Za domem, przed domem i z boku mamy górki. Z drugiego boku też, ale w dół :-) i ta paskuda jest winna temu, że żyjemy w innej strefie klimatycznej niż reszta wioski. Zawsze jest przynajmniej o stopień chłodniej, nietrudno o oblodzenie, którego brak gdzie indziej.
Za to szczególnie górka za nami jest uwielbiana przez Ignasia.
Ostatnio zrobiliśmy tam mały wypad, tym razem z aparatem. Koty hasały, goniąc się zapamiętale. Ignaś zaczął przygodę od znalezienia potężnego grzyba. Wyrwał biedaka i posadził na huśtawce dzieci sąsiadów, mówiąc:
- Siadaj, dzib*.
Kozak co prawda spadł, ale Ignaś nie zważając na nic, kołysał dalej huśtawką.
Potem poleciał w górę, ale natychmiast zatrzymały go w miejscu jagódki. Czy dojrzałe, czy twarde albo wręcz zielone - Igi nie oprze się własnoręcznie zerwanej jagódce.
Powiesiliśmy zatem pranie na ogrodzie, a gdy Igi uznał, że spustoszył już krzaczki wystarczająco, ruszyliśmy przed siebie.
Radosne hasanie kotów towarzyszyło Ignasiowi, gdy zdejmował kapelusze wszystkim napotykanym grzybom. Myśleliśmy, że jednemu daruje życie, bo podszedł do niego jakby w bardziej pokojowych zamiarach, oznajmiając:
Potem poleciał w górę, ale natychmiast zatrzymały go w miejscu jagódki. Czy dojrzałe, czy twarde albo wręcz zielone - Igi nie oprze się własnoręcznie zerwanej jagódce.
Powiesiliśmy zatem pranie na ogrodzie, a gdy Igi uznał, że spustoszył już krzaczki wystarczająco, ruszyliśmy przed siebie.
- Mamo, dzib nie dziala! Po chwili, po bezskuteczne próbie "naprawy": - Mamo, nie mogę. |
-Dzidziuś paczy dziba**.
Ale nie. I ten został zbezczeszczony.
Przedzieraliśmy się zatem dalej, w celu zbierania piłek golfowych (Ignaś specjalizuje się w tym zajęciu, a ja już nie wiem, gdzie składować to tałatajstwo, bo wyrzucić mi nie wolno). Piłki żadnej nie znaleźliśmy (uff oraz ha-HA!), ale za to Igi zawył skowytem pełnym przerażenia zza jakiegoś krzaka i nie mogliśmy go stamtąd wydostać. Okazało się, że na drodze stały dwa grzyby o średnicach kapeluszy większych niż pokaźnych rozmiarów dzidziusiowa łepetynka. To one wzbudziły wielki respekt ocierający się o strach u Igiego. Na szczęście wtedy właśnie po Kwiatowym Tacie zaczęła spacerować prześliczna gąsienica, z którą trzeba było porozmawiać. I obejrzeć bardzo dobrze. I tak oddaliliśmy się od groźnych grzybów - gigantów, a Ignaś mógł dalej iść przed siebie, relacjonując swoje poczynania głośno to w czasie przeszłym (koniecznie w rodzaju żeńskim), to w teraźniejszym.
Przedzieraliśmy się zatem dalej, w celu zbierania piłek golfowych (Ignaś specjalizuje się w tym zajęciu, a ja już nie wiem, gdzie składować to tałatajstwo, bo wyrzucić mi nie wolno). Piłki żadnej nie znaleźliśmy (uff oraz ha-HA!), ale za to Igi zawył skowytem pełnym przerażenia zza jakiegoś krzaka i nie mogliśmy go stamtąd wydostać. Okazało się, że na drodze stały dwa grzyby o średnicach kapeluszy większych niż pokaźnych rozmiarów dzidziusiowa łepetynka. To one wzbudziły wielki respekt ocierający się o strach u Igiego. Na szczęście wtedy właśnie po Kwiatowym Tacie zaczęła spacerować prześliczna gąsienica, z którą trzeba było porozmawiać. I obejrzeć bardzo dobrze. I tak oddaliliśmy się od groźnych grzybów - gigantów, a Ignaś mógł dalej iść przed siebie, relacjonując swoje poczynania głośno to w czasie przeszłym (koniecznie w rodzaju żeńskim), to w teraźniejszym.
Padliśmy na podłoże w słońcu przy następnej kępie jagód. Dojrzałych, soczystych i diabelnie kwaśnych. Igi wsiąkł bez reszty w spożywanie owoców, przy czym za każdym razem, gdy sięgał po jagodową, nabrzmiałą sokiem kulkę, pytał uprzejmie:
- Mogę?
- Możesz - odpowiadaliśmy zgodnie i ze śmiechem.
No dobrze, "padliśmy" jest nieco przesadzone. Do wzięcia była rola Miseczki Na Jagody i Zbieracza Jagód. Tylko Igi "padł" i oddał się radosnej konsumpcji, natomiast ja jedną ręką zbierałam jagody do drugiej dłoni, z której to Igi je sumiennie wyjadał. Potem zostałam na posterunku, zbierając jagódki, a Kwiatowy Tato odciążył mnie w asystowaniu przy jedzeniu. Odkąd bowiem kwiknęłam z przerażeniem na widok chyba-pająka na ręce (a był to suchy listek) bałam się usiąść na trawie, wszędzie wypatrując tych podłych bestii o straszliwych zamiarach. Tym bardziej, że Igi, gmerając w trawie, stwierdził autorytarnie:
- Pan pająk tu jest, mamo.
I tak leniwie minął nam kolejny, uroczy dzionek. Nie trzeba szaleństw, niesamowitych pomysłów i miejsc, kiedy każda trawka jest fascynująca i każde napotkane zwierzę trzeba dokładnie przestudiować, obejrzeć.
To także czas dla nas, by zacząć zauważać, odkrywać na nowo te wszystkie rzeczy - kwaśny smak jagód, łaskotanie trawki i niesamowite ruchy gąsienicy.
To także czas dla nas, by zacząć zauważać, odkrywać na nowo te wszystkie rzeczy - kwaśny smak jagód, łaskotanie trawki i niesamowite ruchy gąsienicy.
*w Ignasiowym narzeczu: grzyb
** Dzidziuś patrzy na grzyba
uwielbiam Twoje fotorelacje!
OdpowiedzUsuńBiorę się za dzierganie, a o odwdzięczaniu nie ma mowy, zaproponowałam, więc potraktuj jako prezent.
Nastawiam myślenie na Ignasia i zobaczymy co wyjdzie :) pozdrawiam
Cieszę się, że sprawiam Ci przyjemność zdjęciami :)
UsuńCzy nie mogę odwdzięczyć się za prezent? Jeszcze pogadamy ;) pomyślałam, że może zmierzę Iguniową łepetynkę, bo sporą ma. czy myślisz, że to zbędne?
zrobię więcej rząd na szerokość niż dla Witka, myślę że będzie ok :) i ze 3 rzędy długości, kapelutek jest dosyć elastyczny
UsuńWspniałe zdjęcia i ,,zbieranie" grzybków i jagódek:)
OdpowiedzUsuńbo wspólny czas nie wymaga szczególnej oprawy...
OdpowiedzUsuń