Rodzicielstwo bliskości jest ważnym elementem mojego życia. Jest moim zdaniem najlepszą odpowiedzią na tak zwany "zimy WYchów", którą mógł dać świat. Bo ja ten termin wolę rozumieć jako puszczanie dzieciarni po domu i dworze bez skarpetek i zbędnych warstw na grzbiecie. Pomysł, że relacje rodzic - dziecko to nieustanna walka, która ma pokazać, kto jest górą, smuci mnie.
Smuci mnie, gdy ktoś chce mnie przekonać, że moje dziecko ma złe zamiary, że chce mnie zmanipulować. I że robi to już będąc w brzuchu, a po wyjściu z niego swoimi mackami próbuje zawłaszczyć wszystko, co znajdzie wokół, a przede wszystkim próbuje "rządzić" rodzicem. A rodzic musi się "bronić".
Ta teoria jest krzywdząca i przysłania nam, rodzicom, prawdziwe potrzeby dziecka. Każe "uczyć" i "przyzwyczajać", zamiast "być z" i najzwyczajniej "kochać" oraz "rozumieć". Zabija w nas instynkt słuchania dziecka i odpowiadania na potrzeby, których samo jeszcze nie potrafi zaspokoić.
Rodzicielstwo bliskości to dla mnie zbiór propozycji, w których przebieram sobie i wybieram to, co mi odpowiada. Dużo myślę, analizuję, wczuwam się w siebie, aż w końcu znajduję to, co odpowiada mnie i Ignasiowi. Mam na koncie kilka sukcesów oraz kilka spektakularnych porażek. Ale jedno mogę napisać z wszelką pewnością - to dla mnie nie moda, za którą ślepo podążam. To wór pomysłów i narzędzi, które pomagają mi, gdy moje kompetencje bywają podważane. Stamtąd czerpałam siłę, szczególnie jako świeżo upieczona, niepewna siebie mama.
Rodzicielstwo bliskości pozwala widzieć swoje dziecko jako człowieka, godną szacunku, małą osobę, a nie przeciwnika. Osobę, która wiele rozumie, której umiejętności są bacznie obserwowane. Zgadzam się z Anią JM, która zwraca uwagę, że to trudniejsza droga, droga bez wyręczania (chyba, że trzeba), bez tresury. To wymagające podejście, które zakłada bycie z dzieckiem, dobrą komunikację i mądre wspieranie jego rozwoju, bycie "przewodnikiem". Nie ma tu miejsca na porównywanie, ocenianie, przyspieszanie rozwoju na siłę, to podejście w założeniu bezprzemocowe.
Moim zdaniem RB nie ma nic wspólnego z widmem bezstresowości. Bo z zarzutem, że RB = wychowanie potwora w cieplarnianych warunkach chyba spotykają się wszyscy, którzy otarli się choć o ten termin. Wychowanie bezstresowe to coś, czego wszscy się boją, a nikt do końca nie wie, co to jest. Życie bez stresu jest chyba utopią, a poza tym to żadne wychowanie nie jest. Raczej brak wychowania, gdy rodzice puszczają dziecko samopas w imię własnej wygody, lenistwa, strchu przed konfrontacją itp.
Rodzicielstwo bliskości nauczyło mnie o dziwo, że mam zadbać przede wszystkim o swoje potrzeby. Że mam robić to, czego chcę. Że jak najbardziej ustalam zasady, choć słucham, oczywiście, dziecka (chyba że tego absolutnie nie dopuszczam, np. zabawy ostrym nożem, gryzienia lub wtykania paluchów w kontakt). Że znam swoje dziecko lepiej, niż inni. Nauczyło mnie większej łagodności i trochę wypolerowało mi ostre brzegi. Dało mi siłę przebicia. I pretekst do przemyśleń oraz inne stanowisko, bo komentarze na temat "zimnego chowu" mamy często w pakiecie wraz z poprzednim pokoleniem.









W zeszłym roku wioska huczała, bo jeden z przybyszów wjechał autem na pole kapusty, by sobie nakraść świeżutkich główek. Auto ugrzęzło mu w błocie i wszystko się wydało.




