31 grudnia 2013

Ignaś jest tym, co je

Jeśli wierzyć popularnej maksymie, to Ignaś jest... BURAKIEM. Z czekoladowymi odnóżami, zapewne. To, co działo się podczas wigilijnych przygotowań, przechodzi ludzkie pojęcie ;-)

Można było zaobserwować Ignasia biegającego w podnieceniu, gdy kroiliśmy buraki na zakwas. W ekstazie obserwował, jak gotuje się barszcz. Ogólnie rzecz biorąc, w przedświątecznym szale Igi oblizywał surowe, brudne buraki, potem usiłował nadgryźć te już obrane. Niestety jego pyszczek jest szyty na miarę pomidorka koktajlowego, więc by się Ziutek nie frustrował, pokroiłam mu surowe warzywo i wyłożyłam na talerzyk. Młody, zajęty zabawą, podbiegał do talerzyka, jakby leżała tam co najmniej tabliczka czekolady.

Ugotowałam ogromniasty gar barszczu na zakwasie. Dobrze, że tak dużo, bo Igi mógłby pić go w nieograniczonych ilościach i niezależnie od pory dnia i nocy.

A wczoraj zabrałam się za resztki (jako że zakładałam porażkę z tym barszczem, to w lodówce buraków było tyle, żeby pułk wojska zupą napoić.) Młody na widok buraczanych kul wyraźnie się ożywił, ale trzymał w ryzach z lizaniem i podgryzaniem. Pofolgował sobie dopiero, gdy starte buraki znalazły się w misce. Zanurzył wtedy łapkę w mazi i zaczął ucztę. Widok umazanego buraczaną posoką pyszczka z różowymi ząbkami - niezapomniany.

21 grudnia 2013

Wsiowy targ świąteczny

W zeszłą sobotę mieliśmy przyjemność wybrać się na targ do niedalekiej wioski. Drużyna ratownicza sprzedawała choinki, była też okazja podziwania miejscowych wytworów. W związku z tym zapraszam na krótką fotorelację z targu na islandzkim zadupiu :-)

Na początek, obowiązkowo, ratownicze monster trucks:

Oraz Ignaś w choinkowym gąszczu:

Kakałko z gara! Mniam! Igi wladł w zachwyt i pokochał panią operującą kakałkiem. Nie tylko pobiegła po zimne mleko, by móc schłodzić gorący napój, dzięki czemu Igulinek nie poparzył sobie ozorka, ale jeszcze dała mu kartkę i stempel oraz nauczyła tego fachowego sprzętu używać.

Igi bawił się doskonale nie tylko dzięki kakao, ale także dlatego, że oddawał się szałowi robienia zdjęć. Focił wszystko - mnie, choinki:


... garowi. Tak, wzrok nikogo nie myli, aparatem jest przyrząd do lukrowania tortów. Aparat ma nie tylko spust migawki, ale także ekran, na którym Igi na bieżąco pokazuje nam zdjęcia. Chwilowo nie jeździ, jak się można domyślić, z mikserem do przedszkola, ale właśnie z tym dynksem.

I wreszcie - targ nie-choinkowy. Wygląda biednie, prawda? Nic bardziej mylnego. Świetna biżuteria, przepiękne ręcznie robione rękawice, czapki i skarpetki, ręcznie wytwarzane świece i (czaiłam się na to) pot-pourri z torfem, drewniane misy, rzeźbione fogurki i islandzkie ptaszki, ręcznie robione (a jakże!) czekoladki - najchetniej kupiłabym wszystko!

Ale ogrniczyłam się, i to mocno. Wśród łupów, oprócz choinki, znalazła się jedynie przepięknej urody misa oraz "chlebek listkowy" - świąteczny specjał. I tu muszę się zatrzymać - ten cienki chlebek, z misternie wycinanymi wzorkami i smażony w głębokim tłuszczu ma taki smak, że ach! Jest lepszy od opłatka wigilijnego i "rury" z cmentarza razem wziętych. A wiem, co mówię, bo jestem smakoszem obu specjałów ;-)
Niestety, jesli chodzi o wzorki, to ci państwo się za bardzo nie wysilili:




17 grudnia 2013

Z krainy chichów

Igi wraca z sanek i od drzwi krzyczy, pokazując stopy:
- Bolą mnie piątki!

Jedziemy do stolicy. Kwiatowy Tato wyjeżdża ze stacji z pełnym bakiem i świeżo upolowanymi cukierkami imbirowymi. Ogarnia nas natychmiastowa ciemność, w powietrzu wirują miliony płatków śniegu, wieje wiatr oznaczony numerkiem 58 km/h, temperatura -7, droga zaśnieżona i śliska, widoczność mała. Kierowca wydaje z siebie osobliwe dźwięki.
- Ależ mam przeżycia z tym cukierkiem! - stwierdza wreszcie.

Kawiarnia w trakcie zakupów. Planuję dalsze wycieczki sklepowe.
- Musimy też kupić Ignasiowi rajtki, bo w wielu parach ma dziury na dużych palcach. - jeszcze nie kończę mówić, a Kwiatowy Tato emituje zdradziecki błysk oka.
- No to jak, siedzisz w domu, to igła, nitka i cerujesz!

Jedziemy. Ciemność. Wioska. Jasno, bo latarnie.
- Jaka różowa lampa! - wywrzaskuje Ignaś w obłędzie - To mój piękny dzidziuś!!!

13 grudnia 2013

Ignacy rytualny II

Dalsze rytuały Kiciusia:
  • Gdy postanowi, że chce się wysiusiać, zdejmuje ubranie w miejscu, w którym o oddaniu moczu postanowił. Wiąże się to z koniecznością drobienia niczym gejsza do "tolalety". To najwyraźniej Ignasiowi nie przeszkadza. Co więcej, wczoraj dowiedzieliśmy się, że drobienie ze spodniami wokół kostek nazywa się "chodzić rysować" jest jest bardzo cool.
  • Czas na kąpiel? Igi zawsze, włażąc pod prysznic uznaje za stosowne nasikać sobie do wanny lub chociażby do brodzika ;-)
  • Założyłam czapkę Ignasiowi z rozpędu? Nic straconego. Ignaś zawsze ją zdejmuje w trybie natychmiastowym i sporą dozą wkurzenia na mnie. Po czym zakłada ją sam, by sprawiedliwości stało się zadość.
  • Igi teraz otwiera i zamyka drzwi zawsze sam. Jeśli to ja otworzę lub zamknę drzwi, Igi poprawi, żeby było tak, jak było i zamknie/otworzy drzwi. Żeby, jak wyżej, sprawiedliwości stało się zadość.
  • Gdy podczas mycia zębów przychodzi czas na ich płukanie, daję czasem Zdziśkowi kubek. O ile naturalnie mam czas i wenę na osobliwy scenariusz płukania jamy ustnej. Należy zatem, zdaniem Ignasia, nabrać wody do kubka, a następnie z kubka - do ust. W trakcie wypluwania wody należy również wylać wodę z kubka. Czynność powtórzyć 10 - 20 razy.
  • Jeśli czasu brak, nabieram wodę w garść i podaję pacjentowi do paszczy. Ten płucze kły, a następnie skrupulatnie wypluwa wodę co do kropelki w, oczywiście, matczyną garść. Gdy pospieszę się z nabraniem kolejnego łyka świeżej wody, splunie w nią i tak - oczywiście. Gdy nie podstawię dłoni do oplucia, zabulgocze z oburzeniem i sam przysunie sobie moją rękę, by na nią napluć.

12 grudnia 2013

Świeczniki DIY

Igi średnio lubi rysować i malować. To znaczy porysuje i pomaże farbami - góra kilkadziesiąt sekund i po zabawie. Ale mam na niego haka :-) 

Wystarczy dać mu przedmiot trójwymiarowy i odpada na minimum godzinę. I żebrze o więcej. Powierzchnię pokrywa dokładnie farbą z buzią ubraną w Dzióbek Skupienia. Tak było i w przypadku świeczników. Z rozmachem maznął cztery, wyjątkowo dokładnie (oprócz pierwszego, bo urządził mi awanturę), ale szybko wrócił do pasjonującego zajęcia.


A świeczniki? Są eko-sreko i ręcznie robione, więc spoko. Efekt nie przeszedł moich wyobrażeń - te Igulkowe są boskie, ale po sobie spodziewałam się więcej, ale nie narzekajmy. Świeci? Jest tematycznie jeśli chodzi o kolory i wzory? Za dnia dają efekt słoika obklejonego śniegiem, w nocy dają efekt niczego mi znanego ;-) No. Dodam jeszcze, że większość tych dzieł jest diablenie niepraktyczna, bo wpuszczanie zapalonego tealighta w czeluść słoika to jak gra na loterii. Upadnie dobrze i bedzie świecił, czy przewróci się, przyklei do dna i zgaśnie? ;-)




11 grudnia 2013

Święty Mikołaj

Co za szczęście mieć w domu człowieka, który ma w nosie kalendarz i jeszcze nie łapie sie za bardzo w tradycjach. Po pierwsze Igi nam się rozchorował, więc siedzieliśmy w domu cały tydzień, po drugie - nastąpiło niespodziewane załamanie pogody, więc nawet gdyby Igul nie kaszlał jak stary gruźlik i nie słaniał się z powodu gorączki, bylibyśmy uziemieni. I nie pojechalibyśmy do sklepu tak czy tak.

Najpierw padał bowiem deszczyk, a potem się ochołodziło. Przy -17 pomyślałam, że może włączę ogrzewanie. Ze zdziwieniem obserwowałam dalszą wędrówkę słupka rtęci w dół. -20! To się tu nie zdarza. Wszak to wyspa. Ma co prawda kiepskie opinie, ale to wśród tych, co nie wiedzą co i jak. Tu jest cieplej niż w Polsce (ok, nie mówię o lecie) :-)

Raz mieliśmy przyjemność odczuć jak to jest kąpać się w gorącym źródle przy -13. I tyle.

A teraz po deszczu przyszedł nieziemski mróz i spadł znowu śnieg - yay. Ale samochód pokrył nam się najpierw grubą warstwą lodu, a potem - piękną śniegową poduchą. W związku z tym mikołajki w naszym domu oficjalnie przełożono na sobotę, kiedy to dzielny Tato Kwiatka włamał się do własnego samochodu i pojechał na skromne zakupy.

Igi ma nowe dziecko. Został dumną mamą odjechanej ciężarówki. Już pili razem syrop z cebuli i jedli jajko niespodziankę (tak, święty w tym roku zalatuje wielkanocą) :D








Buty czyści się z zewnątrz, a zdaniem Ignasia także w środku wilgotną szmatką. Czyszczenie obejmuje podeszwy. Potem całość wyciera się suchą ściereczką i zakłada :-)

10 grudnia 2013

Równowaga, psia jej melodia

Książka, do której sięgam w chwilach zwątpienia właśnie zapewnia mnie radośnie, że najgorsze minęło i teraz przynajmniej pół roku powinno być zajebiście. Uległość, dziecko skore do mówienia "tak" tak samo, jak w dobie kryzysu (dwulatka) mówiło "nie", dzielenie się, odstąpienie od fiksacji na punkcie rytuałów, elastyczność itd. 

No i... Wiesiek jest niezmiennie zarąbisty. Fascynują go wszelkie przejawy wystepowania luster w naszej domowej (i nie tylko) rzeczywistości - obczaja wszelkie gładkie powierzchnie, przygląda się, podziwia, sprawdza, opisuje, dzieli spostrzeżeniami. Równie ciekawe są dla niego podobieństwa - w wielkości, kolorach, wzorach, detalach. Młody chodzi, wszystko analizuje i ciągle dobiera w pary. Coraz lepiej mówi po angielsku - pełne, sensowne zdania. Może jest tak zdolnym samoukiem, jak jego tato? Ma rewelacyjne pomysły, jeśli chodzi o jedzenie. Chleb z majonezem, serem i miodem, krakers z gofrem lub gofry z pomidorami to śniadania i przekąski z ostatnich dni.

Ale poza tym przyznać muszę, że daje nam tak niesamowicie popalić, że mam ochotę na powtóreczkę z buntu dwulatka, żebym mogła sobie nieco odpocząć. A tak narzekałam! Na przykład TU, TU robiłam research, żeby sie podnieść na duchu, TU opowiedziałam historyjkę z happy endem, i jeszcze możecie kliknąć TU oraz TU (polecam, bo powody płaczu Igiego to majstersztyk). 

Nosz kurka! Jakie "tak"?! Ja słyszę jedynie "nie" i to wyjazgotane (plus kopniaki) albo wywrzeszczane mi w spazmach! Do tego najczęściej mówię do wymownie oddalających sie ode mnie pleców Ignasia. Gdy Młody zaczyna robić coś niebezpiecznego, np. podgryza sobie kabel od ipada - to ja sobie mogę mówić, żeby przestał. Spogląda mi w oczy i żre go dalej! Kiedyś kwestia bezpieczeństwa do niego przemawiała, teraz robi absolutnie wszystko na przekór. Dzielenie się? Może z kumplami, ale na pewno nie z nami! A przynajmniej nie za pierwszym podejściem. I tu najulubieńszą odpowiedzią jest "nie". Ja już mam taką alergię na "nie", że mam ochotę wrzeszczeć, co z bezsilności robię i to niestety nie w poduszkę. Ale to wszystko pikuś. Serio. Uległość? Dzień w dzień Igi robi nam regularne awantury. Znajduje sobie coś, jakis szczegół, cokolwiek, po czym zaczyna się upierać. I wyć. I jazgotać tak przenikliwie, że uszy pękają. I bić. Sczypać. Drapać. Gryźć. Robi to bardzo umiejętnie. Gdy wchodzimy z nim w kontakt fizyczny, bo robi krzywdę nam lub jest o krok od uszkodzenia siebie - zwala nas z nóg swoją zaskakującą siłą warzywożernej blond drobinki. 
I jeszcze ta rzekoma elastyczność. Ależ ja jestem w stanie w 3 sekundy nieroztropnie wprowadzić Ignasia w spazmy. Wystarczy, że na przykład przejdę bez rytualnego "W lewo, w prawo, w lewo, nasłuchujemy, nic nie jedzie, można iść" przez naszą przydomową drogę! I żałuję tego przez pół dnia. Co więcej, wolałabym, żeby  mnie coś na tej drodze przejechało, bo byłoby to o niebo lepsze od afer Ignasia.

W y m i ę k a m y .

Jedyne, co daje radę, to wyjść. Także z siebie, ale głównie odseparować się od Gadziątka. I tłumaczenie. Po fakcie. Na spokojnie. Do utraty tchu. Bo on to wszystko już wie, ale trzeba rozmawiać. Tylko ile lat można powtarzać o potrzebie wypluwania pasty? Albo o tym, że nie pobiera się jogurtu paszczą ze szklanki w celu wyplucia do kartonika. Albo że nie zwija się kabla od telefonu w precelki. Że nie tłucze się kota. Ani nas. Że nie rzuca się szklankami. 

Taaa, trzylatek w stanie równowagi. Ta. 


A jak u Was? Powiedzcie, że spokojniej ;-)

7 grudnia 2013

Małpa w nosie

Iguś nam się rozchorował. Rozkaszlał ohydnym, szczekającym kaszlem, rozgrzał okrutnie i oczywiście przestał chodzić do przedszkola.

W międzyczasie odwiedził nas mój przyjaciel, mistrz szydełka i drutów. Podarował Ignasiowi własnoręcznie zrobioną małpkę (bo, jak stwierdził, wydawało mu się, że Igi będzie jedynym znanym mu dzieckiem, które doceni taką nieświecącą i niegrającą zabawkę). W związku z tym miałam okazję wypowiedzieć kolejne zdanie, którego nie spodziewałam się usłyszeć z własnych ust:

"Ignasiu, nie dłub sobie w nosie ogonem małpy."

Co mi przypomina o inspiracji, a mianowicie sympatycznym blogu (Malolko, pisz dalej! KLIK).

Korzystając z nieobecności Ignasia (jedynie fizycznie był z nami), włączylismy sobie film - niebywały luksus! Film w dzień! Wybór padł na "My way". W pewnym momencie Igi się nieco ożywił, otworzył nawet oko, po czym zaczął śledzić drogę głównego bohatera. Ostatecznie ocknął się, gdy ten wskoczył do rzeki, by ratować plecak. 
- Ten pan jest trochę mokry.
- Zgadza się.
- A dlaczego on pływa w ubraniu?
- Bo ratuje plecak.
- Leszek, a ty pływasz w ubraniu? - zagadnął Igi towarzysko swego rodziciela.
- Nie. Chociaż nie, za czasów liceum imprezy kończyłem wskakując w ciuchach do jeziora.
- Dlaczego?
Łańcuszka "dlaczego" już nie będę przytaczała, dość, że Igi jest już zaznajomiony z alkoholowymi przygodami Tatki z czasów szczenięcej młodości ;-)

Igi chorował ze swoją drużyną, wzbogaconą o małpę. Razem oglądali bajki, razem popijali lipę z miodem, syrop z cebuli, razem przykrywali się kołderką. Niestety są ofiary. Pewnego ranka Igi przyszedł do mnie z pick-up'em i pokazał zdjętą z koła oponę.
- Lotka mi odgryzła koło - oświadczył.
Trudno mi w to uwierzyć, kotka jest zuepłnie niezainteresowana rzeczami dostępnymi w domu, choć uderzona lub mocno poklepana, ugryzie. 
Po jakimś czasie Igi przyszedł do mnie, by powiedzieć mi o dalszych spustoszeniach, które są dziełem kotki (wypuszczonej przeze mnie na siku, ale to mu umknęło) - kolejne opony opuściły koła i zostały siłą wepchnięte do wnętrza autka. Na końcu Igi podzielił się wiadomością, że (nadal nieobecna) kotka odgryzła pikapową kierownicę.

Uśmiałam się w duszy, ale z drugiej strony cieszę się. Bo Igi jest już gotowy na to, by nauczyć go, że w naszym domu nie potrzeba kłamać! :-)

Witajcie z powrotem!

PS. Co sądzicie na temat mówienia na "ty" z rodzicami? :)

3 grudnia 2013

Ostatni dzień konkursu

Przypominam, że dziś jest ostatnia szansa na złapanie kocyka! 
Szansa jak najbardziej realna, więc spóźnialskich zapraszam do zabawy :-)

Napiszcie w konkursowym komentarzu (link do posta w pasku bocznym) o zimowej zabawie z ciepłem jako tematem przewodnim. Szczegóły w poście.

Konkurs zamykam o północy.

Powodzenia!