Wróciliśmy. I to tydzień temu. Jest już spokojniej, ciepło i słonecznie - ale rzecz jasna chłodniej niż w Polsce. Kwiatuszek nam odsapnął, a my powoli dochodzimy do siebie po męce urlopowej. Wiadomo...
Lot był fantastyczny! Mimo moich obaw Zdzichu bawił sie znakomicie. Nic nie stoi na przeszkodzie, bym wytłumaczyła to sobie w następujący sposób: moja Bardziej Włochata Połowa nie mówi tego głośno, ale wszyscy i tak wiedzą, że za lataniem nie przepada. Ja wykazuję tu pewną gruboskórność i zlewam latanie oraz samoloty tak zwanym ciepłym moczem. Bez Kwiatowego Taty dzidziuś doceniał uroki podniebnych podróży, podziwiał chmurki, pstrykał tacką i roletą, pił radośnie wodniste kakałko pokładowe, strzelał wokół bułczanymi okruchami, dzielił się pokarmem ze swym lalkiem Michałem, zagłębiał się w lekturze, by po chwili wygrzebać się z niej w celu, powiedzmy, rysowania. Prawie cztery godziny zleciały szybko, łatwo, bezwrzaskowo i sympatycznie. I bez awaryjnych kreskówek. Kwiatek dał troszeńkę czadu podczas oczekiwania na walizki, ale prawdę mówiąc osądzam go, dlaczego nie pękł wcześniej.
Półtora miesiąca to niesamowicie długi czas - jednak. Muszę to przyznać patrząc na to, jak teraz Młody bawi się swymi zabawkami, jak rozmawia z kotami, czy rowerkiem.
Wczoraj oznajmił:
- Pasiam, guga - czyli na nasze "przepraszam rower", gdy z roweru schodził, po czym ujął go za kierownicę i stwierdził - Choć, guga, idziemy tutaj.
I poszli.
Albo, podczas przejażdżki na tejże "gudze", wjechawszy na spory kamień stwierdził, strwożony z lekka:
- O jeziu, kamyk. O jeziu!
Zabawa w autobusie |
I zginęła nam pewna kupa. Bo była, ślady jej znalazłam, ale jej samej nie. Ignaś, pytany, gdzie jest kupa, odpowiadał pewnym głosem "Tu" i wskazywał mi coraz to nowe lokalizacje. Skpitulowałam. Kupa fantomowa. Z Igim to gorzej, niż ze szczenięciem. ;-)
A jutro robimy oficjalne podejście do pożegnania z pieluchami. Proszek do pieluch mi się skończył, wykańczam jednorazówki jeszcze z wakacji przywiezione i jakoś zupełnie nie czuję bluesa, jeśli chodzi o dalsze tego typu zakupy. Zaopatrzona w wolny czas, baterię ohydnej bielizny dla małych mężczyzn, która razi moje wyczucie estetyki wstrętną kolorystyką i jeszcze gorszym wzornictwem, przystępuję od soboty do pożegnania z laniem w gacie. W związku z tym książka "Nocnik nad nocnikami" znowu jest wałkowana jak dawniej, a do tego ucinamy sobie miłe pogawędki o tym i tym drugim. O odrażających gatkach, które teraz Igunio zacznie nosić zamiast pieluch. O pożegnaniu pieluch. O tym, jak do tematu załatwiania się podchodzą poszczególni domownicy, z uwzględnieniem kotów naturalnie. I kiedy tak opowiadaliśmy sobie, kto nosi majtki oraz gdzie umieszcza swoje siusiu, wyszło nam, że zdaniem Ignasia Tati siusia "... do auta. Nie, do autobusa" - bo Igiemu najwyraźniej w trakcie rozmowy zgrzały się styki i przełączył się automatycznie na rozmowę pt. "Dokąd idziemy?".
Poza tym jaja nieziemskie, bo powiedziałam drogiemu Ignacemu, że koniec picia mleka nad ranem - wszak będzie to bardzo wypadkogenne. I rozmawiamy sobie o tym, że jak się obudzi, to mleko będzie spało, więc będziemy się przytulać i zaśniemy, by spać do rana. Pierwszej nocy postanowił w związku z tym obudzić się i rozedrzeć już o 1, zamiast zwyczajowej 5 rano. Prośbie o mleko konsekwentnie odmówiłam, więc Igi w spazmach zaczął nadzierać się o - najwyraźniej najbliższy substytut tego napoju - serek. "Siejka, daj siejka" wył dramatycznie, by po kilku sekundach uspokoić się i zapaść w głęboki sen. Następna noc była trudniejsza, bo obudził się, powydzierał chwilkę, po czym postanowił zasnąć. I nie udało mu się to przez... 2 godziny. Szczerze współczułam mu tego, choć podziwiam samozaparcie. Bo cały czas usiłował w ciszy zasnąć, przewracając się jedynie na boki, więc zarobiłam kilka razy łokciem w oko, a jego Ojciec kolanem w brodę. Dziś z kolei Wiesiulek zakomenderował, że mamy iść "do pokoju", na co musiałam oświecić go, że żadna siła nie wyciągnie mnie z łóżka, więc postanowił krzykiem wynegocjować czekoladę. Spał mocno kilka chwil później.
Uff. Jestem zaskoczona takim obrotem sprawy, bo Igi jest już mocno świadomy otaczającego go świata i sądziłam, że będę miała kłopot z wytłumaczeniem mu, że jest noc, gdy przez rolety docierają do nas przez całą noc ostre promienie słoneczne. A w najlepszym wypadku po prostu zwykłe światło dziennie. Jednak udaje się i dzidziuś na moje prośby zasypia ponownie bez gadania.
A tak poza tym, to chwilowo jestem guru własnego dziecka, bo potrafię zwinąć język w rurkę. Młody z namaszczeniem usiłuje tę czynność skopiować, co daje efekty wyjątkowo komiczne.
KUKU! |
Ha! Pierworodnego też jara ta moja umiejętność :) I Ojciec nie ma szans, bo nie potrafi ;-)
OdpowiedzUsuńtak, u nas to samo. Młody nie odziedziczył tego w genach po mnie. w ogóle po mnie ma tylko usta, resztę olał.
Usuń