Piękny dzień, z lazurowym niebem i przezroczystym powietrzem był wprost wymarzony na wycieczkę. Do celu, niewielkiej farmy, dotarliśmy około dziesiątej rano, jednak Ignaś zaskoczył nas nieplanowanie wczesną drzemką. W związku z tym Kwiatowy Tato oraz nasz kolega włożyli kurtki, przygotowali aparaty i pobiegli. Wymieniliśmy się z TK telefonami (co okazało się kluczowe w tej dramatycznej historii), wyjęłam książkę i oddałam się lekturze. Oczywiście skupić się było niezwykle ciężko. Wokół przechodziło mnóstwo ludzi, odgłosy rozmów to narastały, to cichły. Kilka samochodów dalej odbywał się mały piknik wprost na trawie, a po chwili przyszli właściciele sąsiedniego auta. Pyk, bagażnik otwarty. Z wnętrza wyłonił się ogromny, japoński termos do kawy, jakich tu pełno. Po chwili zaczęli się schodzić kolejni, roześmiani ludzie. Z bagażnika wydobyto filiżanki, a z przepastnego termosu nalewano parującą kawę. Wszyscy stali, prowadząc żywą rozmowę, przekrzykując się nawzajem, to wybuchając szczerym, bardzo głośnym, zaraźliwym śmiechem. Suzi zakołysała się, bo potężna, rozchichotana kobieta przysiadła na jej masce, posyłając mi porozumiewawczy uśmiech do wnętrza mojego samochodu.
Kolejni ludzie schodzili się, przystawali, by porozmawiać. Od młodych, do starszych, ubrani ciepło lub tylko w rozpięte polary, w markowe kurtki i stare robocze ubrania, z kawą, piwem, flaszką "Czarnej śmierci". Gwar rozmów narastał, kolejna osoba rozkołysała Suzi, opierając się o nią, kolejny mężczyzna zajrzał do wnętrza. Gestem zapytał o śpiącego Ignasia, na co również gestem odpowiedziałam, że tak, dziecko, śpi i że OK. Wymieniliśmy uśmiechy. W grupie zjawił sie mężczyzna z kilkumiesięcznym niemowlęciem, przerzuconym przez rękę na tygryska. Dziecko wzbudziło entuzjazm grupy, skumulowało całą gwarną i roześmianą uwagę. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli się żegnać i odchodzić.
Kolejni ludzie schodzili się, przystawali, by porozmawiać. Od młodych, do starszych, ubrani ciepło lub tylko w rozpięte polary, w markowe kurtki i stare robocze ubrania, z kawą, piwem, flaszką "Czarnej śmierci". Gwar rozmów narastał, kolejna osoba rozkołysała Suzi, opierając się o nią, kolejny mężczyzna zajrzał do wnętrza. Gestem zapytał o śpiącego Ignasia, na co również gestem odpowiedziałam, że tak, dziecko, śpi i że OK. Wymieniliśmy uśmiechy. W grupie zjawił sie mężczyzna z kilkumiesięcznym niemowlęciem, przerzuconym przez rękę na tygryska. Dziecko wzbudziło entuzjazm grupy, skumulowało całą gwarną i roześmianą uwagę. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli się żegnać i odchodzić.
A Ignaś otworzył oczęta, można było więc przystąpić do rytualnego szczocha do nocnika oraz zakładania przyodziewku na niewielkiej przestrzeni tylnego siedzenia zajętego przez gigantyczny fotelik samochodowy.
W końcu mogliśmy udać się w kierunku owiec. Wyjęłam telefon, ale po chwili zrezygnowałam z tej próby kontaktu z Kwiatowym Tatą. Albo odłączył się od rzeczywistości fotografując, albo harmider nie dawał szansy na usłyszenie dźwięku telefonu. Albo obie możliwości naraz. Zresztą, gdy tylko dotarliśmy do owieczek, Zdzisinek osłupiał i nawet odłączył się od swej macierzy, więc lawirowałam między samochodami i siodłami, pilnując go z dala i pozwalając eksplorować na własną rękę.
W końcu odnaleźliśmy i Kwiatkowego Tatę i naszego kolegę, więc przeleźliśmy przez płot, prosto w owce, które natychmiast zaczęły pierzchać spod naszych nóg. Uczucie dokładnie takie, jakby rozstępowało się wełniane morze.
Czas spędziliśmy pracowicie na zapoznawaniu się szczególnie z jedną, uroczą owcą, z zachowania przypominającą bardzo kudłatego i statycznego psa o dziwnych, poziomych źrenicach. To wspomniana juz wcześniej Sköp. Pogadaliśmy ze znajomymi, popstrykaliśmy zdjęcia, próbowaliśmy nagrać krótki film instruktażowy "Jak złapać owcę podczas spędu", poprzytulaliśmy się do kudłatych zwierzątek. I nagle zorientowałam się, że nie mam tego diabelnego telefonu, wielkiego jak rakieta do tenisa.
Niepewna, czy nie oddałam go już wcześniej, poinformowałam o tym bolesnym fakcie właściciela. Zaczęły się poszukiwania. Dzieciaki przeszukiwały podłoże w obrębie zagrody, Ignacy podrzucony został koledze, a ja pobiegłam za Ojcem Kwiatka ratować swój związek.
Bo że było blisko końca, to jasna sprawa. Relacja ze smartfonem, zakończona tak nagle, wzbudziła cichą wściekłość mej drugiej połówki, która udała się na ratunek swej ukochanej zabawce. Wydzwaniając nieustannie z mojego telefonu na swój numer, mełł w ustach nieme przekleństwa.
Po nieokreślonym czasie poszukiwań byłam gotowa poddać się. Zaczęłam jednak pisać smsa do znalazcy, licząc na wzbudzenie jakichś ludzkich odruchów. W tym momencie telefon zadzwonił.
Sądzę, że na moją korzyść mocno przemówiło to, że to ja, główna winna, przekazałam Kwiatkowemu Tacie wesołe nowiny. Telefon, wraz ze znalazcą czekają w pobliskiej wiosce w kawiarni.
I już go nie było. Poooooleciał do samochodu. Wsiedliśmy do samochodu wszyscy i pojechaliśmy na ratunek do kawiarni. Przemili ludzie zwrócili telefon, a my odnalezienie zguby uczciliśmy zupą homarową.
Moja droga Włochata Druga Połowa rozchmurzyła się nieco. Nawet zaczęła się do mnie odzywać. I kupiła mi dwa motki obłędnej wełny. Ale w domu obdukcja wykazała, że telefon ma mikroskopijną ryskę na ekranie, więc moje akcje spadły drastycznie.
Na koniec tej pozytywnej historii dodam, że dotąd nie gubiliśmy telefonów. No dobra, ja raz, sto lat temu, zostawiłam swój na korytarzu uczelnianym, ale jak to ja, odnalazłam go po zajęciach. Ale tutaj notorycznie gubimy portfele.
Pierwszy raz zgubiłam portfel 4 lata temu. Zadzwonił telefon i uprzejma pani poinformowała mnie, że dzwoni do mnie z banku w wiosce oddalonej o 50km od mojego ówczesnego domu i że ma mój portfel. I że skoro pracuję, to może mi go wysłać pocztą, tylko najpierw wyrobi mi kartę. Poprzednia się złamała, bo portfel został znaleziony na ulicy, ktoś go przejechał autem. Podziękowałam zdziwiona, bo oczywiście nawet nie zorientowałam się, że go zgubiłam, choć było to w jeszcze innej miejscowości kilka dni wcześniej.
To był chyba jeden z tych przełomowych momentów, gdy moja miłość do tego kraiku wybuchła i wiedziałam, że trudno ją będzie zgasić.
A potem dokonywaliśmy jeszcze kilku prób miłości.
A to zostawiłam portfel w sklepie. Zadzwonili, że mają, odebrałam. Dwa razy. Tato Kwiatka ustępuje mi tylko trochę. On z kolei zostawia różne rzeczy na dachu samochodu. A to PSP, a to kubek z kawą, a to portfel właśnie.
Razu pewnego zadzwonił do mnie z aferą. Że zgubił, że mam natychmiast blokować konto i że koniec, cholera jasna, świata. Mówię, żeby porozglądał się jeszcze po kilku wdechach i informował mnie na bieżąco o rozwoju wydarzeń. Dzwoni, że nie ma, a niebo właśnie zwaliło mu się na głowę i już na pewno go okradli. W momencie gdy odłożył słuchawkę, rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu - policja. Przechodzień znalazł portfel na ulicy, oddał na posterunek, jest do odebrania od zaraz.
Nie, nie mam już odruchu zabierania telefonu, torebki i czegokolwiek z auta. Nie mam nawet odruchu zamykania samochodu. Od lat. Gdy odwożę Igunia na Uczelnię w centrum miasta, codziennie z uśmiechem ptrzę na trzy rowery stojące przy uczelnianym płocie. Nieprzypięte.
dobrze, że są jeszcze dobrzy ludzie...
OdpowiedzUsuńBardzo zabawna historia. Ja znowu nagminnie gubię kartę męża w sklepach, ale zawsze po powrocie do tego sklepu jest, nawet po długim czasie. Ja za to uwielbiam Szkocję. Obok mojej pracy jest biuro rzeczy znalezionych za dworcu kolejowym. Niesamowite jest to, że ludzie przynoszą aparaty, laptopy itp. W niejednym kraju nie do pomyślenia.
OdpowiedzUsuńświat jest pełny dobrych ludzi - nie jest jeszcze tak źle.
piękne zdjęcie
OdpowiedzUsuńTo bardzo optymistyczne, szkoda tylko, że nie jest tak w Polsce. Chociaż i tu są wyjątkowi ludzie!
OdpowiedzUsuńkiedyś przy kasie w sklepie znalazłam 200zł - oddałam, z nadzieją że dobro wraca do dobrych ludzi, długo nie musiałam czekać. na parkingu pod Biedronką obsiałam portfel, zorientowałam się dopiero przy kasie. Po chwili zauważyłąm Kobietkę zerkającą do wnętrz mego portfela, to na mnie. Odnalazła mnie i oddała zgubę :)
OdpowiedzUsuńProszę więcej takich historii :)
OdpowiedzUsuńI ja poproszę:)
OdpowiedzUsuńA moja sąsiadka szczyci się tym, że podmieniła buty w sklepie i zapłaciła przy kasie mniej, a jej dziecko wyniosło z biedronki dwie czapki, za które nie zapłaciła....
W pięknym kraju mieszkasz...
To znaczy, że z powodzeniem przekazuje wartości dziecku. Szkoda, że wartości takie wstrząsające.
Usuńfota rewelacyjna!
OdpowiedzUsuńDanke :) w poprzednim poście więcej takich łowieczkowych.
Usuńfajna historia, fajnie napisana :)
OdpowiedzUsuńa ja zgubiłam gdzieś dowód. chyba raczej na zewnątrz. i już drżę, jakie pożyczki przyjdzie mi kiedyś spłacać.
Trzymam kciuki, żeby scenariusz cię pozytywnie zaskoczył.
UsuńDzięki za komplement :)
Ale przygodę mieliście!! Dobrze, że są tacy uczciwi ludzie na tym świecie :)
OdpowiedzUsuńP.S. ja to jestem z tych co oddają 2zł do sklepu jak się sprzedawczyni źle wyda :P
A gdy mojemu Ojcu zdarzyło się zostawić portfel, z dość pokaźną sumą pieniędzy i mnóstwem dokumentów w środku, to sąsiadka, która go znalazła zażądała znaleźnego w zamian za oddanie. 20 lat mieszkania przy jednej ulicy, sąsiedzka życzliwość. Ot, taki ci obrazek z naszej rzeczywistości. Znajdź 10 różnic ;-)
OdpowiedzUsuńJak słodko!
Usuń