31 lipca 2012

Latem w krzaczorach

Za domem, przed domem i z boku mamy górki. Z drugiego boku też, ale w dół :-) i ta paskuda jest winna temu, że żyjemy w innej strefie klimatycznej niż reszta wioski. Zawsze jest przynajmniej o stopień chłodniej, nietrudno o oblodzenie, którego brak gdzie indziej.
Za to szczególnie górka za nami jest uwielbiana przez Ignasia. 
Ostatnio zrobiliśmy tam mały wypad, tym razem z aparatem. Koty hasały, goniąc się zapamiętale. Ignaś zaczął przygodę od znalezienia potężnego grzyba. Wyrwał biedaka i posadził na huśtawce dzieci sąsiadów, mówiąc:
- Siadaj, dzib*. 
Kozak co prawda spadł, ale Ignaś nie zważając na nic, kołysał dalej huśtawką.
Potem poleciał w górę, ale natychmiast zatrzymały go w miejscu jagódki. Czy dojrzałe, czy twarde albo wręcz zielone - Igi nie oprze się własnoręcznie zerwanej jagódce.

30 lipca 2012

Mięczaki kontynentalne nad oceanem

Plaże i piaskownice na tej kapryśnej wyspie kojarzą się z czarnym, miałkim piaskiem. Nie mylić z ziemią :-) Ziemi nie ma tu za wiele. Dzieci w wieku przedszkolnym wypuszczane są na zewnątrz codziennie, z wyjątkiem dni sztormowych lub bardzo mroźnych, kiedy temperatura spada do -8 stopni. Ubłocone później na czarno dziecięce kombinezony otrzepuje się, a często spłukuje wodą z węża ogrodowego jeszcze na małym właścicielu. Zawsze bardzo mnie to bawiło :-)
Nie ma tu raczej zwyczaju ingerowania w naturę, ale w jednym miejscu stołecznego wybrzeża stworzono miejsce, które wygląda jak swojska, złota plaża. Grubo zmielone muszle, tworzące ciekawy w fakturze piasek, zostały sprowadzone. Plaża geotermiczna Nauthólsvík została stworzona w sztucznie odgrodzonej zatoczce i istnieje dzięki ciepłej wodzie płynącej od stolicy. 
Ignaś zaczął zapoznawanie się z oceanem od długotrwałej zabawy  na przygotowanym tam placu zabaw.

28 lipca 2012

Ostra sobota

Taką oto rozryweczkę rodzinną sobie zafundowaliśmy. Dodam, że pogoda pogarszała się z chwili na chwilę i w pewnym momencie miałam już dość wszystkiego i wkurzałam się nawet na ukochaną kurtkę narciarską, że mnie nie grzeje. 
Oczywiście winna była nie kurtka, a moja blondynkowatość, która kazała mi założyć dżinsy zamiast porządnych spodni narciarskich. Tresowana na turystkę od wczesnego dzieciństwa (przynajmniej w teorii) wiem, co zrobić, by spokojne stać w deszczu i górskim wietrze. Blondynka, i tyle. Niewyspanie. Jedzenia też zapomnieliśmy, podobnie jak kombinezonu przeciwdeszczowego dla Młodzieży. :-) 
Niewątpliwie wpływ na moje samopoczucie miało też to, że krew ścięła mi się w żyłach na widok pierwszego wypadku, a przestała w ogóle płynąć na widok wypadku, podczas którego jedno z aut zapłonęło. 
Ot, taka skandynawska, weekendowa rozrywka. Nazywa się "formula offroad" i polega na wjeżdżaniu, zjeżdżaniu (a nierzadko spadaniu) na i z piaszczystych łach, górek i pagórków. Od razu podaję odnośnik do strony, jeśli kogoś interesuje geneza i zasady bezpieczeństwa tego dziwnego sportu: FORMULA OFFROAD. Wypadki wyglądały koszmarnie. Wszyscy kierowcy wyskakiwali jednak żwawo z aut, machali do widowni i ulatniali się. Pokiereszowane auta wywożone były koparką (Igi prawie eksplodował z powodu nagłego przypływu miłości do niej) i startowały w kolejnych konkurencjach, co mnie zaskakiwało za każdym razem. Nawet to, które zajęło się ogniem, pojechało w górę jeszcze kilkakrotnie.
Widok nieziemski, emocje niezapomniane, hałas silników, pył w powietrzu, zapach benzyny.
Ci kierowcy muszą mieć stalowe nerwy lub są zupełnie uzależnieni od adrenaliny!
Dzidziuś natomiast stał się fanem tego sportu, każe sobie od czasu do czasu puszczać filmy z tymi dziwacznymi autkami i opowiada o nich często.
Dodam, że ani deszcz, ani wiatr, ani hałas mu nie przeszkadzały. Gdy pokibicował już samochodom, uciął sobie drzemkę w nosidle, a gdy ja zmarzłam do szpiku i przeniosłam się do naszego samochodu, sporządził siku aż 3 razy do nocnika, a nie pod siebie, co było miłą odmianą po kilku poprzednich dniach.
Organizatorzy tego wydarzenia nie zapomnieli o widzach. Bilety wstępu można było kupić za symboliczną kwotę gotówką lub - co z tego, że na pustkowiu - kartą płatniczą. Ustawiono rząd przenośnych toalet i ciężarówkę przerobioną na sklep z colą, popcornem i prince-polo, jednym z ulubionych batoników tutaj.

A my? Dziękujemy bardzo  Cioci D. i Wujkowi T. za sprawdzanie ciepłoty śpiącego Dzidziusia, gdy byłam zajęta ochranianiem go przed wiatrem i za osłanianie mnie przed wichrem i wszelką pomoc, łącznie z zabraniem mi plecaka i prowadzeniem mnie po wyboistej drodze, gdy Kwiat w nosidle zupełnie ograniczał mi widoczność. Dziękujemy Wujkowi K. za kurtkę, którą mogłam owinąć Ignasia, a przez co jej właściciel zmarzł i zmókł. Dziękujemy Cioci A. i Wujkowi W. za awaryjny kombinezon dla Kwiatka.
Takich mamy fajnych ludzi wokół siebie :-)


Czas prezentacji wizualnej:


23 lipca 2012

Trudne tematy


Posiadanie zwierzątek ma swoje miłe strony (mruczenie i puchatość oraz fakt, że nic nie robi lepiej na ból brzucha niż okład z ciepłego i zawsze empatycznego kocura), uciążliwe (piach i sierść w każdym zakamarku domu) i trudniejsze. Bo koty to drapieżniki, które o swoich właścicielach pamiętają nawet w czasie łowów i często znoszą łupy do domu, by podzielić się swoją wielką radością.
Nasza mała kociczka ostatnio się podzieliła. Ptaszkiem. 
Wparowała do domu, gdy jedliśmy śniadanie.

20 lipca 2012

Zabawa farbami bez brudzenia :-)

Pomysł na to, jak bawić się farbami, gdy nie ma się ochoty na wielkie sprzątanie i pranie :-)


Do wykonania potrzeba jedynie zamykanych woreczków i taśmy klejącej.

Z tej perspektywy wygląda to tak, jakbym właśnie miała wykłuć coś Igiemu nożyczkami - muszę zatem zaznaczyć, że bezpieczeństwo było zachowane i żaden dzidziuś nie ucierpiał w  czasie malowania ;-)
Plusem jest też to, że farby w woreczkach można zostawić przyklejone do stołu/podłogi dłużej, u nas były kilka dni.

Miłej zabawy!

O jedzeniu jeszcze raz

Każda wakacyjna wizyta w Polsce nastraja mnie refleksyjnie, jeśli chodzi o jedzenie.

Tegoroczny Przekrój czerwcowy: Wywiad z redaktorką naczelną miesięcznika (obym nie skłamała) Dziecko. "W Polsce trauma powojenna nadal trwa. Rodzice boją się, co się stanie, gdy dziecko nie zje posiłku. Młode mamy tracą mnóstwo energii na usiłowanie nakarmienia dziecka. Dzieci są w większości nakarmione i dobrze ubrane, a brak im "pożywienia" emocjonalnego" (to nie cytat, a jedynie podsumowanie fragmentu tekstu, który czytałam dwa miesiące temu). Moim zdaniem w wychodzeniu z tej traumy na pewno nie pomogły też PRL-owskie kolejki, puste półki, kartki, zdobywanie dóbr wszelakich. Wyobrażam sobie te niesamowite teraz dla nas troski rodziców o to, by włożyć coś do garnka i strach oraz rozczarowanie, gdy dziecko nie chciało jeść tego z trudem kupionego jedzenia.
Melchior Wańkowicz: "Cukier krzepi" - a niech go!
Moja Babcia: "To może ciasta? Nie? Przecież on ma już 7 miesięcy. Co ci przyjdzie z tego, że go tak sterylnie trzymasz?"
Ja rok temu w Polsce: "Gdzie mogę kupić zwykłą, naturalną, jednoskładnikową, niesłodzoną kaszę instant bez mleka modyfikowanego i owoców, czy innych dodatków?"
Koleżanka: "Moje dziecko nie je. Musimy je zmuszać, karzemy, gdy nie zje posiłku." Ja: "A co się stanie, jeśli mu po prostu pozwolisz nie jeść przez jakiś czas?" Koleżanka: "Zagłodzi się. Ona nigdy i niczego nie je, jeśli jej nie zmusimy."
Znajomi: "Dlaczego nie dajesz Ignasiowi (trzymiesięcznemu) herbatek i soczków?" W tej kwestii nic sie nie zmieniło. Igi oprócz mleka dostaje wodę i zbożówkę, jeśli chce.
Przyjaciółka: "Moje dziecko prawie nic nie je. Kolacja trwa kilkadziesiąt minut i talerz nie jest pusty" (ale osoba z otoczenia łatwo zauważy, że dziecko ma żołądek pełen przekąsek i nie jest w stanie poradzić sobie z kolejnym posiłkiem)
Fakt: Człowiek (także taki mały) ma żołądek o pojemności porównywalnej do swoich dwóch zaciśniętych pięści.
Znajomi: "Nasze dziecko nie zje nic, chyba że damy mu słodycze. Więc dajemy, inaczej byłaby katastrofa."
Fakt: Smaki słony i słodki uzależniają. Poza tym człowiek instynktownie wybiera bardziej kaloryczne jedzenie - "łatwiejszą" energię.
Fakt: Kubki smakowe odnawiają się po 10-14 dniach. Co oznacza, że po tym czasie mamy "nowy" smak - w ciągu dwóch tygodni można się odzwyczaić od smaku słodkiego, słonego, czy umami (5 smaku dodanego do 4 podstawowych, jest to smak np. zupek w proszku).
Ciekawy wywiad podpatrzony u Anuszki - wart przeczytania, oto link: http://zwierciadlo.pl/2012/bez-kategorii/usmiechnij-sie-siadamy-do-stolu
Scenka sprzed kilku miesięcy: Jedziemy samochodem na wycieczkę, pozwalamy sobie na odrobinę szaleństwa i kupujemy na stacji benzynowej ciacha w czekoladzie, słone i pikantne krakersy oraz batoniki zbożowe z czekoladą. Na widok zakupów Ignasiowi zaczynają świecić się oczy. Skąd on wie, co jest w tych szeleszczących opakowaniach, nie mam pojęcia! Skoro my jemy, to on też. Po ciasteczku, kilku krakersach i połowie batonika pije wodę do końca podróży. Przez 2 następne dni nie robi kupy.
Morał: Gdybym chciała, moje dziecko jednak by jadło. Ale nie zwykłe śniadania, obiady i kolacje, którymi w zasadzie gardzi, a rzeczy takie jak te powyżej. Ufam jednak, że on sam lepiej wie. I, jak pisałam w poprzednim poście jedzeniowym, nie martwię się, skoro jest radosny, rozwija się świetnie i wygląda kwitnąco :-)
Wiem i cały czas przypominam sobie, że niejedzenie to faza, która minie.

19 lipca 2012

Z krainy chichów 6

Miejsce: basen wioskowy
Osoby: Igi (21 m) oraz jego Macierz, a także Koleżanka z Synkiem

Igi (po godzinie bycia przyklejonym do rodzicielki, machając łapką): Pa, pa, domanoc*!
Rzuca spojrzenie mówiące wiele na temat świetnego dowcipu, który właśnie urządza, po czym wychodzi z basenu, by, jak zapowiedział, uciec.
Mijają pełne napięcia 4 sekundy. Koleżanka chwyta mnie za rękę.
Igi wchodzi z powrotem do basenu 40 cm od miejsca, z którego wystartował.
Igi (zachwycony żartem, dumny i blady): Cześ!

Tego dnia Ignaś zrobił jeszcze 2 samodzielne wycieczki. Podczas jednej dotarł do leżaka oddalonego od swej mamy o 2 metry, podczas drugiej aż do tablicy informacyjnej. Metrów 5. Dziecko mi się uniezależnia.
:-)
Wreszcie! 

*domanoc - w narzeczu Ignasiowym dobranoc

18 lipca 2012

Na pokuszenie :-)

Igi, po spożyciu masła z odrobiną kukurydzy oraz popiciu tej dziwnej kolacji śmietaną i mlekiem, udał się na zasłużony spoczynek. Mam zatem chwilę na to, by wrzucić kolejne, kuszące zdjęcia z ostatnich połowów. Połowy odbywały się w okolicy. Siłą rzeczy (odpieluchowanie równało się swego rodzaju aresztem domowym) w krajobrazowych łowach nie braliśmy z Igulcem udziału.   
Zdjęcia, nawiasem mówiąc, robione były koło północy. I pogoda też nas ostatnio rozpieszcza. 
Żyć, nie umierać!

16 lipca 2012

Nocnik podróżny

Nocnik w środowisku naturalnym
Nie lubię gadżetów. Dla Ignasia kupuję mało rzeczy, bo najczęściej zupełnie nie widzę takiej potrzeby. Po co mi np. drogi ręcznik dla dziecka, skoro "dorosły" spełnia te same funkcje i już kilka tego typu sprzętów jest w domu? Jednak pewnemu "gadżetowi" nie mogłam się po prostu oprzeć. Jest to nocnik podróżny i nakładka na sedes w jednym.
Nocnik wyłowiliśmy w necie, konkretnie - na allegro. I jesteśmy bardzo zadowoleni. Cena jest wyższa,  niż w przypadku nakładek na ubikację, ale jest w końcu i wspomniana druga funkcja, co przemawia moim zdaniem za tym zakupem.

14 lipca 2012

Sesja z Romką i Andrzejem

Kilka miesięcy temu rozpisaliśmy konkurs na FB. Nagrodą była darmowa sesja zdjęciowa. Wygrał Andrzej - dla swojej żony. Wywieźliśmy ją zatem do lasu, a potem wyrzuciliśmy nagą na pole... :-) Oto efekty:




Stulejka Movie

Temat jak najbardziej aktualny, jeśli chodzi o małych chłopców. U nas lekarze, pielęgniarki i położne  mówią jednogłośnie, by zostawić napletek samemu sobie. Z kolei w Polsce zdania na ten temat są podzielone.

Oto link do krótkiego filmu z wykładu o stulejce. Wykład, oprócz tego, że bardzo przydatny, jest zabawny -  pan urolog nie przynudza ;-) i widać nie tylko wykładającego, ale także slajdy.


Poza tym przydatna może okazać się np. ta strona: Stulejka

13 lipca 2012

Powrót do domu i tajemnica zaginionej kupy

Jestem w plecy o wiele postów, zatem zaczynam sobie tak najzwyczajniej, od środka.
Wróciliśmy. I to tydzień temu. Jest już spokojniej, ciepło i słonecznie - ale rzecz jasna chłodniej niż w Polsce. Kwiatuszek nam odsapnął, a my powoli dochodzimy do siebie po męce urlopowej. Wiadomo...
Lot był fantastyczny! Mimo moich obaw Zdzichu bawił sie znakomicie. Nic nie stoi na przeszkodzie, bym wytłumaczyła to sobie w następujący sposób: moja Bardziej Włochata Połowa nie mówi tego głośno, ale wszyscy i tak wiedzą, że za lataniem nie przepada. Ja wykazuję tu  pewną gruboskórność i zlewam latanie oraz samoloty tak zwanym ciepłym moczem. Bez Kwiatowego Taty dzidziuś doceniał uroki podniebnych podróży, podziwiał chmurki, pstrykał tacką i roletą, pił radośnie wodniste kakałko pokładowe, strzelał wokół bułczanymi okruchami, dzielił się pokarmem ze swym lalkiem Michałem, zagłębiał się w lekturze, by po chwili wygrzebać się z niej w celu, powiedzmy, rysowania. Prawie cztery godziny zleciały szybko, łatwo, bezwrzaskowo i sympatycznie. I bez awaryjnych kreskówek. Kwiatek dał troszeńkę czadu podczas oczekiwania na walizki, ale prawdę mówiąc osądzam go, dlaczego nie pękł wcześniej. 

10 lipca 2012

U nas było zielono


Pierwsze wspomnienie z wyjazdu - Euro. W naszym miasteczku wyglądało właśnie tak, jak na zdjęciach. Przeżyliśmy nalot obcokrajowców, przy czym Irlandczycy rzucali się w oczy najbardziej. I urzekli lekko skostniałych tubylców swoim zachowaniem, nastawieniem i tym, ile piwa potrafili w siebie nieustannie wlewać :-) Byli wszędzie, z piwem w dłoniach i uśmiechem na ustach, w zielonych koszulkach, radośni niezależnie od wyników. Jarmarczno - karnawałowa  atmosfera udzieliła się wielu, muzyka dudniła w mieście, zatamowany ruch samochodowy otworzył dla pieszych ulice, ludzie odetchnęli mimo upału i zaczęli żyć pełną piersią. Oto kilka scen sprzed meczu Irlandia - Włochy.

5 lipca 2012

Przedwyjazdowo

Już jutro wracamy do domu. Sami... Tylko ja i Igi. Skłamię, jeśli powiem, że nie mam obaw. Tłumaczę sobie, że najgorsze, co może się stać, to to, że Ignaś będzie wył nieustannie przez 4 godziny. I będę musiała sobie z tym poradzić, bo takie rzeczy się zdarzają i współpasażerowie w samolocie będą to musieli przeżyć. Koniec i kropka... Ale stres jest.
I jeszcze będę musiała sama okiełznać Igulca, plecak, torebkę, dwie walizki oraz wielkie pudło kartonowe pełne dzidziusiowego rowerka i innego dobra.

4 lipca 2012

Kofam-ciem

Dostałam wczoraj kofam-ciem. Znak migowy trenujemy od dawna, jako jedyny przeszedł bez odzewu i prób naśladowania. Nie zrażałam się tym, bo po co, tylko zwyczajnie robiłam swoje :-)
Aż tu nagle, zupełnie niespodziewanie, dziecię postanowiło zwerbalizować swe uczucia. Pierwsza ta urocza werbalizacja miała miejsce przedwczoraj. I nie była wcale skierowana do mnie. (I migać "kocham cię" też zaczął i też jest to przesłodkie.)

Urządziłam z tego rodzinną zgadywankę i tylko mój Ojciec trafił po krótkiej chwili zastanowienia bezbłędnie, że "kofam-ciem" dostało się rzecz jasna kotu. Humorzastemu, żylastemu, głośnemu i diabelnie inteligentnemu, szesnastoletniemu syjamowi. Mama w łańcuchu pokarmowym jest po zwierzątkach najkochańszych, ale nic sobie z tego nie robi. Sama się też ze zwierzętami chowała, więc wie, jak jest.

Dobrze jest zachować chwilę "kofamcia" na czarną godzinę wraz ze wszystkimi towarzyszącymi jej emocjami, bo z takim wyznaniem góry można przenosić.
Dzięki, Igi :-) i ja też "kofam-ciem"!

1 lipca 2012

Jebak*

Chwilowo nic nas nie żre, ale tęsknimy

Jebaki są, proszę Państwa, różne. Bzyczące, pełzające, puchate, irytujące, krwiożercze i po prostu obrzydliwe, w której to kategorii są dla mnie pająki.
Tato Kwiatka kategoryzuje je nieco inaczej, a mianowicie większość jest dla niego obrzydliwa, szczególnie spośród tych krwiożerczych, a także niezidentyfikowanych (zapewne na zasadzie reguły ograniczonego zaufania). Bo...




Jedni lubią wiedzieć, co jedzą, inni lubią wiedzieć, co ich je.