Tak to już jest z tym Ignasiem, że jak nie urok, to wiadomo co.
Długie, spokojne noce zostają z łatwością zastąpione nocami zadziwiająco krótkimi, niespokojnymi, okraszonymi wrzaskami o spodnie dżinsowe, chlebek, czy inne dobra, których nie dostarczam w takich porach. Ja w ogóle niczego w nocy nie dostarczam, w ostateczności pozwalam sobie dostarczyć szklankę wody. Mnie za to dostarczane są rześkie kopniaki wkurzonych dziecięcych odnóży i ożywcze kuksańce ostrym łokciem prosto w gałki oczne. I tu oficjalnie protestuję, bo ja takich zamówień nocnych nie składałam. Przedtem narzekałam, że kołsliping mnie wkurza, bo Igi jest za głośny nocą. I jak się przewraca z boku na bok, to musi robić to równie teatralnie jak jego tato z jedną maleńką różnicą. Obaj unoszą się, po czym rzucają bezwładnie na drugi bok lub na brzuch - i to jest wspólny mianownik. Starszy i cięższy egzemplarz opanował tę zdolność do tego stopnia, że śpiący obok może spaść z łóżka pod wpływem wibracji materaca lub zejść na zawał ze strachu, że łóżko się rozsypie. Młodszy podczas rzutu zazwyczaj tłucze z rozmachem łepetynką w wezgłowie łóżka. Głośne łupnięcie budzi wszystkich w promieniu stu metrów. W tym mnie rzecz jasna. Młody nawet nie zauważa, że zmienił pozycję, jego Tatuś także śpi snem kamiennym.
Dobre dni z odrobiną symbolicznego marudzenia przemianowały się magicznie na wrzaskliwe, łzawe, tantrumowe sesje przerywane chwilami spokoju. Tantrumki zreszta towarzyszą nam całą dobę. najwyższy poziom nieszczęscia to afera połączona z rzygiem na deser - po prostu żyć nie umierać, i to z pawiem na skórzanych kozakach.
Do przedszkola chodzi za to inne dziecko. Słodkie, rezolutne, płaczące sporadycznie i oczarowujące wszystkich. I zadziwiające wszystkich ilością wrzucanego w siebie pokarmu podczas każdego posiłku, choć Niuś idzie na uczelnię po śniadaniu i deserze w postaci tranu.
Rzadkością są ostatnio takie dni, jak dziś, kiedy Igunio poryczał się tylko raz, pokłócił się z nami tylko raz (o kolor klucza) i raz jeden wykąpał kotka w swojej wanience (kotek obruszył się średnio, bo dla niego to nie pierwszyzna i zupełnie mu to nie przeszkadza). Normą są dni wyjątkowe w każdym momencie. Doszłam do wniosku, że powinniśmy chyba zafundować sobie jakieś psychotropy, by z uśmiechem na ustach płynąć łagodnie przez całodzienną rzeczywistość, a nie przejmować się happeningami antykoncepcyjnymi, urządzanymi przez Potomka... Ubierać się nie da po staremu. Niutek, który był już osobnikiem zadziwiająco samodzielnym, każe się teraz obsługiwać. No to się bawimy... Co rano odstawiam szopkę pt. "oświeć mnie dziecko, bo nie daję rady". I tak, podając mu majtki, mówię, żeby założył czapkę. Na co on się nie zgadza, przeszczęśliwy, bo niezgadzanie się i robienie na przekór jest obecnie nowym sensem i celem jego życia. Ja upieram się, żeby galoty znalazły się na głowie, na co on z wyższością pokazuje mi, jak można je umieścić na innej części ciała. Padam w zachwycie nad nowatorskim wykorzystaniem czapki, podając mu sweter (czyli rajstopy). I tak dalej. Ale nie zawsze jest tak kolorowo. Bo jeśli ubieranie się przeciągnie i głód ściśnie małe trzewia, to może być naprawdę potworrrrrnie. Szczególnie, że Igul zjada teraz niemal pół bochenka chleba z połową kostki masła lub pochłania wielką michę owsianki na śniadanie. A wcześniej trzeba także wyszorować kły. Przebieg tej skomplikowanej operacji zależy od wielu złożonych czynników i przewidywanie go to loteria. Kiedy humor gadowi nie dopisuje, zaczynam od inwentaryzacji bakterii. Igi, zafascynowany, że ma ich aż 156, otwiera pyszczek i zaczynamy czyszczenie w rytm hymnu Fasolek. Jak dobrze pójdzie. Bo jak pójdzie źle, to buzia będzie zasznurowana, wzglednie otworzy się, by przytrzasnąć szczoteczkę i tyle. Mogłabym tak długo o naszej codzienności, bo teraż każda czynność to "nie".
Z nowości mamy jeszcze "fazę tak-nie", czyli stan, w którym Ignaś chce na przykład być na kolanach, ale chce być na podłodze. Własne prośby wprawiają skołowanego biedaka w osłupienie i kończy się to rykiem. Tak jak wtedy, gdy chciał pić wodę, ale jej nie chciał... Sytuacja patowa, jak dla mnie ;-)
I jeszcze o chceniu. Bo oczywiście mała Mordoklejka dużo chce, a jak już czegoś zachce, to nas o tym informuje. I nie kończy na tym. Informuje nas dopóty, dopóki nie tego nie dostanie. Jakby mu się płyta zacięła. Wczoraj olał obiad, ale na podwieczorek zapragnął naleśników. Od momentu zapragnięcia naleśników do chwili, gdy pierwszy wylądował na talerzyku słyszałam "mamo naleśnika cem, placka cem, placka cem mamo, naleśnika, daj mi naleśnika mamo, plaacka cem, mogę naleśnika? Zlób mi placka, placka cem, daj mi placka mamo"... To było bardziej upierdliwe niż nieszczelny kran nad metalowym garnkiem!
Gumowych ścian chcę, kaftanu chcę, chwili ciszy chcę! ;-)