Taką oto rozryweczkę rodzinną sobie zafundowaliśmy. Dodam, że pogoda pogarszała się z chwili na chwilę i w pewnym momencie miałam już dość wszystkiego i wkurzałam się nawet na ukochaną kurtkę narciarską, że mnie nie grzeje.
Oczywiście winna była nie kurtka, a moja blondynkowatość, która kazała mi założyć dżinsy zamiast porządnych spodni narciarskich. Tresowana na turystkę od wczesnego dzieciństwa (przynajmniej w teorii) wiem, co zrobić, by spokojne stać w deszczu i górskim wietrze. Blondynka, i tyle. Niewyspanie. Jedzenia też zapomnieliśmy, podobnie jak kombinezonu przeciwdeszczowego dla Młodzieży. :-)
Niewątpliwie wpływ na moje samopoczucie miało też to, że krew ścięła mi się w żyłach na widok pierwszego wypadku, a przestała w ogóle płynąć na widok wypadku, podczas którego jedno z aut zapłonęło.
Ot, taka skandynawska, weekendowa rozrywka. Nazywa się "formula offroad" i polega na wjeżdżaniu, zjeżdżaniu (a nierzadko spadaniu) na i z piaszczystych łach, górek i pagórków. Od razu podaję odnośnik do strony, jeśli kogoś interesuje geneza i zasady bezpieczeństwa tego dziwnego sportu:
FORMULA OFFROAD. Wypadki wyglądały koszmarnie. Wszyscy kierowcy wyskakiwali jednak żwawo z aut, machali do widowni i ulatniali się. Pokiereszowane auta wywożone były koparką (Igi prawie eksplodował z powodu nagłego przypływu miłości do niej) i startowały w kolejnych konkurencjach, co mnie zaskakiwało za każdym razem. Nawet to, które zajęło się ogniem, pojechało w górę jeszcze kilkakrotnie.
Widok nieziemski, emocje niezapomniane, hałas silników, pył w powietrzu, zapach benzyny.
Ci kierowcy muszą mieć stalowe nerwy lub są zupełnie uzależnieni od adrenaliny!
Dzidziuś natomiast stał się fanem tego sportu, każe sobie od czasu do czasu puszczać filmy z tymi dziwacznymi autkami i opowiada o nich często.
Dodam, że ani deszcz, ani wiatr, ani hałas mu nie przeszkadzały. Gdy pokibicował już samochodom, uciął sobie drzemkę w nosidle, a gdy ja zmarzłam do szpiku i przeniosłam się do naszego samochodu, sporządził siku aż 3 razy do nocnika, a nie pod siebie, co było miłą odmianą po kilku poprzednich dniach.
Organizatorzy tego wydarzenia nie zapomnieli o widzach. Bilety wstępu można było kupić za symboliczną kwotę gotówką lub - co z tego, że na pustkowiu - kartą płatniczą. Ustawiono rząd przenośnych toalet i ciężarówkę przerobioną na sklep z colą, popcornem i prince-polo, jednym z ulubionych batoników tutaj.
A my? Dziękujemy bardzo Cioci D. i Wujkowi T. za sprawdzanie ciepłoty śpiącego Dzidziusia, gdy byłam zajęta ochranianiem go przed wiatrem i za osłanianie mnie przed wichrem i wszelką pomoc, łącznie z zabraniem mi plecaka i prowadzeniem mnie po wyboistej drodze, gdy Kwiat w nosidle zupełnie ograniczał mi widoczność. Dziękujemy Wujkowi K. za kurtkę, którą mogłam owinąć Ignasia, a przez co jej właściciel zmarzł i zmókł. Dziękujemy Cioci A. i Wujkowi W. za awaryjny kombinezon dla Kwiatka.
Takich mamy fajnych ludzi wokół siebie :-)
Czas prezentacji wizualnej: