30 września 2012

Jesień...

W zasadzie mówi się, że jesieni tu nie ma. Jest szybki skok wprost z lata w zimę. Ale jednak jakaś forma przejściowa jest. zażółciło się na drzewach i krzaczorach, niżej jest też czerwono i fioletowo, pomarańczowo, łososiowo. A wyżej, nad głowami, nocami - zielono, faluje, lśni, czaruje...

Podobno nie ma to jak oglądać zorzę z dala od cywilizacji, z głową na mchu. Ponoć zorza nie tylko wygląda, ale jeszcze brzmi. Nie słyszałam jeszcze, więc powtarzam jedynie za wiedzącymi więcej. Dźwięk jest ponoć chrupiąco - chrzęszczący.

28 września 2012

Menszczyzna w pracy

Gdy Menszczyzna zaczyna zauważać kątem oka pietrzące się gary w okolicach zlewu i zmywarki, rejestruje wzrastającą entropię otoczenia bliższego i dalszego oraz ruchy krzątające u swej drugiej połowy, bez namysłu czyni co następuje.

W ramach przygotowań wydaje zbolały jęk, że tyle jest do zrobienia. Następnie usuwa się dyskretnie w głąb swej świadomości. Stopniowo wytraca połączenie z rzeczywistością, co ukoronowane zostaje podłączeniem tejże świadomości do tak zwanej sieci.

Zanim to nastapi, należy przygotować swoje miejsce pracy. Menszczyzna umieszcza precyzyjnie i delikatnie laptopa na stole, rozsuwając sterty prania do poskładania i przesuwając ostrożnie brudne naczynia po kolacji. Laptop otwarty i gotowy. Jeszcze dwa dodatkowe ruchy i... Komputer stacjonarny rozbrzmiewa dźwiękami tłuczonego ostatnio serialu, coby się Menszczyźnie nie nudziło. Przemyślana lokalizacja sprzętu i krzesła pozwala bez nadwerężania kręgosłupa szyjnego być świadkiem tego, co dzieje się na obu ekranach. Aby nie wysilać się i dostarczyć sobie połączenia z dalszym światem zewnętrznym, przydaje się też smartfon w wolnej ręce. Wtedy można być na bieżąco z ploteczkami na fejsie, skoczyć na czat ze znajomym (pewnie też w pracy) albo sprawdzić czule, co tam u jego kochanych zdjęć. Oczywiście, cel dla postronnych jest prosty: nie można wszak odrywać się bezsensownie od pracy, by odczytać Bardzo Ważnego Mejla lub - o ile ktoś jeszcze korzysta z takiego przeżytku - smsa.

Ktoś kiedyś wspominał, że ten gatunek nie ma podzielnej uwagi?

27 września 2012

Macierzyństwo bez lukru


Dostało mi się za wyśmiewanie i zrzędzenie. I dobrze mi tak :-)

Napisałam co nieco na tym, naprawdę wartym podglądania blogu: czytam dzieciom i sobie też podniecona wizją wygrania ciekawej książki.
Udało się!
Właściwie ubrałam tylko w słowa naszą codzienność. To Igi wygrał tę książkę, bo to dzięki niemu parskamy nieustannie śmiechem. Niektóre historie są już czytelnikom znane, inne nie.
Temat: opis jakiegoś zdarzenia przedstawiony w konwencji marudząco - zrzędzącej. Od razu poczułam sie jak ryba w wodzie. Nie rozdrabniałam się i z grubej rury opisałam nie jedną, a kilka scenek, w moim odczuciu zabawnych. Oto moje "dzieło":
  • Moje dziecię, mając mniej niż półtora roku, mówiło doskonale i wyraźnie "kujde".
  • Długo uczyłam Ignasia, że plucie pod siebie jest niedopuszczalne i chcę, żeby pluł w dłoń lub na talerz. W końcu przyszedł czas na sprawdzian. Znajomi gościli nas zupą. Młody dostał do spróbowania, zupa nie przyjęła się. Pamiętając o mojej prośbie, Igi wypluł zupę. Do talerza. Pana domu...
  • Mam bardzo dobrze wychowane dziecko. Gdy podaję mu papierek z prośbą o wyrzucenie, słyszę uprzejme "dziękuję bajdzo".
  • Wersal domowy nie kończy się na tym. Najczęściej przepraszane za przepychanie się są w naszym domu drzwi, fotele, kable oraz rowerek.
  • Pierwszą osobą, która usłyszała od Igiego "kocham cię" był... kot babci, raz usłyszałam to ja [stan rzeczy w momencie pisania], potem nasz kot i ulubiony pluszowy kaczorek. Ignasiowy Tato po tygodniach oczekiwań nie wytrzymał, poprosił Młodego, by powiedział "kocham cie, tato". A Igi, patrząc mu czule w oczy, posłusznie powiedział "kocham cię, Kotku Główny". Mimo wszystko chyba lepiej tak, niż gdyby miał powiedzieć "kocham cię, kaczorku"...
  • Jak kończy się podawanie dziecku smacznego lekarstwa? Mój syn potrafi równie głośno wyć o czekoladę, jak o syrop przeciwgorączkowy.
  • Całusy w naszym domu najczęściej dostaje kot. Ostatnio Igi w ekstazie ucałował kota w tę część nogi, która straciła już swoją dumną nazwę. Nie był to zresztą pierwszy raz... W związku z tym "Uwaga na odbyt!" to dość częsty w naszym domu, skrótwy komunikat awaryjny.
  • W końcu oduczyłam własne dziecko wyjadania kocich chrupek. Któregoś dnia Igi, który zazwyczaj gardzi jogurtem, dobrał sie do kociego. Pół biedy, gdyby to był świeży jogurt. Zjedzenie takiego to i tak lepsze, niż cmoknięcie kota w odbyt. Ale to był zapomniany, kilkudniowy jogurt, z grubą zachniętą skorupą i dodatkową warstwą kociej sierści.
  • Przykłady mogłabym mnożyć w nieskończoność. Zawsze coś ciekawego dzieje się, gdy siedzę za długo z nosem w komputerze. Dzis odłączyłam się chwilowo od rzeczywistości, kątem świadomości odnotowywałam tylko jakąś mantrę, odśpiewywaną przez Igiego. Okazało się, że krótka chwila nieuwagi wystarczy, by zapakować kanapkę z masłem do kabiny zabawkowego pick-up'a i zacząć śpiewać piosenkę własnej produkcji pt. "Chebek jechała autem".
Jeśli tak zabawnie jest w 21 miesiącu życia Ignasia, to nie mogę doczekać się dalszego ciągu :-)
W tej chwili nie mogę doczekać się chichotania podczas lektury wygranej książki. Powinna przyjść do mnie lada dzień pocztą. Juhu i mini fala! :-)

23 września 2012

Co śmierdzi?

Proszę Państwa, coś śmierdzi. Czasem wyraźniej, czasem ledwo zauważalnie. Natężenie smrodku zależy też od predyspozycji wąchającego. Kwiatowy Tato, z natury przygłuchy na nos, raczej nie wyczuwa niczego, ja przeciwnie.
Poszukiwania źródła smrodku trwają nieprzerwanie od dość dawna. 
Dotąd odnalazłam:

  • kocie chrupki systematycznie topione w wodzie w kociej konewce. Bardzo aromatyczny i toksyczny ładunek. Z trudem usunięto.
  • dwie śliwki załadowane do przyczepy drewnianego tira. Wysypały się zeń, gdy sprzątałam. W pierwszej chwili myślałam, że same udadzą się do śmietnika. Sekcja wykazała, iż musiały tam leżeć około dwóch tygodni. Owoce wyeksmitowano w trybie natychmiastowym.
  • mocno spocony plasterek sera z dawnych czasów w ikełowkim pojemniczku do czynienia lodów. Serek zaczął już wytwarzać sobie odnóża w kolorze zielonym. Odnaleziony w stadium scalania z pojemniczkiem. Lepki plaster odłączono siłą od pojemniczka, który poddany został sterylizacji.
Smrodek nadal jest, a na pytania na temat jego źródła Igi robi minę bądź zagadkową, bądź taką, jak na zdjęciu...


10 września 2012

Wiejskie rozrywki

W dzisiejszym odcinku będzie między innymi o tym...
  • Ile wytrzyma traktor, taki, powiedzmy, niepozorny Zetor?
  • Czy na słynącej z zimna Wyspie można biegać na golasa i chodzić boso?
  • Czy w rzekach kąpią się tu tylko morsy i ludzie niespełna rozumu?
  • Czy zawsze zamieszczam za dużo zdjęć?

8 września 2012

Uczelnia

Dzień I
Igi radośnie idzie "bawić się z dziećmi", ale pozytywne emocje opadają już w przedszkolu. Spotykam koleżankę ze studiów i jednocześnie mamę dziewczynki, która nie tylko była razem z Igim u naszej Niani-Wyspiarki. Malutka była również przez me dziecię wyraźnie adorowana, całowana oraz (hihi) karmiona. Gdy odchodzę podyskutować z Ważną Panią w naszej grupie, Igi zaczyna wyć. Miły Przedszkolanek (no bo jak? Pan przedszkolanka?!) koi empatycznie Ignasiowe rozterki. Wynik mierzony w czasie ma lepszy niż ja (choć piersi nie ma, więc myślałam, że wygram w sposobie kojenia rozterek...).  Ważna Pani w grupie mówi łagodnie, spokojnie, w tubylczym narzeczu (za moją zgodą). Wychodzę uspokojona miłym tembrem głosu oraz wewnętrznym przekonaniem, że skoro zakumałam całą rozmowę, mogę przenosić góry na Wyspie :) oraz ucieszona tym, że Igi będzie powierzony opiece tej osoby.

W moje objęcia wprost z objęć Miłego Przedszkolanka wpada lekko zasmarkane dziecię i dysponuje powrót do domu. Right now, mamoooo...

Igi polubił rodzynki. Rodzynki daje się tu dzieciom przedszkolnym jako słodycze. Przyjął. I one się przyjęły, bo nie wypluł. Po wyjściu zrobił mi małą awanturkę, że nie mam zapasu rodzynkowego w aucie.
Dzieci na Uczelni nie są przypisane do swej małej grupki i zawiadującego nią nauczyciela. Same wybierają sobie spośród wychowawców tego ulubionego, z którym czują się najbezpieczniej i po prostu z nim są.

3:0 dla Uczelni

Dzień II
Na wieść o pójściu do dzieci Igi reaguje pozytywnie. W przedszkolu nie jest źle, ale Igi nie oddala się ode mnie na więcej niż metr. Zagaduje do dzieci i wychowawców, prosi o rodzynki. Tymi rodzynkami chyba przedszkole ujęło go najbardziej. Nawet jego francuska narzeczona wzbudza mniej zainetresowania, niż ta słodka przekąska. Po godzinie Igunio zostaje na Uczelni beze mnie, jadę pozałatwiać istotne sprawy. Żegna mnie straszliwe wycie Kwiatka.
Wita - uśmiechnięty Zdzisinek z krokodylą łzą na brązowym policzku, usadowiony wygodnie na rękach u jednej z nauczycielek.

6 września 2012

Kapelutek



A KUKU! Czyli jedyne zdjęcie z oczętami - kapelutek, jak widać, pod kolor :-)
Chciałam podziękować, także w imieniu Ignasia, za ten prześliczny kapelutek. Nadal na samą myśl o tej przemiłej niespodziance mam gęsią skórkę i nie mogę przestać się uśmiechać! 
Szydełkowe dzieło Ambiguity przybyło do nas niedawno pocztą. Igi lubi nowości, chyba nie kuma jeszcze koncepcji "prezentu", ale uroczy kapelutek od razu przypadł mu do gustu. Oczywiście od razu został założony, a zdejmowany był tylko dla tych fantazyjnych guziczków. Towarzyszył też Ignasiowi w przedszkolu, i to także w sali (dziecię wrzaskiem zaprotestowało przy próbie zdjęcia nakrycia głowy).
Guziczki to strzał w dziesiątkę. Mamy zatem autko, statek - bo Igi złości się, gdy mówię, że to żaglówka - i najulubieńszy "kamperek". Były próby ich oderwania, na szczęście nie zakończyły się powodzeniem. 
O "kampreka" rozpętała się nawet mała, łzawa awanturka ("Mamo daaaaaaj kampreka tu!"), ale problem został rozwiązany propozycją oglądania skarbów kapelutkowych. 
Guziczki ewentualnie możesz pstryknąć...

4 września 2012

Lalek Michał - czołem kolego!

Lalek dotarł do nas pewnego dnia podczas wakacyjnych rozkoszy. Marzyliśmy już o powrocie w domowe pielesze, żeby odpocząć. A tu ta niespodzianka. Zdecydowana osłoda urlopowych trudów i mąk!

Przybył, zauroczył nawet sceptyków, ale Ignasia Michałowe entrée w paczce pocztowej całkowicie wyprowadziło z dzidziusiowej równowagi. Na szczęście na osłodę lalek miał skarb w plecaku, więc Igi jakoś pojawienie się intruza przełknął. Kilka dobrych dni to trwało, gdy chłopcy się przepychali, a raczej Michał biernie poddawał się przepychankom, ciosom i poszturchiwaniom.
Co przysiadł gdzieś, to natychmiast materializował się tam Igi, brutalnie usuwał lalka i umiejscawiał się tam sam. Bronił zawzięcie swego terytorium, obejmujące siedziska wszelkie i bliskie osoby. Michał mile był widziany jedynie zaraz po zrzuceniu  - na podłodze. Gdy sadzałam go na niej po upadku, by było mu wygodniej, opartego o nogę stołu, to już, już był tam Igunio i przewracał Michałka na jego lalkową twarz. Michał za pojawienie się w tak bezczelny sposób był karany odmową karmienia go, złością i samymi zakazami ze strony Ignasia.
Z upływem czasu sytuacja traciła na intensywności. Michał czasami był oprowadzany po jakimś obiekcie, albo coś było mu pokazywane. Bywało, że dostawały mu się jakieś ochłapy z dzidziusiowego stołu. Czasami nawet zdarzało mu się dostąpić zaszczytu poczytania jakiejś książki lub posłuchania piosenki. 
Z czasem robiło się coraz lepiej. Igi zaczął go bowiem traktować jako małą upośledzoną istotę, która jeszcze niczego w swym krótkim życiu nie zaznała. Godził się na podzielenie się z biedakiem swoją życiową, półtoraroczną mądrością. Przewiózł Michałka ukochanymi "tambajkiem" i "autobusiem". Zaakceptował Michała w wózku, okazjonalnie tylko wyrzucając go zeń w przypływie złości. Zgadzał się na wspólne czytanie książek. Pokazał plażę, piach i polskie morze. Pokazał, jak się myje zęby i zakłada piżamę. Jak się schodzi ze schodów. Co więcej, trzymając za rękę tę upośledzoną i budzącą czasem odrazę istotę, zszedł pierwszy raz sam przodem po schodach. Całkowicie bez trzymanki, jeśli nie liczyć Michała. Najwyraźniej wątła łapka lalka trzymała Igunia bardzo pewnie podczas wędrówki po wysokich, kamienicznych schodach. Wspólne spanie niemal dopełniło obrazu powstającej komitywy.
A potem poważna synowska inicjatywa. Chlapnęli sobie bruderszafta ulubionego napoju Ignasia wprost z dystrybutora i sytuacja ociepliła się znacznie. Michał ostatecznie został zaakceptowany, co Igi pokazał, dopuszczając go do mlekopoju. Dotąd się to nie zdarzyło. Czułam się co najmniej dziwacznie, ale starałam się nie dać po sobie poznać.
Portret z paproszkiem

Od tej pory koegzystują sobie obok siebie - nie razem, ale są zawsze niedaleko i obaj o tym wiedzą. W razie nagłego Iguniowego przypływu sympatii do Michałka, ten ostatni bywa taszczony, wożony na rowerku, karmiony, rozbierany i ubierany, myte są jego wyimaginowane zęby, zezwala mu się na użycie Błękitnego Tronu. 
Tulo-duszenie

Michał to taka miła postać. Śliczny jest i wykonany po mistrzowsku. Uwadze Igiego nie umknęło nawet to, że ma oczy "jak niebo" (cytat z syna). Fascynują go czerwone lalkowe trampeczki, tak podobne do jego własnych. Michał nawet gacioszki ma, a sweterek taki, że sama bym taki chciała, tylko w większej wersji. Lalek jest bardzo sympatyczny, to idealny kompan zabaw i wypraw wszelakich. Wytrzymałość sprawdzona. Jako że Michał został zaakceptowany, jest traktowany z pełną brutalnej miłości atencją - tą samą, która każe Kotu Głównemu wydawać zduszone jęki i salwować się ucieczką. Kurz po szarganiu da się usunąć z twarzyczki ściereczką. Gdyby zbladły rumieńczyki, można je podkolorować, bo utalentowana autorka dołączyła nam do Michałka certyfikat i mały make-up kit, czyli wosk do lalczynej buzi. 

Cieszymy się, że Michałek jest u nas!

Michał w obiektywie prezentuje się tak:
(tylko zapomniał na swoją sesję plecaka ze skarbem)
Masz jakiś problem?

Od razu widać, jakiej płci był fotograf, bo nie poprawił modelowi swetra... :-)
Rugby Michałek :-)
Jak widać, Michałowi należy już umyć buzię...