więc sprawę. A właściwie poszła nieco dalej, zbudowała chodnik z desek, w którym wycięta była dziura na kamień właśnie. Sam głaz przyozdobiła kwiatami i figurkami. I tak sobie żyła, aż do pewnego sztormu, który dokonał mnóstwa spustoszeń. Zniszczone były wszystkie rośliny w jej ogrodzie oprócz... kwiatów wkoło kamienia. Tak samo jak przed wichurą na głazie stała niewielka donica z wypięlęgnowaną rośliną. Islandczycy, opwiadający o swoich doświadczeniech z Ukrytym Ludkiem lub duchami, których jest tu mnóstwo, są zupełnie poważni. Ot, kolejny temat do poruszenia podczas przerwy na kawę. Czy ktokolwiek się dziwi? Nieszczególnie, chyba że jakiś przyjezdny. Ci bywają zaskoczeni mnogością historii nie z tego świata. 

Dlaczego o tym piszę? Otóż obecnie w mediach głośno zrobiło się o tym, że decyzją sądu została wstrzymana budowa autostrady między stolicą a pobliskim półwyspem. Dlaczego? Bo ma biec przez obszar, na którym jest kościół elfów i bojownicy chcą uchronić elfy ich zdaniem żyjące w tym miejscu. Sprawa czeka na decyzję Sądu Najwyższego, bo jest to kwestia poważna, o reperkusjach środowiskowych i kulturalnych, ważny jest też jej wpływ na życie elfów. W sprawę zaangażowana jest nie tylko jurysdykcja, ale egolodzy oraz obrońcy elfów, a także Państwowa Administracja Dróg i Nabrzeża, która nawet wystosowała publiczne oświadczenie. Informuje w nim miedzy innymi o tym, że budowa kontrowersyjnej drogi została wstrzymana do czasu, aż elfy prawdopodobnie żyjące na wspomnianym obszarze przeprowadzą się gdzieś indziej. (KLIK)

Jakie macie odczucia na ten temat? :)

2 stycznia 2014

O tym, jak Igi zapierdzielił mi życzonko

Wspominałam już chyba niejednokrotnie, że nawet najnormalniejsze rzeczy u nas jakimś cudem zawsze otoczone są woalem absurdu. 

Dziś rano oznajmiłam Wieśkowi, że mam urodziny, więc pół dnia toczył ze mną boje. Bo jego zdaniem nie mam. Bo jak ja mam, to on też, a ja mówię, że on nie ma. Zdawało mi się, że wszystkie telefony, które dziś odbierałam były dla niego nieco przekonywujące, ale szybko zmieniłam zdanie.
Oto bowiem przybył pan domu i szybko zawinął kitę do "supermarketu" po mleko do mojej latte. Przyszedł, pochłonął obiad i zaczął ryć w jednej z szafek. W końcu zapytał, gdzie trzymam świeczki urodzinowe. Więc mu powiedziałam i spytałam mimochodem, czy mi w takim razie jakiś torcik skombinował. Okazało się, że wioskowa kawiarnia była dziś otwarta po raz pierwszy po długiej przerwie i nie było nic słodkiego, za to w "markecie" nabył płaskie półfrancuskie ciacho z musem jabłkowym i lukrem, takie na metalowej tacce i zafoliowane. Sam szyk, smak i styl  - najbliższy subsytut tortu. 

Omówilismy zatem szybko kwestię trudów życia na wsi oraz tego, że akutalnie od słodyczy mnie odrzuca (TK stwierdził, że rzeczywiście,  zamyślił się na chwilę nad czipsami bekonowymi, ale w końcu kupił jednak ten placek). Wspólnymi siłami wetknęliśmy z Igi jedną mikroświecę w urodzinowy placek. Zapaliłam świeczkę i zamyśliłam się nad życzeniem.

Już, już zbieram się do zdmuchnięcia płomienia, gdy świeczka gaśnie. Oczywiście Igi nie wytrzymał napięcia i zdmuchnął moją świeczkę sam. Nie wiem, jak to wygląda od strony prawnej. Życzenie się liczy, czy nie? Czy to, że zapaliłam ja ponownie, moja Druga Połowa przytrzymywała wierzgającego Ignasia i zasłaniała mu paszczę ręką i udało mi się ją dzięki temu samodzielnie zgasić - czy to sprawiło, że życzenie się spełni? 

Ponieważ prezent dostałam już wczoraj, Tato Kwiatowy zabłysnął inwencją i rzucił z łobuzerskim błyskiem w oku:
- Jak chcesz, to zrobię ci dzisiaj masaż. I to bez żadnych zobowiązań!
Dowiedziałam się, że "bez zobowiązań" to po prostu zupełnie bezinteresownie, więc fajnie, prawda? Lubię prezenty, za które nie trzeba się odwdzięczać. Podobno dawniej wszystkie takie były.

Kiedy my ucinaliśmy sobie pogawędkę na temat wielkoduszności mojego życiowego partnera i ojca mojego dziecka, Igi szalał ze świeczkami, dźgając nimi urodzinowy placek. Potem zaskwierczało, bo przypalił sobie włosy, co TK skwitował krótko:
- Popatrz, prawie miałaś urodzinową pochodnię.

Na koniec załączam filmy - na pierwszym Igi śpiewa mi sto lat (wycięłam jedynie fragment, w którym zaczął śpiewać o kupie) i daje prezent (po fakcie moge napisać - dostałam go na pół godziny). Statystą jest bałagan w domu, w  szczególności brudne naczynia.


A na tym Igi zdradza mój wiek :)

1 stycznia 2014

Z krainy chichów


Miejsce: wioskowa przychodnia lekarska. Czas: wczoraj przed południem.

Igi zgłasza potrzebę wypicia wody. Nie ma niestety automatu, a pić z kranu w łazience jakoś nie chcę mu dać. Przekonuję go, że za 5 minut będziemy w domu. Igi ma inną wizję, bo twierdzi, że o wodę należy zapytać pana. Jakiego pana, nie wiadomo, w rejestracji tylko pani i do tego niezbyt miła.
Dochodzi do płacenia. W tym samym czasie z jednego z gabinetów wychodzi pacjent rodzaju męskiego. Igi natychmiast postanawia wziąć sprawę w swoje ręce i zwraca się do niego z okolic podłogi:
- Watel...
Pan nie reaguje, ale po minie widać, że jest zmieszany.
- Watel, wateeel - nie odpuszcza Igi.
Pan zupełnie nie wie, o co chodzi. Zbieramy się do wyjścia. Pan wychodzi pierwszy. Już, już prawie zamykają się za nim drzwi. Ignaś puszcza się za nim galopkiem i wykrzykuje:
- Are you have water?

Igi ma nową zabawkę najkochańszą w świecie: Pana Nurka, zwanego potocznie "Panulkiem". Panulek to breloczek z figurką nurka, sprzedany nam przez drużynę ratowniczą. Igi spędza z nim całe dnie. Wczoraj przyszedł do mnie z Panulkiem odłączonym od metalowego łańcuszka i kółka na klucze. Najwyraźniej ostatnie minuty spędziły na pracowitym wykręcaniu maleńkiej śrubki z głowy Panulka.
- Mamo Lotka to zlobiła! To bardzo e, nie... e, niefoltunne.

Igi: Jestem e, e, e, fa..., e, fanta... styczny.

Rozmawiamy sobie o jakimś zdarzeniu z mojego dzieciństwa.
Ja: I kiedy byłam mała, to...
Igi: A gdzie ja wtedy byłem?
Ja: Nie było cię jeszcze.
Igi: Czy ja wtedy umalłem?

Igi siedzi w wannie.
- Mamo mam ślimaka! Boli mnie!
"Ślimak, zimą, na nodze, w wannie i do tego powodujący ból?" myślę sobie z niedowierzaniem. Patrzę zatem na potomka, a ten wskazuje na swoje końskie kolanko ze śliweczką wielkości jednogroszówki. No.

Jemy zupę rybną. Nagle Igi stwierdza:
- Mam rybę u zębów! Jak ją uratować?
- Dam ci zupy do popicia, może to pomoże - mówię.
- Siorb, siorb. Ciągle tam jest!
- Rybę można wydłubać paluszkiem.
- Ciągle jest! Już wiem. Tym zrobię i sobie pójdzie - oznajmia Igi, wskazując na rogaliki, upieczone przez jedną z ulubieńszych ciotek.
Tak oto można płynnie przejść z jedzenia zupy rybnej do pożarcia rogalika, który kusi przez cały posiłek.

Sylwester, ok 1 w nocy Igi z trudem usiłuje zasnąć, przytulając się do wujka, uwielbianego towarzysza zabaw.
- Au! - stwierdza Igi - Musisz się ogolić!

Igi w szampańskim nastroju zwraca się do wspomnianego wujka:
- Czy mogę usiąść ci na twarzy?

Odmeldowujemy się noworocznie, życząc wszystkim wspaniałego Nowego Roku!


31 grudnia 2013

Ignaś jest tym, co je

Jeśli wierzyć popularnej maksymie, to Ignaś jest... BURAKIEM. Z czekoladowymi odnóżami, zapewne. To, co działo się podczas wigilijnych przygotowań, przechodzi ludzkie pojęcie ;-)

Można było zaobserwować Ignasia biegającego w podnieceniu, gdy kroiliśmy buraki na zakwas. W ekstazie obserwował, jak gotuje się barszcz. Ogólnie rzecz biorąc, w przedświątecznym szale Igi oblizywał surowe, brudne buraki, potem usiłował nadgryźć te już obrane. Niestety jego pyszczek jest szyty na miarę pomidorka koktajlowego, więc by się Ziutek nie frustrował, pokroiłam mu surowe warzywo i wyłożyłam na talerzyk. Młody, zajęty zabawą, podbiegał do talerzyka, jakby leżała tam co najmniej tabliczka czekolady.

Ugotowałam ogromniasty gar barszczu na zakwasie. Dobrze, że tak dużo, bo Igi mógłby pić go w nieograniczonych ilościach i niezależnie od pory dnia i nocy.

A wczoraj zabrałam się za resztki (jako że zakładałam porażkę z tym barszczem, to w lodówce buraków było tyle, żeby pułk wojska zupą napoić.) Młody na widok buraczanych kul wyraźnie się ożywił, ale trzymał w ryzach z lizaniem i podgryzaniem. Pofolgował sobie dopiero, gdy starte buraki znalazły się w misce. Zanurzył wtedy łapkę w mazi i zaczął ucztę. Widok umazanego buraczaną posoką pyszczka z różowymi ząbkami - niezapomniany.

21 grudnia 2013

Wsiowy targ świąteczny

W zeszłą sobotę mieliśmy przyjemność wybrać się na targ do niedalekiej wioski. Drużyna ratownicza sprzedawała choinki, była też okazja podziwania miejscowych wytworów. W związku z tym zapraszam na krótką fotorelację z targu na islandzkim zadupiu :-)

Na początek, obowiązkowo, ratownicze monster trucks:

Oraz Ignaś w choinkowym gąszczu:

Kakałko z gara! Mniam! Igi wladł w zachwyt i pokochał panią operującą kakałkiem. Nie tylko pobiegła po zimne mleko, by móc schłodzić gorący napój, dzięki czemu Igulinek nie poparzył sobie ozorka, ale jeszcze dała mu kartkę i stempel oraz nauczyła tego fachowego sprzętu używać.

Igi bawił się doskonale nie tylko dzięki kakao, ale także dlatego, że oddawał się szałowi robienia zdjęć. Focił wszystko - mnie, choinki:


... garowi. Tak, wzrok nikogo nie myli, aparatem jest przyrząd do lukrowania tortów. Aparat ma nie tylko spust migawki, ale także ekran, na którym Igi na bieżąco pokazuje nam zdjęcia. Chwilowo nie jeździ, jak się można domyślić, z mikserem do przedszkola, ale właśnie z tym dynksem.

I wreszcie - targ nie-choinkowy. Wygląda biednie, prawda? Nic bardziej mylnego. Świetna biżuteria, przepiękne ręcznie robione rękawice, czapki i skarpetki, ręcznie wytwarzane świece i (czaiłam się na to) pot-pourri z torfem, drewniane misy, rzeźbione fogurki i islandzkie ptaszki, ręcznie robione (a jakże!) czekoladki - najchetniej kupiłabym wszystko!

Ale ogrniczyłam się, i to mocno. Wśród łupów, oprócz choinki, znalazła się jedynie przepięknej urody misa oraz "chlebek listkowy" - świąteczny specjał. I tu muszę się zatrzymać - ten cienki chlebek, z misternie wycinanymi wzorkami i smażony w głębokim tłuszczu ma taki smak, że ach! Jest lepszy od opłatka wigilijnego i "rury" z cmentarza razem wziętych. A wiem, co mówię, bo jestem smakoszem obu specjałów ;-)
Niestety, jesli chodzi o wzorki, to ci państwo się za bardzo nie wysilili:




17 grudnia 2013

Z krainy chichów

Igi wraca z sanek i od drzwi krzyczy, pokazując stopy:
- Bolą mnie piątki!

Jedziemy do stolicy. Kwiatowy Tato wyjeżdża ze stacji z pełnym bakiem i świeżo upolowanymi cukierkami imbirowymi. Ogarnia nas natychmiastowa ciemność, w powietrzu wirują miliony płatków śniegu, wieje wiatr oznaczony numerkiem 58 km/h, temperatura -7, droga zaśnieżona i śliska, widoczność mała. Kierowca wydaje z siebie osobliwe dźwięki.
- Ależ mam przeżycia z tym cukierkiem! - stwierdza wreszcie.

Kawiarnia w trakcie zakupów. Planuję dalsze wycieczki sklepowe.
- Musimy też kupić Ignasiowi rajtki, bo w wielu parach ma dziury na dużych palcach. - jeszcze nie kończę mówić, a Kwiatowy Tato emituje zdradziecki błysk oka.
- No to jak, siedzisz w domu, to igła, nitka i cerujesz!

Jedziemy. Ciemność. Wioska. Jasno, bo latarnie.
- Jaka różowa lampa! - wywrzaskuje Ignaś w obłędzie - To mój piękny dzidziuś!!!

13 grudnia 2013

Ignacy rytualny II

Dalsze rytuały Kiciusia:
  • Gdy postanowi, że chce się wysiusiać, zdejmuje ubranie w miejscu, w którym o oddaniu moczu postanowił. Wiąże się to z koniecznością drobienia niczym gejsza do "tolalety". To najwyraźniej Ignasiowi nie przeszkadza. Co więcej, wczoraj dowiedzieliśmy się, że drobienie ze spodniami wokół kostek nazywa się "chodzić rysować" jest jest bardzo cool.
  • Czas na kąpiel? Igi zawsze, włażąc pod prysznic uznaje za stosowne nasikać sobie do wanny lub chociażby do brodzika ;-)
  • Założyłam czapkę Ignasiowi z rozpędu? Nic straconego. Ignaś zawsze ją zdejmuje w trybie natychmiastowym i sporą dozą wkurzenia na mnie. Po czym zakłada ją sam, by sprawiedliwości stało się zadość.
  • Igi teraz otwiera i zamyka drzwi zawsze sam. Jeśli to ja otworzę lub zamknę drzwi, Igi poprawi, żeby było tak, jak było i zamknie/otworzy drzwi. Żeby, jak wyżej, sprawiedliwości stało się zadość.
  • Gdy podczas mycia zębów przychodzi czas na ich płukanie, daję czasem Zdziśkowi kubek. O ile naturalnie mam czas i wenę na osobliwy scenariusz płukania jamy ustnej. Należy zatem, zdaniem Ignasia, nabrać wody do kubka, a następnie z kubka - do ust. W trakcie wypluwania wody należy również wylać wodę z kubka. Czynność powtórzyć 10 - 20 razy.
  • Jeśli czasu brak, nabieram wodę w garść i podaję pacjentowi do paszczy. Ten płucze kły, a następnie skrupulatnie wypluwa wodę co do kropelki w, oczywiście, matczyną garść. Gdy pospieszę się z nabraniem kolejnego łyka świeżej wody, splunie w nią i tak - oczywiście. Gdy nie podstawię dłoni do oplucia, zabulgocze z oburzeniem i sam przysunie sobie moją rękę, by na nią napluć.