Za oknem dzieją się rzeczy co najmniej idiotyczne, a juz na pewno - nieprzewidywalne. Bo ja staroświecka jestem i oczekuję, po ciepłej i bezsensownie bezśnieżnej zimie, kontynuacji w postaci bezśnieżnej wiosny. Ale to guuupie pomysły są. Nie będzie się chwilowo człowiek cieszył tym, co było jeszcze tydzień temu, a mianowicie spacerami w samym swetrze. A właściwie mógłby, ale chyba moja tkanka tłuszczowa nie pozwala mi się kwalifikować do grupy szczęśliwców, którzy nie muszą odgrzebywać kurtek z zakamarków w szafie. Nie dalej jak przedwczoraj przydomowa góra numer jednen prezentowała się tak:
Zupełne przegięcie moim zdaniem. Ludzie wokół jakoś funkcjonują i nie podrzynają sobie masowo tętniczek, choć wypadałoby. Być może jednak spadek nastroju mojego i Kwiatowego Taty wiąże się pośrednio z tym, że Igi z wrzaskiem wkroczył w magiczny wiek 2,5 lat, miej nas Panie Boże w swojej opiece.
Nie polecam nikomu dzieciąt dwuletnich z hakiem. Dzieciątka w tym wieku dla zdrowia psychicznego powinny zostać oddelegowane na wakacje. Długie. Nie wiem, czy pokarałabym tą wizytą dziadków. Może jakiegoś wroga. Niemniej, jeśli ktoś lubi, to jasna sprawa. Melisa, dziurawiec, bateria ziołowych antydepresantów, pełen barek na najgorsze chwile i lektura pocieszająca - Juul, Faber i Mazlish, "Mądrzy rodzice", "Rodzicielstwo przez zabawę", "Rozwój psychiczny dziecka od 0 do 10 lat"... Byleby tylko nie myśleć za dużo, a przede wszystkim nie zapędzić się w kozi róg pytaniem "Co ja takiego zrobiłam, że moje dziecko takie jest?". Nie, nie, w tę stronę iść nie należy.
Sobota zawsze niesie ze sobą pewne ukojenie. Dzieć od rana zapycha się kakałkiem i wszelkimi pochodnymi czekolady, poza tym jest basen. Co prawda na basen trzeba się dostać mimo potwornych kłód rzucanych pod drobne stopy Ignasia, a którymi mogą być na przykład:
- fakt obudzenia się
- pełen pęcherz (należałoby opróżnić, ale lepiej zawyć boleśnie do księżyca)
- poranne mycie zębów
- to, że na szczoteczce znalazł się jeden rodzaj pasty, a miały być dwa, Ignasiowy i maminy
- to, że na stole leży kożuch z kakao, a jak wiadomo, nie da się pić kakao w towarzystwie kożucha na stole
- to, że na śniadanie chciałoby się zjeść naleśniki, a Ojciec bezduszny powiedział, że będzie chleb z miodem
- to, że należy zdjąć piżamę, by móc się ubrać
- to, że skarpetka opornie wchodzi na stopę
- to, że stopa nie wchodzi do buta
- to, że "zawiązadła" nie poddają się manipulacjom i nie zawiązują tak łatwo
- to, że czapka nie ta
- to, że nie można się samodzielnie zapiąć w foteliku samochodowym.
Po przebrnięciu przez te straszliwe życiowe komplikacje można się zanurzyć w basenie, by poddać się kojącemu działaniu wody i możliwości torturowania wyszukanym wizgiem szerszej publiczności. Bo dwuletni z hakiem Igi nie wrzeszczy zwyczajnie. Jego "nie" jest słyszalne w promieniu około 10 kilometrów, a jest to dźwięk tak przenikliwie wysoki i wibrujący, że w domach i samochodach trzaskają szyby.
Na basenie, mimo że na zajęcia chodzimy odkąd Wieś skończył 8 tygodni, jest ogólny sprzeciw i przyklejenie do wybranego rodzica. Od ponad miesiąca, odkąd znowu przeprosiliśmy się z zajęciami, było nie, wrzask, strach, niechęć i ogólny napad emocji negatywnych. Równie dobrze mogłabym moczyć Kwiatka pod prysznicem, taniej by wyszło. Niektóre dzieciaki przepływają pod wodą pół basenu, a Igi lata poza, wrzeszcząc, że nie wejdzie.
A dziś - zupełny przełom. Olał Miś okulary pływackie, olał wrzaski, olał przyklejenie i ucieczki. Przypomniał sobie absolutnie wszystko, co robił kiedyś i... I zaczął pływać. Sam i z deską. Zaczął nurkować. Zaczął chichrać się pod wodą i stawać na dłoni Taty zupełnie wyprostowany. Zaczął znowu z radosnym plaśnięciem wskakiwać do basenu. Zaczął sam regulować długość czasu pod wodą i puszczony - sam wpływał na schodki i wyłaził na powierzchnię. Zaczął znowu mieć radochę i widać było po nim, że cieszy się swoją na nowo odzyskaną podwodną samodzielnością.
Prawdę mówiąc, spodobało mu się to tak bardzo, że nie mogliśmy wyjść z basenu, mimo że zajęcia dawno się już skończyły. Musieliśmy siedzieć w basenie kilka metrów od siebie i łapać Gada za łapki, gdy się do nas zbliżał pod wodą.
To mnie nastroiło tak pozytywnie, że choćby spadło teraz pół metra śniegu, oleję to tak, jak Igi olał wrzeszczenie na basenie. O. I foty: