31 października 2012

Festiwal Dziwnych Kroków

Po czym najłatwiej poznać, że Igi jest kontent?

Otóż wystawia on swe wątłe łapiny do tyłu, wysuwa głowę do przodu, pochyla tułów i zaczyna się przemieszczać, najchętniej dziwacznym, niemiarowym galopkiem.
- Mam kydła, mamo - oznajmia wtedy tonem informacyjnym. - Latam - dodaje czasem.
Spoglądam z pewną zazdrością na te podskoki, wygibasy, miny i wszelkie radosne ruchy młodego ciała nieprzypominające niczego. Ruchy niezdarne i pełne ciekawości, czy może uda się dziś odkryć coś nowego. A udaje się codziennie. 
Kiedy my skończyliśmy cieszyć się z nieskrępowanego machania dowolną częścią ciała? Kiedy zaczęliśmy zauważać, że nogi za krótkie, ręce za długie, palce mogłyby być bardziej smukłe, a nos o innym kształcie? Kiedy zaczęliśmy zastanawiać się, czy podskoki, czy inne wesołe wygibasy są oceniane czyimś lekko ponurym i mocno nieprzychylnym spojrzeniem? 


Napięcia powstają wtedy, gdy skupiamy się na tym, jacy uważamy, że powinniśmy być. Relaksujemy się, gdy jesteśmy sobą.

Produkcja krajowa, lubię, więc polecam. Dla relaksu.
I ciekawostka. Jak wyobrażaliście sobie tego piosenkarza, sądząc po głosie? Ja z pewnością nie widziałam potężnego Wikinga, podrygującego w sukienkopodobnym ubraniu :-) 
Dwa pozostałe głosy identyfikowałam jako kobiece, jakież było więc moje zdziwienie... 


26 października 2012

Wypełnianie ciszy

Odkąd dowiedziałam się o ciąży, zaczęły napływać do mnie różne publikacje, artykuły, notki. I nagle oświeciło mnie i zadrżałam. Mianowników wspólnych było kilka, ale jedna konkluzja wysuwała się na prowadzenie: "okaleczysz dziecko".
Wszyscy namawiają do przemawiania, nucenia, śpiewania i wszelkich działań związanych z wydawaniem głosu.
I tu nasuwa się problem. Otóż ja taka dziwna jestem, że średnio wydawać ten głos lubię. I średnio  lubię przedmioty i osoby chętnie ten głos wydające. Z radiem żyjemy w niezłej komitywie, bo można je bez trudu wyłączyć. Z teściem już gorzej, "mute" nie działa.
Do brzucha gadać. Ale o czym, pytam? Nucić? Swoim nuceniem ciszy nie ulepszę. Do noworodka zagadałam, po godzinie stwierdziłam, że wyczerpałam zapas anegdotek na najbliższe tygodnie. No ale, myślę sobie, przemóc się trzeba, nawet jak się nie ma o czym, to może takie ładnie ubrane w dźwięki pustosłowie chociaż, żeby się Stwór zdania składać uczył. Na obczyźnie człowiek żyje, to młode w mniejszym stopniu otoczone językiem, ja Gadzinkę rzeczywiście skrzywdzę. Dobra, książki, piosenki, czasem nawet czytałam mu pamiętnik. Z braku laku co ciekawsze artykuły z "Przekroju".
No i powiedzmy sobie szczerze, moje obawy były zupełnie zbędne. Cisza? Jaka cisza? I jakie kalectwo? Toż to albo nuci pieśni produkcji własnej, albo gaduli, albo wyje, z naciskiem na to ostatnie. Względnie wydaje instrukcję: "Mów, mamo!", której spróbuj się człowieku oprzeć, to punkt trzeci z poprzedniego zdania. 
Przez sen gada i na jawie, ciągle jakies dźwięki wydaje. Całkiem ładną polszczyzną, trzeba dodać w takim troszkę dumnym nawiasie.
Syn mój, o którym można powiedzieć zatem wiele, ale na pewno nie to, że jest oszczędny w słowach, zadziwił mnie ostatnio. Streścił się bardzo mocno i oznajmił, co następuje:
"sikupa".


23 października 2012

Nie czytajcie :-)

sprawiła mi naprawdę ogromną przyjemność, doceniając zdjęcia na Igulcu i Zrzędliwym Matulcu, a także to, że czasem pisuję o tym, jak żyje się na dalekiej, chłodnej wyspie.
Dzięki!

Jednak najwiekszą przyjemnością będzie dla mnie polecenie blogów, które warto odwiedzić. 
Zapraszam zatem do:

  • Mamy Magenisiowej - za cierpliwość, lekkość pióra, a przecież nie pisze o rzeczach łatwych. To trudna historia o tym, jak się nie poddawać, ale też - mam nadzieję, jak przypomnieć sobie, co to marzenia :) 
  • Żyrafy Moniki - bo wystarczy spojrzeć na jakość i sposób prowadzenia wirtualnej rozmowy, by zauważyć, że poszukuje ona spokojnej i pełnej wzajemnego zrozumienia drogi wychowania swych córeczek i dzieli się efektami tych poszukiwań.
  • Hafiji - której pasja pomogła wielu, której bezinteresowność w dzieleniu się zdobywana wiedzą jest czymś, co przywraca wiarę w ludzi. To kobieta walcząca i pomagająca walczyć innym :)
  • Zezuzulli - bo... Czy widzieliście, co ona ZNOWU ZMALOWAŁA?
  • Tatusia - Bajarza - ach, jak on pisze!

21 października 2012

Młody... Geek :)

Czasem włączam film, który dokumentuje prawdę powszechnie znaną. Że "za moich czasów..." i że "dawniej takich dzieci nie robiono". Film obnaża największe zainteresowanie naszego dziecięcia, które dzieli ze swym ojcem. Mając 9 czy 10 miesięcy, włącza on i odblokowuje z precyzją wykluczającą przypadek ipada i zaczyna smyrać palutkiem po ekranie. Sam podpatrzył, by móc bez ograniczeń włączać sobie muzykę taty na tym sprzęcie. 
Zresztą, gdyby nie Tato i jego uwielbienie dla sprzętów elektronicznych, nie mógłby Wieś sadowić swego tyłeczka na nocniku z bajką płynącą ze sprytnie ustawionego na półce telefonu. Nie mógłby przed śniadaniem, dla sportu, pogrążyć się bez reszty w rozbrajaniu starej klawiatury i rozsiewaniu klawiszy na podłodze. Nie umieszczałby sobie wtyczek USB w pępku, kiedy jeszcze o chodzeniu nie było mowy. Nie mógłby, w chwilach najgorszej rozpaczy, być kojony dowolną muzyką z teledyskiem w samochodzie. Nie zakochałby się w swoim ulubionym duecie na wiolonczelę i fortepian i nie zostałby fanem Peppy.
Igi wykazuje zaskakujące zdolności, jeśli chodzi o włączanie i odblokowywanie telefonów w naszym domu. Gdy tylko wydobył się z mroków ery warzywnej i zaczął kumać nieco z tego, co się w jego otoczeniu dzieje i znajduje, chwycił za telefon. No, mniej więcej tak to wyglądało. Nauczył się wspinać na fotel i stolik, by dostać się do swej pierwszej miłości - telefonu stacjonarnego. Jego muzyczne fascynacje biorą początek w uwielbieniu dla melodii z tego właśnie aparatu. Dziecię tulące czule do swego łona telefon to u nas zwyczajny obrazek. Z początku na dźwięk wybieranego numeru panikował lekko, mówił "O - o!" i podawał szybko telefon mnie lub swemu Tacie. Teraz od czasu do czasu znajomi informują nas, że Igi znowu dzwonił. Najwyraźniej sam nauczył się rozłączać.
Mając nieco ponad rok nauczył się mówić "grrra" z takim gulgoczącym "r". Jeśli zbliżał się do ołtarzyka domowego, czyli komputera, albo stwierdzał autorytarnie "grrra, tu!", czyli prosił o włączenie radia, albo naśladował wiolonczelę, prosząc o konkretny utwór, względnie chrumkał. 
Gdyby nie Kwiatowy Tato, ja nadal zapewne chodziłabym z dziesięcioletnią Nokią w kieszeni i byłoby świetnie. Moja Bardziej Włochata Połowa nie mogła jednak znieść mojego dyletanctwa w zakresie elektroniki i wyposażyła mnie w aparat spełniający jej wymagania. (Chwilę to trwało, teraz już znudził mu się mój telefon i pragnie mi go zmienić...)
A propos tego starego telefonu, to gdy dostanie się on w zręczne Ignasiowe łapki, okazuje się, że  technologia sprzed dekady jest czymś, co przerasta nasze dziecko. Palec wędruje po ekranie we wszystkich kierunkach, a telefon się nie odblokowuje. Mogę też z całą pewnością stwierdzić, że moje własne dziecko potrafi używać mojego własnego, tego nowszego, telefonu lepiej niż ja. Najbardziej rozbawił mnie, gdy ze znajomego bloga ściągnął (jak, na niebiosa?!) zdjęcie odkurzacza, po czym (jak, jak, jak?) ustawił mi je jako tapetę :-) Widocznie jeśli wystarczająco uparcie stuka się paluszkiem po ekranie, cuda się zdarzają.
Ostatnio natomiast Kwiatosław, siedzący wtedy u Tatki na kolanach, zapragnął bajki z telefonu. Jako samodzielny i samowystarczalny Mały Człowiek, sam postanowił zrealizować swe pragnienie. Chwilę później mościł się wygodnie z powrotem na ojcowskich kolanach, w dłoni dzierżąc słuchawkę od telefonu stacjonarnego i prosząc zdębiałego Tatę o bajkę o kotkach.
Przy okazji chciałam pozdrowić i przeprosić za rozczarowania osoby, które znalazły się na moim blogu, błądząc po internecie w poszukiwaniu nagich turystek i nagich Romek.

19 października 2012

Deficyt

Oto dziecko radosne. Ze śmiejącymi oczętami i rozdziawionym uśmiechem uwampirzonego Kermita.
Oto dziecko, któremu zza szyby zrobiła zdjęcie (pomińmy jakość) mama, nie tato. To nowość. Gdy ujęcie to próbował zrobić Kwiatowy Ojciec, Kwiat zaskowyczał, wytoczył grubą artylerię w postaci łez krokodylich i zaczął krzyczeć, odstraszając klientelę kawiarni, w której się znajdowaliśmy.
Właśnie dostaję od Ziutka nieco oddechu. Cieszę się i smutno mi jednocześnie. Bo teraz na topie jest Tati. Płacz bo coś poszło nie tak? "Chce pytulić do taty". Tato wychodzi do pracy? Wycie. Jedziemy do przedszkola? Kwadrans wycia, bo bez taty. Jasna sprawa, to najlepszy Tatul ze wszystkich, wiem, bo sama wybierałam. Z radością patrzę na to, jak budują inne relacje, jak zbliżają się do siebie, jak bardzo Wieś potrzebuje teraz drugiego rodzica. Ale dziwnie mi, bo ciśnięcie mnie w kąt odbyło się szybko i bez ostrzeżenia. 
Niewątpliwie, łapię oddech i nieudolnie rozprostowuję pogniecione skrzydła - przydatna rzecz po dwóch latach. 
Niewątpliwie też, Kwiatowemu Tacie nie przypadł najmilszy okres, bunt dwulatka w toku. Więc serio, nie zazdroszczę wyzwania. 

Późnym popołudniem Kwiati ponoć zdenerwował się, bo zamoczył mu się biszkopt. Ważnymi elementami protestu wobec tak jawnej niesprawiedliwości losu było nieukojone wycie, zakończone wymuszonym rzygiem na podłogę w łazience, odmowa spożycia pokarmów i położenie się spać o 19, czyli o godzinę wcześniej niż zwykle. W 99% wypadków jest to oznaka choroby. Ponieważ Kotek podarował mi jeno pół godziny od rana ze swoją uroczą osobą (zaspało mu się), to był cały czas tego dnia, kiedy z nim przebywałam. Niestety, dalsze wydarzenia tego dnia znam jedynie z opowieści, bo po powrocie do domu zastałam dziecię posapujące przez sen, wtulone w poduszkę, z lalkiem Michałem w objęciach.
Ale, ale. Dzieci wyczuwają nastroje rodziców. Widocznie wysłałam jakiś sygnał Synowi, żem smutna. Wielkodusznie wstał bowiem koło piątej, pokłócił się nieco o mleko, wyżłopał pół filiżanki wody, chlapnął w końcu ulubionego drina i rozpoczął dzień. Od opowiedzenia mi (chyba) snu. Z wypowiedzi wywnioskowałam, że były latawce, dużo i w okolicach sufitu przy drzwiach. Latawce latały "rękomi", co Igunio demonstrował mi zapalczywie, machając łapkami jak zdenerwowany koliber. Niewykluczone, że rzecz działa się "w Polsku", wspomniana była też osoba babuni oraz tajemniczy pan, który "ciągał" latawce (to też zostało mi zademonstrowane nie raz). I jeszcze była woda, mokre nogi, brudne i lodowate.
Aż kusi, żeby z sennika skorzystać :-)

Te poranne całusy i przytulasy, okraszone wyznaniami miłości z rytualnym całusem powodują, że żaden dzień, nawet kiepsko zaczęty, nie może być aż taki zły. Zawsze mogę wrócić myślami do tego ciepłego, wtulonego we mnie ciałka i jeszcze raz poczuć siłę płynącą ze słów "Kocham cię, mamo".



17 października 2012

Śpiewać każdy dzidziuś może...

Ostatnio Zdziś rozwija swe śpiewacze talenty. Do piosenek własnej produkcji dołączyły te zasłyszane - wreszcie udało mi się nagrać wykonawcę w trakcie śpiewu, którym akurat umilał sobie długą drogę do domu.
Po "tłinku tłinku lilu stal, hał aj" Igi zazwyczaj doznaje lekkiego zacukania, po czym kontynuuje "lilu stal". Słowo, którego szuka, to oczywiście "wonder".

A dla porównania oryginał (w wyjątkowo uroczej wersji, choć nie aż tak słodkiej, jak Iguniowa):

8 października 2012

Kto zostawił nerkę na chodniku?

Po tygodniu słomianego wdowieństwa oddycham z ulgą, bo stan rzeczy wraca powoli do normy. Kwiatowy Tato wyjechał, powrócił i wypełnił ciszę nocną swojskim chrapaniem. Wreszcie mogę narzekać swobodnie na zmęczenie i niewyspanie, bo przynajmniej powód jest racjonalny.
Nawet nie wiedziałam, że moja Bardziej Włochata Połowa ma aż tak wielki wpływ na nasz dom. 
Okazuje się, że mocno z moim kochaniem związana czuje się zmywarka, bo naturalnie zaprotestowała przeciw jego nagłemu zniknięciu, psując się spektakularnie. Piekarnik również zdiagnozowałam wreszcie jako zepsuty, właśnie podczas tego pamiętnego wyjazdu.
Wiesiulek najmocniej przeżył wyjazd Taty. Wył i rozpaczał, co zrozumiałe, choć rozpaczy tej nie było końca, a połączenie zagraniczne tylko zaogniło sytuację, zamiast przynieść ukojenie. Ja nie wiem, czy on sie od kotów uczy okazywania uczuć, czy to jakieś wrodzone, ale zauważyłam, że im bardziej nieszczęśliwy, tym częściej leje pod siebie. (Dobrze, że nie w buty) Więc zacieśniłam sobie więź z pralką. I suszarką. A do składania rzeczy obecnie potrzebuję papierowej torby. 
Gdy w końcu zobaczyli się chłopcy przez internet, szybko pożałowałam tego pomysłu. Igi zaczął bowiem wyć rozpaczliwie, usiłując pocałować i utulić monitor komputera.
Nie będę już wspominać o nocach, bo nieukrywane przez syna naszego emocje dzienne i tak wyłaziły w nocy. Było więc niespokojnie i głośno.
Aż wrócił wreszcie Kwiatowy Tato Marnotrawny. Wprowadził nową jakość w nieład naszego domostwa, wypakowując torbę połowicznie, wypakowane rzeczy rozkładając w losowo wybranych miejscach. Torbę zostawił, jak to on, nonszalancko w przejściu w przedpokoju, obwarował butami i odzieżą wierzchnią. Ukoił Kwiatuszka i zmywarkę, naprawiając ją od niechcenia. Tylko piekarnik nadal szwankuje. Koty, jak to koty... Trudno powiedzieć, czy jego zniknięcie odnotowały, czy nie. Nic o tym nie mówiły, tylko pewnego wieczoru rozpoczęły oficjalnie sezon zimowania myszy. Być może była to swoista próba rozweselenia mnie, powszechnie bowiem wiadomo, jaki mam ubaw, gdy łapię myszy, kiedy Kotka z głupawym wyrazem pyszczka przypatruje się biernie i jakby pobłażliwie temu procederowi. Z kolei po powrocie "Pana" zrobiły sobie na chodniczku w korytarzu mini przyjęcie nocne. Rano po imprezie została tylko mała, samotna nereczka. Czyja i skąd, możemy się tylko domyślać.

A Kwiatek dalej leje pod siebie.


5 października 2012

O dobrych ludziach na naszej drodze


Piękny dzień, z lazurowym niebem i przezroczystym powietrzem był wprost wymarzony na wycieczkę. Do celu, niewielkiej farmy, dotarliśmy około dziesiątej rano, jednak Ignaś zaskoczył nas nieplanowanie wczesną drzemką. W związku z tym Kwiatowy Tato oraz nasz kolega włożyli kurtki, przygotowali aparaty i pobiegli. Wymieniliśmy się z TK telefonami (co okazało się kluczowe w tej dramatycznej historii), wyjęłam książkę i oddałam się lekturze. Oczywiście skupić się było niezwykle ciężko. Wokół przechodziło mnóstwo ludzi, odgłosy rozmów to narastały, to cichły. Kilka samochodów dalej odbywał się mały piknik wprost na trawie, a po chwili przyszli właściciele sąsiedniego auta. Pyk, bagażnik otwarty. Z wnętrza wyłonił się ogromny, japoński termos do kawy, jakich tu pełno. Po chwili zaczęli się schodzić kolejni, roześmiani ludzie. Z bagażnika wydobyto filiżanki, a z przepastnego termosu nalewano parującą kawę. Wszyscy stali, prowadząc żywą rozmowę, przekrzykując się nawzajem, to wybuchając szczerym, bardzo głośnym, zaraźliwym śmiechem. Suzi zakołysała się, bo potężna, rozchichotana kobieta przysiadła na jej masce, posyłając mi porozumiewawczy uśmiech do wnętrza mojego samochodu.

3 października 2012

Jak owce spędzają czas?


Jesienne święto. Radość, ostre, wiejskie powietrze, wspólna praca, śpiew, alkohol. Czas spędzony z rodzinami, przyjaciółmi. Czas wolny od pracy, jeśli réttir (spęd owiec) wypada w piątek. Na tydzień przed akcją chętni jadą konno w góry i przygotowują owce do spędu przez kilka dni, zaganiając je i śpiąc w nieogrzewanych metalowych szałasach. W wybrany dzień kolejni chętni i turyści zjawiają się w osadzie, by pomagać w dzieleniu owiec.
W miejscu spędu znajduje się zagroda, składająca się z dwóch okręgów. Mniejszy w środku jest pusty i tam zaganiane są wszystkie owce na początku. Większy okręg podzielony jest na "kawałki tortu", czyli zagrody należące do różnych farmerów. Z mniejszego okręgu prowadzą furtki do każdego kawałka tortu.
Każda owca jest oznaczona, należy przetransportować puszystą ślicznotkę do odpowiedniej zagrody, trzymając najlepiej oburącz za rogi. Wygląda to brutalnie. Owce skaczą, wyrywają się, meczą głośno (tak, tutejsze nie beczą).
Po wszystkim, a praca wbrew pozorom przebiega szybko i sprawnie, ludzie zbierają się wewnątrz okręgu. Zaczynają się śpiewy, a od samego wdychania powietrza można się upić.
W spędzie biorą udział wszyscy, niezależnie od płci i wieku. Liczy się przede wszystkim świetna zabawa.

2 października 2012

Kwiat z fajką w zębach, czyli... Z myślą o Dziadkach - update cz. 2

Żarty i ulubione ostatnio zabawy:
- żółwik, czyli Ignaś z poduszką lub czymkolwiek, nawet książką lub telefonem na grzbieciku, to radosny, rozchichotany żółw. Choć wyglądem bardziej zbliżony do mikroskopijnego i gładkolicego dzwonnika z Notre-Damme. rekord to pół dnia z jaśkiem za koszulką, przy czym Tacie Kwiatowemu też nie było wolno wyjmować poduszki.
- "Mamo rysowaj!" to zabawa polegająca na tym, że Igi wyraża chęć rysowania, otacza sie swoją księgą do rysunków oraz baterią kredek, czasem nawet nieco pogryzmoli, po czym przytoczonym uprzednio rozkazem wymaga rysowania tego, co mu sie podoba. Zjeżdżalni, domu, kota huśtawki itd.
- "Mamo/Tato biegaj do dzidziusia" - na to hasło Igiego należy gonić oraz pozwalać sobie na bycie gonionym. Zabawa generująca gulgotki, chichotki, piski, wrzaski i zadyszkę u inicjatora.
- zabawy łóżkowe :-) to wszelkiego rodzaju brutalne wyczyny, w których mistrzem jest Tato Kwiatowy: rzucanie Wiechem o stertę poduszek i kołder, rzucanie o materac, fikołki i inne harce, z boku bardzo hard core
- jedną z najuprzejmiejszych zabaw, jakie mamy w domu, to rzucanie się poduszkami. Z inicjatywy Igiego zasady są proste. Osoba rzucająca poduszką w drugą wypowiada grzeczne "proszę", a ta, która poduszką dostaje, powinna powiedzieć równie uprzejmie "dziękuję"

1 października 2012

Z myślą o dziadkach - update (23m i 3t) cz.1

Stan Stworka na dziś (23 miesiące):

  • wymiarowo - niby przybiera na wadze (po co jeść?) choć osoby postronne twierdzą, że rośnie :-) Zmieniam zeznania: od trzech dni Igi zjada podczas posiłku porcję swoją i poprawia moją. Czasem bywam głodna, bo dotąd było odwrotnie.
  • komunikacyjnie:

- TAK! Oł jes! Mamy tak, używane stanowczo, z sensem - wreszcie! "Igi, chcesz mleka i spać?" "Tak." I idzie spać! Moje podniecenie sięga zenitu :-)
- "tatuka" jako ciężarówka i "guga" jako rower nadal w słowniku (słowa własnej roboty), choc ciężarówka bywa ostatnio zastepowana przez "cidziówkę", bardzo bawi mnie "wózek widiwody", czyli widłowy
- kolejne słowotwórcze DIY to "glono", poźniej "wiglono" - winogrono, "bananas" - to ananas, a "poni" to spodnie, "katula" - klawiatura, oraz "kontat", czyli kocentrat pomidorowy