Znajomi mówili, książki przekonywały i na zaprzyjaźnionym forum babki grzmiały, że dzięki dawaniu dziecku żarcia do łapki będzie ono jadło wszystko (plus milion innych plusów rzecz jasna, ale o tym sza). Przyklaskiwałam temu przez nieco dłużej niż pierwsze półrocze samodzielnego odżywiania mojego Ignasia. Jadł rzeczywiście wszystko z nieziemskim apetytem i we wstrząsających ilościach. Potem przyklaskiwałam nadal, czekając, aż "faza niejedzenia" się skończy, a niedawno cała ta euforia zaczęła mnie zwyczajnie wkurzać. wszak trzecie urodziny Wiesława tuż tuż, a "faza" nadal trwała.
Po skończeniu roku zachwyt jedzeniem Ignasiowi zdecydowanie zelżał. Młody przeszedł na dietę autorską. Jadł, co następuje (kolejność nie jest przypadkowa):
- masło
- makaron, kaszę gryczaną
- koncentrat pomidorowy (hicior! w języku dzidziusiowym "kontat" - ach, pamiętam, jaką nam Igi awanturę zrobił, drąc się, że mamy mu dać "kontat", a my nie wiedzieliśmy o co chodzi i jazda ta trwała kilka dni)
- ser żółty
- chleb
- ziemniaki
- czasem rybę i krewetki
Pierwszym przełomem było pójście do przedszkola. Tyle razy rozpływałam się nad jedzeniem najlepszej znanej mi kucharki, że nie bedę o tym przynudzała. Faktem jest, że Iguś się nieco odblokował, ale w domu jakoś szału nie było. Najwyraźniej obecność przedszkolnych kumpli działała podwójnie stymulująco na apetyt.
Dieta domowa nadal składała się głównie z wypełniaczy. I co z tego, że piekę chleb sama, a obiady staram sie gotować smaczne, ciekawe i zdrowe, skoro Wieś kręcił nosem, szczególnie na warzywa, nie licząc selera naciowego, którego kocha. Wstręt do warzyw i częściowo owoców był o tyle, moim zdaniem, kłopotliwy, że nasza kuchnia w dużej mierze opiera się na warzywach właśnie.
Nie namawiałam jednak Młodego, nie zmuszałam, tylko proponowałam, coby może spróbował czegoś innego niż masło, chleb, makaron, ryż i ryba. Igi jednak niemowlakowym zwyczajem oceniał jedzenie jednym rzutem oka (tak, kubki smakowe z tą oceną nie miały nic wspólnego) i zazwyczaj twierdził, że nie, nie lubi. Fakt, Igi żył ;-) a nawet wyglądał raczej kwitnąco i miał furę energii, ale...
Nie namawiałam jednak Młodego, nie zmuszałam, tylko proponowałam, coby może spróbował czegoś innego niż masło, chleb, makaron, ryż i ryba. Igi jednak niemowlakowym zwyczajem oceniał jedzenie jednym rzutem oka (tak, kubki smakowe z tą oceną nie miały nic wspólnego) i zazwyczaj twierdził, że nie, nie lubi. Fakt, Igi żył ;-) a nawet wyglądał raczej kwitnąco i miał furę energii, ale...
Wtedy pomyślałam, że kurka, nie po to sterczałam nad ubabranym od stóp do głów Stworkiem z aparatem, by tego nie wykorzystać. Odpaliłam jeden z albumów i - brokuły, kalafior, marchew, seler, buraki, szpinak, rzodkiewka, ogórek, brukselka, fasolka... Mogłabym wymieniać bez końca. Igi oglądał bezwłosego siebie z fascynacją. Łykał info o kolejnych pysznościach, którymi się tak uroczo i ze smakiem opychał. I...
I nastąpił poważny przełom. Igi zjada wszystko. Wgryza się w kotlety z soczewicy, chrupie surówki, nie gardzi sałatą w sosie vinaigrette, na kolacje zjada królewskie kanapki - na przykład z sałatą, serem, pomidorem, ogórem, cebulą, świeżą bazylią i oliwkami. Wreszcie skończyło się wydłubywanie z potraw makaronu i wysysanie sosu spomiędzy warzyw oraz przecedzanie zup zębami, spluwanie z obrzydzeniem, rozrzucanie żarła i niewybredne odmowy (bleh! yuck!).
I choć podchodziłam do tej przydługiej "fazy" ze spokojem (im dłuższa była, tym luz mniejszy, irytacja za to mi wzrastała, że ciągle sami wszystko musimy zjadać, a Igi tylko makaron), to nie będę tęskniła! Tym bardziej, że Igi wreszcie jest godnym kompanem do pożerania surówek.
I choć podchodziłam do tej przydługiej "fazy" ze spokojem (im dłuższa była, tym luz mniejszy, irytacja za to mi wzrastała, że ciągle sami wszystko musimy zjadać, a Igi tylko makaron), to nie będę tęskniła! Tym bardziej, że Igi wreszcie jest godnym kompanem do pożerania surówek.
Wreszcie mam (znowu) normalnie jedzące dziecko!
No widzisz, czyli jednak sie opłaca:D U nas bywa różnie, co wiesz, teraz jest lepiej:) Choć i tak najlepiej jest z makaronem, szynką, serem, i paroma innymi...Jutro może mi się uda wrzucić pyszny przepis:D Polubisz:D:D:D
OdpowiedzUsuńTo czekam! :) (a Hanka przy Ignasiu jadła jak marzenie)
Usuńhehe to jeszcze 1,5 roku muszę poczekać. euforia pożerania wszystkiego się skończyła. Pozostało mi czekać.
OdpowiedzUsuńwiesz, prawda jest taka, że jeśli dziecko rozwija się dobrze, jest zdrowe, nie ma podkrążonych oczu itp., to nie ma się tak do końca czym martwić. ja po prostu przeprowadziłam eksperyment, który się powiódł, bo miałam wrażenie, że coś mi nie gra w tym wybiórczym jedzeniu :)
UsuńU nas jest taka sinusoida z jedzeniem, że postanowiłam przeczekać. Wczoraj szpinak był be, dziś zjadła całą miskę. Zrozum dziecko!
OdpowiedzUsuńTak, znam to z autopsji :)
UsuńFajnie, że się udało! I kto by pomyślał, że zdjęcia mogą mieć aż taki wpływ na życie dziecka ;))
OdpowiedzUsuńmasło i u nas wygrywa, nawet z lodami, a apetyt, był ale się zmył :)
OdpowiedzUsuńGenialne! Dać komuś własne doświadczenie :-) Pokazać własny potencjał. Szacun!
OdpowiedzUsuńu nas chyba zdjęcia nie zadzialaja?licze na czas i daje przykład, czyli zobacz jakie Mamusia ma sliczne pomidorki na kanapeczce;)i masz racje, ze nie chodzi o kubki smakowe, u nas o kolor i konsystencje...tylko w zupach wszystko przejdzie, byle nie za duże kawaly....uch, czekam dalej;)
OdpowiedzUsuńu nas masło też jest na topie :)
OdpowiedzUsuń