28 lutego 2013

Ignacy dwufazowy, czyli opowiesć pt. "Noce i dnie"

Tak to już jest z tym Ignasiem, że jak nie urok, to wiadomo co. 

Długie, spokojne noce zostają z łatwością zastąpione nocami zadziwiająco krótkimi, niespokojnymi, okraszonymi wrzaskami o spodnie dżinsowe, chlebek, czy inne dobra, których nie dostarczam w takich porach. Ja w ogóle niczego w nocy nie dostarczam, w ostateczności pozwalam sobie dostarczyć szklankę wody. Mnie za to dostarczane są rześkie kopniaki wkurzonych dziecięcych odnóży i ożywcze kuksańce ostrym łokciem prosto w gałki oczne. I tu oficjalnie protestuję, bo ja takich zamówień nocnych nie składałam. Przedtem narzekałam, że kołsliping mnie wkurza, bo Igi jest za głośny nocą. I jak się przewraca z boku na bok, to musi robić to równie teatralnie jak jego tato z jedną maleńką różnicą. Obaj unoszą się, po czym rzucają bezwładnie na drugi bok lub na brzuch - i to jest wspólny mianownik. Starszy i cięższy egzemplarz opanował tę zdolność do tego stopnia, że śpiący obok może spaść z łóżka pod wpływem wibracji materaca lub zejść na zawał ze strachu, że łóżko się rozsypie. Młodszy podczas rzutu zazwyczaj tłucze z rozmachem łepetynką w wezgłowie łóżka. Głośne łupnięcie budzi wszystkich w promieniu stu metrów. W tym mnie rzecz jasna. Młody nawet nie zauważa, że zmienił pozycję, jego Tatuś także śpi snem kamiennym.

Dobre dni z odrobiną symbolicznego marudzenia przemianowały się magicznie na wrzaskliwe, łzawe, tantrumowe sesje przerywane chwilami spokoju. Tantrumki zreszta towarzyszą nam całą dobę. najwyższy poziom nieszczęscia to afera połączona z rzygiem na deser - po prostu żyć nie umierać, i to z pawiem na skórzanych kozakach.
Do przedszkola chodzi za to inne dziecko. Słodkie, rezolutne, płaczące sporadycznie i oczarowujące wszystkich. I zadziwiające wszystkich ilością wrzucanego w siebie pokarmu podczas każdego posiłku, choć Niuś idzie na uczelnię po śniadaniu i deserze w postaci tranu.

Rzadkością są ostatnio takie dni, jak dziś, kiedy Igunio poryczał się tylko raz, pokłócił się z nami tylko raz (o kolor klucza) i raz jeden wykąpał kotka w swojej wanience (kotek obruszył się średnio, bo dla niego to nie pierwszyzna i zupełnie mu to nie przeszkadza). Normą są dni wyjątkowe w każdym momencie. Doszłam do wniosku, że powinniśmy chyba zafundować sobie jakieś psychotropy, by z uśmiechem na ustach płynąć łagodnie przez całodzienną rzeczywistość, a nie przejmować się happeningami antykoncepcyjnymi, urządzanymi przez Potomka... Ubierać się nie da po staremu. Niutek, który był już osobnikiem zadziwiająco samodzielnym, każe się teraz obsługiwać. No to się bawimy... Co rano odstawiam szopkę pt. "oświeć mnie dziecko, bo nie daję rady". I tak, podając mu majtki, mówię, żeby założył czapkę. Na co on się nie zgadza, przeszczęśliwy, bo niezgadzanie się i robienie na przekór jest obecnie nowym sensem i celem jego życia. Ja upieram się, żeby galoty znalazły się na głowie, na co on z wyższością pokazuje mi, jak można je umieścić na innej części ciała. Padam w zachwycie nad nowatorskim wykorzystaniem czapki, podając mu sweter (czyli rajstopy). I tak dalej. Ale nie zawsze jest tak kolorowo. Bo jeśli ubieranie się przeciągnie i głód ściśnie małe trzewia, to może być naprawdę potworrrrrnie. Szczególnie, że Igul zjada teraz niemal pół bochenka chleba z połową kostki masła lub pochłania wielką michę owsianki na śniadanie. A wcześniej trzeba także wyszorować kły. Przebieg tej skomplikowanej operacji zależy od wielu złożonych czynników i przewidywanie go to loteria. Kiedy humor gadowi nie dopisuje, zaczynam od inwentaryzacji bakterii. Igi, zafascynowany, że ma ich aż 156, otwiera pyszczek i zaczynamy czyszczenie w rytm hymnu Fasolek. Jak dobrze pójdzie. Bo jak pójdzie źle, to buzia będzie zasznurowana, wzglednie otworzy się, by przytrzasnąć szczoteczkę i tyle. Mogłabym tak długo o naszej codzienności, bo teraż każda czynność to "nie".

Z nowości mamy jeszcze "fazę tak-nie", czyli stan, w którym Ignaś chce na przykład być na kolanach, ale chce być na podłodze. Własne prośby wprawiają skołowanego biedaka w osłupienie i kończy się to rykiem. Tak jak wtedy, gdy chciał pić wodę, ale jej nie chciał... Sytuacja patowa, jak dla mnie ;-)

I jeszcze o chceniu. Bo oczywiście mała Mordoklejka dużo chce, a jak już czegoś zachce, to nas o tym informuje. I nie kończy na tym. Informuje nas dopóty, dopóki nie tego nie dostanie. Jakby mu się płyta zacięła. Wczoraj olał obiad, ale na podwieczorek zapragnął naleśników. Od momentu zapragnięcia naleśników do chwili, gdy pierwszy wylądował na talerzyku słyszałam "mamo naleśnika cem, placka cem, placka cem mamo, naleśnika, daj mi naleśnika mamo, plaacka cem, mogę naleśnika? Zlób mi placka, placka cem, daj mi placka mamo"... To było bardziej upierdliwe niż nieszczelny kran nad metalowym garnkiem!

Gumowych ścian chcę, kaftanu chcę, chwili ciszy chcę! ;-)

26 lutego 2013

Sobota - Imieniny Kota

A wiecie, co mamy w soboty? Przyswoilismy sobie praktyczny tutajszy zwyczaj - słodkości je sie tylko jednego dnia tygodnia. Im starszy sie robi nasz Igulek, tym bardziej mi go wszyscy pasą ciachami, szczególnie w gościnie. Trzeba było jakies reguły ustalić. Bałam się o jego zęby, o apetyt na wartościowe jedzonko i o kupona, tym bardziej że z zatwardzeniami nawykowymi woziliśmy się przez kilka miesięcy. Fakt, Igi nie jadł dużo słodyczy (ze mną spożycie jednej kostki czekolady zajmowało kilka dni, bo dostawał mikrokęsy i mimo tego fikał z radości, ale już Tati nie potrafił się powstrzymać), ale reguły potrzebne były nam, dorosłym. Bo kiedy ja ustalałam regułę jednego cukierka dziennie, to często okazywało się, że Igi dostawał jednego ode mnie, dwa od Taty i jeszcze coś w gościach. 
I tak oto tylko w soboty Zdzisinek dostaje SUODYYYYCZEEE. Rankiem rzuca się na świeżo ugotowane kakałko, potem często bywają lody lub jakieś ciasto. Najlepiej, wiadomo, własnej roboty.
Ostatnią sobotę spędzaliśmy w całości z Kwiatowym Tatą, który tak sobie wziął do serca Imieniny Kota, że posłodził kakałko, zapchał Stworka całym paskiem gorzkiej czekolady oraz zaoferował mu ogromną czekoladową muffinkę w sklepie. Potem w naszym kochanym "peczkolu" był balik i Ziutek skosztowal jabłecznika, a może nawet wszamał coś jeszcze, nie monitorowałam go aż tak bardzo, zeby wiedziaeć, co skapnęło mu ze stołu. 
W pewnym momencie na pytanie, czy napije się kakao, nasze dziecię, urodzony czekoladoholik, odpowiedziało "nie, dziekuję" i poszło sobie. 
Nastąpiło przesycenie. Słyszałam o tym stanie (no dobra, he he, sama go często doświadczałam i nadal mi się zdarza). Ale jeśli chodzi o Ignasia, to myślałam, że jest czekoladową studzienką bez dna. Okazało się, że wystarczy trochę tatokwiatkowej inicjatywy i słodycze będą nabierały właściwości wykrztuśnych.

O, o! I jeszcze cos mi się przypomniało! Jakie dziwaczne potrafią być dzieci. Bo mi Igul żebrze czasem o tran. I dziś złapałam się na tym, że sugeruję mu, że tran dostanie po naleśniku - czyżbym dokonywała kuszenia RYBIM OLEJEM?

A na koniec tej historyjki z morałem film, w którym wystepuje najrozkoszniejszy krokodyl, jakiego miałam okazję widzieć. Miałam go pokazać Igiemu, ale zapomniałam. Mimo wszystko idę o zakład, że jutro zakocha się ponownie w krokodylach. Bo jakby ktoś nie wiedział, to on jest teraz Oglomnym Potwolem i Potwól musi mówic ceść Potwól Mamooo.


21 lutego 2013

Z krainy chichów

Jest kilka rzeczy, których nie spodziewałam się usłyszeć od swojego dziecka:

 Igi: Mamo, odpadła mi głowa.
Ja: Co?!
Igi (przykładając ręce do lepetyny): O, naprawiłem.

Igi: Mamo, odbiło mi.
Ja: Tak?
Igi: Tak, beknełem.

Zepsułem kota!

 Na powitanie w przedszkolu tupanie i radosny kwik:
"Ogrooomna mamusia!"

Igi, przechodząc obok, rzuca mimochodem:
"Masz ogromne stopy."

A do tego wszystkiego dręczy mnie pytanie, dlaczego Ignaś uważa za konieczność dłubać sobie w nosie podczas picia mleka, skoro sie przez to lekko poddusza.




14 lutego 2013

KALEJSDOPKO - instrukcja obsługi

Instrukcja wg. Ignasia 
(sporządzona przeze mnie na podstawie obserwacji Igiego w akcji):

  1. znaleźć kalejsdopko (często wąże się to z zaangażowaniem całej rodziny)
  2. ująć go pewnie w dłonie (wskazane jest utulenie i ucałowanie)
  3. umieścić oburącz głęboko w oczodole, zmuszając oko do zamknięcia
  4. trzymać kalejsdopko jedną ręką blisko twarzy, drugą ręką kręcić obrotową częścią, zasłaniając jednocześnie dłonią półprzezroczyste szkiełko u nasady, blokując skutecznie dojście nawet mikro promyczkowi światła do oka ;-)
  5. drugie, niezaangażowane (w teorii) oko mieć otwarte
  6. kwiczeć z radości, kochać swój kalejsdopko, bawić się nim długie godziny i twierdzić, że widzi się piękne i niesamowite rzeczy 

:-)

11 lutego 2013

Jaja pstryknięte

Nie, żebym tu się jakimś trendom poddawała. Nie, żebym papugowała. Nie obiecuję, że będę wstawiała zdjęcia co określony czas, określonego dnia tygodnia. Po prostu czyściłam telefon, a że zdjęcia śmieszne, to pomyślałam, że zamieszczę je, nie zważając na tragiczną jakość. 
Miłej zabawy!

Spinka kumpeli z Uczelni stała się jedną z ulubionych zabawek. Na zdjęciu - chwilowy spadek nastroju.
Mamo, pinam, dlabina, widzisz?
Śniadanko inaczej
Po co komu chleb. Miód i glut lśniący w świetle lampy błyskowej ;-)

W barze
Poniosło go. Ale ja wiedziałam, że tak będzie :-)
Artystycznie i praktycznie jednocześnie ;-)
DZIÓBEK - stan najwyższego skupienia




5 lutego 2013

Bard w antypoślizgowych skarpetkach

Niezależnie od humoru dźwięki i słowa padają z ust "dzidziusia" ciągle. Zły nastrój to buczenie, wycie, marudzenie i jękliwe komunikaty w stylu "Pytulić cęęęę! Płakać cęęęęęę!". Szczęśliwy Igi to też brak ciszy. Dobry nastrój objawia się opowiadaniem historii, ale przede wszystkim twórczością muzyczną. Igi nieustannie produkuje słowa i muzykę do swych piosenek. Jest też ich jedynym wykonawcą. Gdy tworzy, nie zależy mu na publiczności.
Igi nuci od około roku, z początku były to tylko przypadkowe, najczęściej powtarzające się dźwięki. Potem nastąpiła faza "mantrowania", czyli śpiewnego powtarzania czego popadnie. Zaczęło się nieźle, bo od przyśpiewki mantrującej pt. "Pupa tu", potem przywalił już z grubej rury, produkując kontrowersyjne dzieło pt. "Dupa Tata". Mantrowanie zresztą włączało i włącza mu się najczęściej podczas jazdy samochodem lub zabawy wymagającej dużego skupienia. Pod prysznicem potrafi siedzieć godzinami, śpiewając istniejące lub wymyślane na pniu utwory.
Jako osoba roczna miał fazę zasypiania na rękach - uwielbiał wtulać się w osobę śpiewającą lub choćby mruczącą kołysankę "Kotki dwa". Gdy usypiający przestawał, zdarzało się, że Igi podnosił głowinę i z przyganą w głosie instruował go "Da! A-a-a, tu!".
Podczas wakacji zauroczył nas, śpiewając przez godzinę "Inny tambajek" i wkładając guzik w szparę między poduszkami na kanapie - ale to zrozumiała sprawa. Tramwajki zajęły sporo miejsca w jego dziecinnym serduszku. Tramwajom śpiewał kołysanki, gdy znikały za pewnym budynkiem, a u swej kochanej Babu pierwsze kroki kierował ku krzesłu, które z hałasem przesuwał do okna, stawał na nim i w ten dla postronnych karkołomny sposób spędzał czas, podziwiając karetki, wozy policyjne, strażackie, tabuny autobusów i tramwajów oraz hałaśliwych ciężarówek.
Nie tak dawno, choć już o tym pisałam, Igi urzekł mnie, śpiewając na skoczną melodię "Dzidziuś pali papierosa, mama pali papierosa, FUJ!" Dodam, w ramach wyjaśnienia, że u nas papierosa się nie uświadczy. Ale najwyraźniej Igulcowy Tato prowadził indoktrynację, stąd, jak zgaduję rześkie "FUJ!" na końcu piosenki.
Jeszcze jeden uroczy utwór, inspirowany nierogacizną - tekst muszę przytoczyć w całości: "Mama jak świnka, dzidziuś jak świnka, dziadziuś jak świnka, kotek jak świnka, nocnik jak świnka".




3 lutego 2013

On tego nie robi specjalnie... Chyba.

Odkąd pojawiły się u nas kocięta, Igi haruje całymi dniami. 

Musi przenosić je ciągle w nowe miejsca. Przenoszenie czterech kociąt porównać można do Syzyfowych prac. Gdy już z trudem oderwie wybrane kocię od podłoża i położy wśród wrzasków w upatrzonym wcześniej miejscu, a następnie uda się po nastepne stworzonka, to pierwsze zwiewa. Łapanie kolejnych to też nie lada zadanie. Igi jednak nie z tych, co się poddają. Następne przyniesione rozłażą się oczywiście we wszystkie strony i tak przetransportowanie całej czwórki z legowiska na kanapę staje się zadaniem na godzinę...

Igul nie jada już posiłków w spokoju. Jeśli kotki popijają zsiadłe mleko lub podjadają skyr*, Młody prosi o to samo i zajada w niewygodnej pozycji w siadzie lub na czworakach przy kocim legowisku i miseczce otoczonej przez mlaskające maluchy.

Postanowił też przejąć nieco obowiązków kociej mamy - oglądanie go noszącego kociaki przyciśnięte do wątłej piersi, ze strachem wymalowanym w oczach lub przesiadywanie z kociakiem w gnieździe nie należy do rzadkości. Igi, jakby się ktoś nie domyślił, karmi je piersią. 
Kotka odpoczywa również od swych irytujących dzieci, kiedy Igi postanawia sie z nimi położyć. Dla niej już w kartonie nie ma miejsca, gdy rezyduje w nim 5 kociąt, w tym jedno bardzo przerośnięte.

Igi również bawi się z puchatymi pobratymcami. Kotki uciekaja w poplochu, gdy on chlasta na prawo i lewo miarą krawiecką. Albo ciska piłkami golfowymi. A jego uwielbienie do akcesoriów ze szczególnym uwzględnieniem torebek widać po tym, że co zdobędzie jakąś torebkę, to zaraz znajduje się w niej kotek i przeżywa w niej jazdę taką, że London Eye się chowa.

Pewnego dnia Igi bawił się cicho i wyjątkowo mało okrutnie z kotkami. Z tego powodu zabawa była bez nadmiernego dozoru. Tego wieczoru nie mogliśmy znaleźć dwóch osobników. Odbyło się nawet poszukiwanie z latarką, bezowocne. Skapitulowaliśmy, wszak wiadomo, że koty, gdy chcą, potrafią się schować w niesamowite miejsca. Rano kotów nadal nie było... W końcu coś mnie tknęło, otworzyłam Igulkową szafkę z zabawkami i - bingo. Dwa wtulone w siebie maluszki wypadły jak z procy i popędziły do mamy na śniadanie. Tego dnia odbył się wykład pt. "Wkładanie kotów do szafek. Geneza problemu i oficjalne stanowisko w naszym domu."
Cieszę się ogromnie, że po incydencie z zeszytem schowanym w piekarniku (który upiekłam wraz z chlebem) Igi nie wykazuje chęci do chowania w tym miejscu kolejnych zabawek, bo nie byłoby już wesoło...

Nie należy do rzadkości widok kota wyciąganego z tylną lapkę z kartonu. Huśtanego z rozmachem w siatce lub w rękach. Co więcej, koty aktywnie uczestniczą w zabawach Ignasia - i tak okazało się, że kot umieszczony w sorterze wyjdzie każdą dziurką, tylko cyfry omija. Kota można zamknąć w książce. Można się z nim podzielić własnym ziemniakiem i nieustannie wyznawać miłość, ciągnąc go jednocześnie za ogon po podłodze. Kota można naśladować, przemieszczając się na czworakach i zawodząc "miauuu, miauuuu, chę mleka miauuuu".

Chyba będzie nam bardzo łyso, gdy już je oddamy nowym właścicielom...

*popularny produkt pochodzenia mlecznego, przypomina jogurt i serek homogenizowany. Odsyłam do źródła wiedzy: wikipedia

Czuję potrzebę, by na koniec dodać, że...
Żaden kot nie ucierpiał trwale w naszym domu :-)