30 października 2013

Przejażdżka z lodowcem w tle :-)

Pewnego cudnego, jesiennego dnia moja Druga Połowa zapakowała mnie siłą do auta i zabrała na wycieczkę. Opierałam się dlatego, że samochodowe wycieczki są, owszem, ciekawe, ale niefajnie jest nie móc zwyczajnie wyjść i rozprostować kości. No ale tak to jest, gdy człowiek rozwali sobie w środku lata kolano i czeka długie miesiące na powrót do formy.

Zdjęcia są wynikem moich samochodowych prób pstrykania przy pomocy bardzo fantazyjnej aplikacji. Efekty są przeróżne (w zależności od dobranego obiektywu i filmu), zabawa miła, choć oczywiście nijak się to ma do jakości zdjęć z porządnego aparatu. 

Zapraszam na wycieczkę w głąb Lodowej Wyspy! Oglądajcie :-)

Piękna ciężarówka przydrożna

Tutaj nazwę tę wymawia się zupełnie inaczej, ale skojarzenia zabawne :) Farma o nazwie Ból ;)

Jednonitkowe mostki są tu typowe. Kierowcy przepuszczają się na zmianę, choć w większości przypadków i tak jest się na zupełnie  pustej drodze.
Zwykły wiejski widoczek

Ziemia się pali!!

Mikrokościółek

:-)

Pogoda wprawiała nas w zachwyt

L A S !!!

... oczywiście las błyskawicznie się skończył i otoczenie zaczęło wyglądać normalnie, czyli tak, jak widać powyżej

Na ziemi działo się różnie, bywało i tak

Ach, te pustkowia!

Nawet na pustkowiach nie dziwią linie wysokiego napięcia, pewnie gdzieś niedaleko jest elektrownia wodna.

Jaskrawozielony mech 

Wdrapaliśmy się na sporą górę, a przy takiej przejrzystości powietrza widok jest na nawet 200km. Oczywiście ani śladu drzew.

Jest i lodowiec! Gdy usiłowaliśmy pokazać go Igiemu, popłakał się, twierdząc, że go nie widzi (choć patrzył prosto na lód), a strasznie chciał go zobaczyć. Rozpacz.

Lekcja geologii w terenie
Im droga była trudniejsza, bardziej wyboista i pełna dziur i spadków, od których kotłowało się w brzuchu, tym Igi był szczęśliwszy. Śmiał się w głos, kwiczał, pokrzykiwał "JUHUUUU!" i fikał nogami.
To zamieszczam filmy - pierwszy z wyboistej drogi, a drugi z przejazdu przez rzekę, podczas którego urwał nam się kawałek samochodu ;-)


I jakie wrażenia?

28 października 2013

Z krainy chichów

Idziemy do przedszkola. Na przydomowej ścieżce widać efekty ostatniej działalności kotki - co rusz chmurka ptasich piórek. Igi zauważa je, po czym zaczyna się przyglądać z bliska z wypiętym kuperkiem. W końcu stwierdza:
- Tu są listki ptaszka!

Pralka pierze. Mucha lata. Rozmawiamy sobie o musze:
Ja: Niemożliwe, jeszcze mucha?
Igi: Gdzie?
Ja: O, tu, lata i bzyczy.
Igi: Ja nie słyszałem, że ona bzyczy.
Ja: Pewnie to dlatego, że pralka chodzi.
Igi zerka na mnie z niedowierzaniem: Przecież pralka nie chodzi!

Igi przychodzi do kuchni, otwiera szafkę z mąką i stwierdza:
- Teraz będę szalał! - i zaczyna bawić się jedzeniem.

Igi (nagle): Mamo, jesteś stolecem! Buhahaha!
(Żarty wydalnicze chyba nigdy nie stracą swego najzagorzalszego zwolennika)

Ignaś, przeszczęśliwy po zdjęciu piżamy: Jestem golasowy!
Pewną wariacją na temat nagości odnóży są określenia "Mam stopy-golasy" i "Mam golasowe stopy" :-)

26 października 2013

Wsiowe obowiązki

Życie na wsi płynie wolno, co nie znaczy, że jest tylko różowo i pachnie wyłącznie końmi. Obowiązki są niezliczone. Dziś postanowiłam przybliżyć wszystkim trudy wioskowego życia.

Co się wiąże z życiem na głębokiej prowincji:

  • Robienie z zakupów cotygodniowy rytuał. Względnie co dwa tygodnie. Wiąże się to z umiejętnością rozsądnego planowania jedzenia (oraz picia!) i utrzymania domu w dobrym stanie. Bo ceny w sklepiku wioskowym są zaporowe, a nikt dla byle zachcianki, soku czy żarówki, nie będzie jechał 100km. Jest jeszcze zasada zamrażarki - im dalej od cywilizacji, tym domowa zamrażarka większa.
  • Dojazd do pracy samochodem - niewielkie odległości nie oznaczają, że ktokolwiek odmawia sobie wyprowadzenia ze stajni swojego dżipa, vana czy pick-up'a. Do pracy jedzie się chwilę i zyskuje jeszcze odrobinę czasu wolnego.
  • Jeździ się wolno. I to nie tylko ze względu na ograniczenie prędkości, ale dlatego, że w wioskach jest zawsze przedszkole, szkoła i całe mnóstwo wolnowybiegowych dzieci. A o dzieci dba się niezależnie, czy to własne, czy sąsiedzkie.
  • Uczestniczenie i wyprawianie imprez, parapetówek i spotkań bez okazji lub z okazji, powiedzmy, odejścia z pracy najbardziej nielubianego, mobbingującego innych pracownika, przeprowadzenia się do nowego domu, powrotu z wakacji itp.
  • Pomoc. W przeprowadzkach, malowaniu domu, kupieniu czegoś w sklepie, podwiezieniu do mechanika, czymkolwiek.
  • Rozwijanie swoich hobby. Jest dużo czasu, który trzeba spożytkować w najmilszy dla siebie sposób.
  • Uczestniczenie w każdym okolicznym wydarzeniu. Wieczór kobiet, przyjazd znanej wróżki, koncert śpiewaka operowego (muzyka, za którą nie przepadamy) czy znanego (choc nielubianego) zespołu, imprezy pracownicze, wyścigi traktorów, święta. Oblecieć trzeba wszystko tylko z tego powodu, że jest taka okazja :)
  • Odwiedzanie wszelkiech ogdnych uwagi miejsc w okolicy. Kawiarnie, restauracje, baseny, wędrówki po szlakach - rozrywka musi być co jakiś czas.
  • Życie życiem innych. W zależności od kraju pochodzenia i miejsca w łańcuchu pokarmowym jest to przekazywanie sobie informacji o innych albo wymyślanie przykrych, krzywdzących i obelżywych ciekawostek, które mogą komuś poważnie zatruć życie.
  • Wysłuchiwanie ciszy i burczenia traktorów z przewagą tego pierwszego. Oglądanie zórz bez wiekszych przeszkód (na wsi jest ciemniej) i ogólnie, większy kontakt z naturą.
  • Dopasowywanie długość pracy do swoich potrzeb. Są tacy, którzy pracują nieustannie, ale łatwą do zauważenie tendencją jest krótki piątek (lub brak pracy w ten dzień), żeby weekend był jeszcze dłuższy. W piątki w przedszkolu jest o 2/3 mniej dzieci, niż w pozostałe dni tygodnia.
A propos pomocy, to czasem zdarza się, że kolega z pracy zamyka swój sezonowy interes na zimę i zostaje mu dużo piwa. i prosi o pomoc. A przecież pomóc trzeba, więc jedze się, by zmniejszyć zapasy trunku i pozbawić go tym samym tego kłopotliwego balastu :-) Igi tym samym ma okazję podszkolić się w grze w golfa oraz okrzyknięty został najmilszym graczem w cymbergaja roku. Graczem cieszącym się z każdego punktu przeciwnika. I bardzo, bardzo pomocnym. Dopingującym stronę przeciwną i łapiącym krążek i wciskającym go do swojej  "bramki". Granie z nim na punkty byłoby czystą przyjemnością :-)

24 października 2013

Jaja pstryknięte

Tym razem będzie wspomnienie lata. Lata zabaw Hankowych i Ignasiowych, lata pokazywania (w ograniczonym zakresie, ale zawsze) Islandii dziewczynom. Przeprowadzki.

O, właśnie, przeprowadzka. Tak świętowaliśmy nowy rozdział w życiu - napój czekał 15 lat na odpowiednią okazję:

Igi lubi się chować w szafach, a czasem wciąga do zabawy i mnie :)

Dumna Anula podziwia krajobrazy bez drzew:


Stolica i jezdzonko :)

Igulinda prezentuje swoje polakierowane pazurki i tatuaż - jeszcze wtedy był to "pszatek"

I wreszcie Hanka i jej ówczesne hobby - umieszczanie się we wszelkiego rodzaju pojemnikach...

Czad, prawda?

Dobrze jest wleźć do wanny tuż przed spaniem, w piżamce :)

Tadamm, chmury i niaml 30 stopni:

Miłego dnia!

22 października 2013

Jak uniknąć robienia i czytania rankingów wkładek laktacyjnych

Ostatnio Ania JM przypomniała mi o mojej niesłowności. Sto lat temu obiecałam jej, że napiszę parę słów o pewnym cudownym sposobie. I nic z tego, zapomniałam.
A o co chodzi?
O to, że bywam leniwa i lubię ułatwiać sobie życie. Tak w skrócie. Oczywiście, można to nazwać - i wtedy brzmi to o wiele lepiej - praktycznością i ekonomicznością.

Nie lubię też wyrzucać pieniędzy do śmietnika, wolę powoli wlewać je do ścieku ;-) Pierwszym moim pomysłem na poradzenie sobie z przeciekami był zakup wielorazowych wkładek laktacyjnych. Jednorazówki się do nich rzeczywiście nie umywają, nie tylko cenowo, ale i jeśli chodzi o komfort noszenia. Wielorazówki oddychają i są jak mercedes z klimą jadący obok malucha.

Na "szczęście" w pierwszych dniach karmienia dopadła mnie piersiowa dolegliwość, więc poszłam do poradni laktacyjnej. Pani pomogła mi w moim problemie oraz - kilku innych. Między innymi pokazała mi... jak zaprogramować piersi na niekapanie. Pozbycie się wkładek zajęło mi jakieś 3 tygodnie.

Nie muszę chyba opisywać, jak cudownie jest karmić, gdzie się tylko człowiekowi podoba i nie musieć się martwić plamami na ubraniu. Mnie te wycieki strasznie krępowały

2 sposoby na zapobieżenie wyciekom mleka:

  1. sposób pierwszy - podczas karmienia dziecka drugą pierś przykrywamy całą dłonią. Nacisk powinien być lekki, ale odczuwalny. Sutek powinien znajdować się we wnętrzu dłoni.
  2. sposób drugi - to ten, który stosowałam, więc mogę potwierdzić, że skutkuje znakomicie. Zaczynamy karmić, a sutek drugiej piersi przyciskamy lekko palcem wskazującym. Niezbyt mocno, ale tak, by brodawka zrównała się z linią piersi. Odczekujemy w tej pozycji chwilę, po czym powoli zwalniamy palec w określony sposób - od góry. Tym sposobem górna część sutka będzie odkryta szybciej, a dolna - na samym końcu. Jest to niezwykle proste, choć trudniejsze do dokładnego opisania. Najłatwiej chyba zobrazować mi to pozycją paznokcia. Z początku jest on ustawiony prostopadle w kierunku podłogi (przy karmieniu w pozycji siedzącej), następnie, gdy zaczynamy zwalniać palec, paznokieć zmienia z wolna pozycję aż do poziomej w stosunku do podłogi - do odsłonięcia całego sutka. Operację powtarzać do skutku przy każdym karmieniu, nawet po kilka razy, o ile mleko nadal wycieka. 
Wyczytałam gdzieś, że jedna z firm oferuje wkładki silikonowe, które tamują wypływ mleka przez ucisk. No to mam dobrą wiadomość dla wszystkich zainteresowanych tym wynalazkiem, jak i dla dziewczyn męczących się ze zwykłymi wkładkami: można to zrobić za 0zł i bez zanieczyszczania środowiska kolejnymi odpadami.



21 października 2013

Wierzę w... dwie wieże :-)

Blogowe dziewczyny zawsze wymyślą coś wspaniałego. Olga z "O tym, że" twierdzi co prawda, że to nie ona, a ktoś inny. Sami sprawdźcie, o TU. Podchwyciła AMBIwalencja stosowana. I ja pomyślałam sobie, że też chcę!

Bo wierzymy, że książki to niezwykle ważny element hodowli dzieci. Szczególnie na obczyźnie i szczególnie dla tych, którym zależy by ich dzieci władały piekną polszczyzną. I dla fanów wartościowych, ciekawych, zabawnych tekstów oraz cudownie pięknych ilustracji. Wyobraźnia, marzenia, wieczory, gdy czyta się książkę w ulubionym fotelu i noce z książką i latarką pod kołdrą - to, oprócz wiedzy, dają książki.

Na szczycie wyższej wieży jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa - "Dzieci z Bullerbyn". Książka, którą w pewnym momecie rodzice mi... zabrali, proponując czytanie czegoś innego dla odmiany. Bo czytałam ją bez przerwy :-) Oddali jednak szybko, bo byłam bliska buntu ;-)

Mam nadzieję, że Igi łyknął już bakcyla i że mu to zostanie. Ja miałam przyjemność wychowywać się w bardzo wyluzowanym domu. Miałam taki mały pokoik nad schodami - drzwi do niego prowadziły właśnie z mojego pokoju. Za czasów, gdy była to jeszcze graciarnia, zrobiłam tam sobie tajny kącik. z kartonu owiniętego stara kapą i zagłówka zrobiłam kanapę, wstawiłam małą lampkę i poukładałam rzeczy na półkach. Budziłam się w nocy, właziłam tam i czytałam aż do świtu, by pójść znowu spać :-)

U nas też nie będzie się broniło czytania. O żadnej porze.

Jesteście ciekawi naszej wieży? Zbudowałam dwie, bo wyższa zrobiła się chybotliwa, choć to i tak nie wszystko, co Igi ma. Oto i one:







20 października 2013

To taki zimny kraj. Ponoć.


Wszyscy mówią - fajnie tam macie, ale ja bym nie mógł/nie mogła w takim zimnie.

To teraz proszę, z ręką na sercu. Czyje dziecko w ostatnim tygodniu kąpało się w stroju adamowym na wolnym powietrzu? 

No.
:-)

19 października 2013

Jaja pstryknięte

O jaaaa! Dokopałam się do kolejnych pokładów z mojego świętej pamięci wypranego telefonu! No to jazda! :-)

Na początek półtoraroczny Ignaś:

Nasze zabawy wstrętnym wynalazkiem, pachnącym kremem i o obrzydliwej, piankowej konsystencji, ciastoliną zwanym:

Wiechowi uczyniłam zegarek:

Robaczek był. Igi go oglądał. Z bardzo, bardzo bliska :)

Tradycyjnie, czyli "na śpiocha":

Igulek odpłynął na półtorej godziny:


Wspomnienie widoku z poprzedniego domu:

18 października 2013

Biegacz i Vaderek w kwiecistej kiecce - Wysoki Wodospad

Dziś postanowiłam powspominać piękne lato i jedną z terenowych wycieczek po tej niezwykłej wyspie.

Latem Igi z dość statycznej osoby przeistoczył się w Ignasia Biegowego. Biegaliśmy na basen i do wodospadu, i do sklepu, i do kawiarni, i po prostu przed siebie. Ignaś, jak to on, wymyślał sobie swoje rytuały i tak w przypadku biegania niezwykle istotne jest by odhaczyć co następuje:

  • bieg musi odbywać się za rękę, najlepiej maminą (nic to, że jestem sto razy bardziej statyczna niż Igi)
  • e tam, całą rękę, trzymać trza najwyżej dwa palce 
  • bieg wykonuje się w sposób bardzo fikający i zgubny dla dwóch trzymanych kurczowo, matczynych palców
  • zanim przystąpi się do biegu, należy znaleźć sobie kamyk i bieeec niczym Forest Gump. W razie zgubienia kamyka należy się zmartwić, zacukać (ale tylko na kamienistej dróżce), odnaleźć kamień i ruszyć dalej z prędkością ślimaka na amfie.

Najczęstszą propozycją zabawy latem była komenda "Goń mnie!"

W domu mieliśmy też małego Lorda Vadera. Uroczą dziewczyneczkę, z króciutkimi włosami i wielkimi oczętami, która od czasu do czasu, nie zważając na swój babski wizerunek, wydawała z siebie iście vaderowskie rzężenie, co doprowadzało nas niemal do spazmów. Spazmy należało oczywiście ukryć niezwykle umiejętnie, bo rzężenie miało być bardzo straszne i musieliśmy się bardzo, ale to bardzo bać :)

Muzycznym wzpomnieniem lata jest niezmiennie "Koła autobusu kręcą się" na dwa, a czasem i 4 głosy. Bo Vaderek bywał znudzony przydługimi trasami. Jedyne, co przynosiło ukojenie, to właśnie ten utwór.

Przejdźmy jednak do wycieczki nad jeden z wielu wodospadów Wyspy.
Choć pogoda była piękna, na tym płaskowyżu zaczął szaleć wiatr. Nie powstrzymało nas to przed niczm - założyliśmy dodatkową warstwę ubrań i zjedliśmy drugie śniadanie z genialnym widokiem.

... i pobiegliśmy (bo do wodospadu był kawałek)


Podziwialiśmy wszystkie możliwe kwiatki i robaczki, kładąc się na miękkim mchu:


Ostatnie spojrzenie na wodospad, tęczę i lazurową wodę:

Wypad do innego wodospadu, na zupę i bułę (my wege,a le dziewczyny mogły spróbowac słynnej zupy mięsnej na baraninie). Po drodze widzieliśmy maleńką trąbę powietrzną :)

Kiedy Igiemu nie chce się biegać samodzielnie, prosi, by nim popotrząsać w nosidle. Zależność jest taka, że im bardziej mamy skaczą, tym głośniej chichoczą dzieci :) Na zdjęciu w rolach głównych wystepują bondek i nubigo w kolibry:

Miłego dnia!