Chwilowo nic nas nie żre, ale tęsknimy |
Jebaki są, proszę Państwa, różne. Bzyczące, pełzające, puchate, irytujące, krwiożercze i po prostu obrzydliwe, w której to kategorii są dla mnie pająki.
Tato Kwiatka kategoryzuje je nieco inaczej, a mianowicie większość jest dla niego obrzydliwa, szczególnie spośród tych krwiożerczych, a także niezidentyfikowanych (zapewne na zasadzie reguły ograniczonego zaufania). Bo...
Jedni lubią wiedzieć, co jedzą, inni lubią wiedzieć, co ich je.
Niektórych nie darzy żadną sympatią, a przed bzyczącymi chętnie by uciekł, ale zachowuje stoicki spokój. W naszym domostwie działamy na zasadzie symbiozy: on likwiduje dla mnie pająki, a ja, jako wnuczka pszczelarza, dzielnie wyganiam pszczoły, osy, trzmiele i inne żądlące.
Jest jeszcze inna kategoria: niewidoczne bestie, budzące wściekłość. O tym za chwilę.
Jak chronić się przed jebakami, wszyscy wiemy. Kremy, spray'e, a wg. TK piwo ;-) oraz pobożne życzenia pt. "a może kleszcz na mnie tym razem nie wskoczy". Ja nie wtykam żadnych trucizn na jebaki do kontaktu, wystarczy bowiem, że załączę Ojca Kwiatka - działa zawsze i niezawodnie. Mało kosztuje i jest niezwykle wydajny. Wszystko co żyje i gryźć chce, celuje tylko i wyłącznie w niego, nas zostawiając w spokoju. Co więcej, także i te insekty, które żywią się ponoć krwią zwierzątek, stołują się chętnie na biednym TK, budząc jego wściekłość. Nigdy nie dziwi mnie rwetes w naszym mieszkaniu, gdy kotek radośnie przynosi jakiś krwawy łup w darze miłości, a TK zaczyna u siebie wyszukiwać pogryzień pcheł. Zawsze jakieś znajduje.
Gdy Kwiatkowy Tato kłusuje z aparatem o świcie w głuszy, po czym wraca drażliwy i niezadowolony, jest to najpewniej spowodowane dwoma możliwościami: nie sfotografował niczego ciekawego lub coś go pogryzło. Ostatnio rozwścieczony i przejęty obrzydzeniem, zdjął z siebie 7 kleszczy, a następnie konsekwentnie zepsuł nam dzień ;-)
Sam fakt bycia pogryzionym oznacza dla TK przymus kompulsywnego drapania i rozmowy o pogryzieniu, w związku z czym wiem, że nad morzem jedna z tych wstrętnych, diabolicznych bestii, potocznie zwanych komarami, pogryzła go dotkliwie aż 9 razy miejsce przy miejscu. Ja akurat sądzę, że był to gadatliwy komar, który postanowił na TK wydziergać komunikat alfabetem Braille'a. TK sądzi natomiast, że o ukrytej złośliwości tych bestyjek należy informować wszystkich oraz że biednemu zawsze piasek w oczy.
A razu pewnego wyjechałam byłam, by powakacjować w kraju ciepłym, zostawiając chłopców, tj. Kota Pierwszego i TK, który ojcem wtedy jeszcze nie był. TK spędził czas beze mnie nadzwyczaj owocnie: wymyślił sobie inwazję pluskiew na podstawie bliżej mi nieznanych przesłanek i przy pomocy Wujka Gugla oraz wieści gminnej. Przy dalszej pomocy nieocenionego Wujka G. dokonał w domu rzeczy niewiarygodnych. Musiał wręcz wziąć urlop, bo poradzić sobie z zaplanowanym Armagedonem. Gdy wróciłam, oznajmił mi skruszony, że dom jest arcyczysty (dwa dni prał, co tylko dało się wyprać, szorował, odkażał, mył i czyścił), poleca spanie na łóżku, które osobiście rozkręcił do ostatniej śrubeczki w celu dokładnych oględzin i uważnie skręcił ponownie (i nic mu nie zostało!), zaleca wręcz jedzenie z podłogi oraz sugeruje mi znalezienie miejsca na całą baterię środków przeciwko pluskwom (na czarną godzinę zapewne). Zaprzyjaźnił się z weterynarzem i dzwonił z zapamiętaniem po różnych instytucjach, które mogą mieć z insektami coś wspólnego. Na koniec dodał, że jedyną osobą, która tego nie przeżyła, była kanapa, którą rozłożył, oczywiście w celach oględzin, na części, zlał obficie płynami i wypsikał aerozolami, a następnie suszył na zewnątrz (w deszczu). Takie teraz kanapy robią, że straciła w dość widoczny sposób dawny fason i trzeba było biedaczkę pożegnać. Na moje pytanie, czy w końcu odnalazł te pluskwy, odparł coś niewyraźnie, ze wzrokiem utkwionym w podłożu. Z wypowiedzi tej dotarło do mnie niewiele, jakieś "trudno powiedzieć" i "chyba pchły"...
Dzidziuś natomiast, z racji tego, gdzie żyjemy, jebaków raczej nie zna. Kiedyś po podłodze podreptał jakiś zwierz żuczkopodobny, wywołał w Kwiatku ekstazę, ale nie wiem, czy to spotkanie przeżył. Przeżyła natomiast pierwsza w Ignasiowym życiu mucha, wywołała w nim natomiast reakcję ciekawą, a mianowicie ryk pełen przerażenia. Inaczej było z pierwszym w Ignasiowej egzystencji pająkiem. Pająk naturalnie wzbudził zachwyt (mamusia stara się nie przelewać na dziecię swych fobii, przymknęła więc i oko, i tak zwaną kastę) i natychmiastową chęć zaprzyjaźnienia się. Do zaprzyjaźniania dzidziuś otrzymał patyczek i tak się zaprzyjaźniał, że pająk raczej dokonał żywota. Albo znudziło mu się to tykanie i zasnął w trakcie, choć wątpię. Niestety, wszelkie żyjątka mniejsze od Ignasia są w niebezpieczeństwie w jego obecności, więc zdanie takie jak: "Ta muszka już nigdy nie poleci..." jest codziennością. Wizyta Ignasia w Polsce zbiera krwawy plon wśród owadów i innych parzystonogich, niewielkich istot. Jeszcze nie zdołałam odnieść sukcesu w tłumaczeniu: "Nie łap chwytem pęsetkowym tego stworzonka". Wczoraj w autobusie o szybę tłukł piękny, puchaty trzmiel. Obejrzeliśmy go, pogadaliśmy o nim, pobzyczeliśmy. Po czym dzidziuś zaczął perswadować trzmielowi: "Choć tu! Bzzz, bzzzz, choć! Siadaj tutaj!", wskazując paluszkiem na miejsce niedaleko siebie. Trzmiel, zajęty swym marzeniem o wolności, przeżył, jako jeden z nielicznych.
Wczoraj wieczorem zabzyczał mi koło ucha komar, gdy usiłowałam czytać do poduszki. Zrobiło mi się tęskno. Nie tylko nikt nie psykał, że mam już gasić, ale jeszcze dopaść chciała mnie krwiożercza bestia i nikt mnie nie obronił, osłaniając heroicznie własną piersią...
*jebak - w Ignasiowym narzeczu "robak"
I u nas ci jebaków dostatek. Cza by po ciemku siedzieć, lizie wieczorem gadzina ku światłu na zwiadu, że hej. Poźarte my wszystkie do nieprzytomności. Dobrze, że Klomszczy już widliszków nie degustuje jak onegdaj ...
OdpowiedzUsuńhttp://glusicadomowa.blogspot.com/2011/08/widliszek-z-pudliszek.html
Mój najulubieńszy tekst pod słońcem :)
UsuńTeż nie lubimy jebaków:/ Ja tych ośmionożnych bestii, mąż bzyczących - zupełnie podobnie jak u Was:)
OdpowiedzUsuńU nas z kolei to ja robię za "ekologicznego Rajda" :'( Łączę się w bólu z Tatą Kwiatka. I podziwiam za determinację w walce z pluskwami, zwłaszcza wyimaginowanymi.
OdpowiedzUsuńMówisz, że na Isladii robactwa (jebactwa ;-) ) nie ma? Zaczynam myśleć nad emigracją ;-)
Ponoć, żeby wyleczyć się z arachnofobii, trzeba pomacać lub przynajmniej pooglądać te paskudne stworzenia. Ja się leczę przez negację ich istnienia ;)
UsuńNo mało jest tego syfu. Nic nie żre latem, no chyba że Tatę Kwiatka, jego coś żre wszędzie i zawsze.
Ja robactwa zwyczajnie nie lubię. Od zeszłorocznej plagi biedronek nawet ich nie znoszę. Zawsze bałam się tych "bąkopodobnych" czyli pszczół, szerszeni i całej reszty. Ale wiedząc, że nie mogę przenosić tego na Młodego jakoś udało mi się uodpornić i nie panikować gdy wleci coś do mieszkania, łapię do słoika i wypuszczam wolno. A z pająkami jest tak, że przerażają mnie te wielkie i włochate albo kolorowe. A tak się składa, że mieszkamy nad samą Wisłą... tu każdy robal jest dorodny a wielkie i włochate pająki mieszkają na naszych oknach, bleee. Pierwsza nasza małżeńska kłótnia dotyczyła właśnie takiego pająka. Bo one raczej do mieszkania nie włażą, trzymają się zwykle na zewnątrz, ale znalazł się taki jeden odważny co mi do kuchni wlazł. I dasz wiarę, że Ojciec Pierworodnego zbudzony ze snu sprawiedliwego zaledwie o 1 czy 2 w nocy nie poszedł pozbyć się tego potwora? Ojjjj, długo mieliśmy ciche dni, dłuuugo...
Usuńnie dam wiary. zeszłabym na miejscu. moja druga połowa o tym wie i likwiduje to swinstwo bez szemrania, zeby Kwiatek nie wiedział, że sie w domu mordy odbywają :)
Usuńja z dużego miasta jestem, a jednak mieszkam przy lesie. często w domu zdarząły się niemalże tarantule. nie tęsknię!