Z czym wiąże się taka hodowla?
Z tym, że nie musimy zmieniać poglądów i zawartości lodówki ze względu na występowanie takiego małego osobnika w naszym domu.
Z tym, że trzeba sie psychicznie przygotować na pytania "A co wy właściwie jecie?" Nie do końca przez całą swoją karierę (już ponad dekadę) niejedzenia mięsa wiem, jak na takie pytanie odpowiedzieć... Mam wszystkie produkty w szafkach wymieniać? ;)
Z tym, że trzeba uprzedzać o niejedzeniu zwierząt tych, do których idzie się w gości. I podpowiedzieć, jaki zamiennik bedzie niekłopotliwy w przygotowaniu.
Z tym, że będą komentarze o krzywdzeniu dziecka i z tym, że trzeba wziąć się w garść i albo poprosić o darowanie sobie takowych, albo zacząć tych komentujących omijać szerokim łukiem. (Ciekawostka: ograniczenie spożycia słodyczy jest jeszcze bardziej kontrowersyjne niż brak mięsa w diecie. Ciekawostka druga: nie spotkałam się nigdy z takim komentarzem od nie-Polaków.)
Z tym, że da się taką hodowlę bezproblemowo prowadzić nawet gdy jedno z rodziców - co prawda rzadko, ale jednak - nie potrafi się oprzeć hamburgerowi. TK miewa czasem ochotę kupić sobie i zjeść przy nas mięso. Da się.
Z tym, że ludzie wokół o tym nie pamiętają i zdarza się, że chcą się dzielić, powiedzmy chlebem z pasztetem lub szynką. I trzeba im przypominać, że pasztet to mięso. Szynka też.
A jak to wygląda w przedszkolu? W pierwszym przedszkolu mięso było w jadłospisie przez 2 dni w tygodniu. Ignaś dostawał wtedy potrawy wege gotowane dla wegedzieciaków. Drugie przedszkole było wegańskie, zero problemu, rewelacyjne jedzenie. Obecne przedszkole jest jak najbardziej mięsne, ale mamy przekochanego kucharza, który powiedział, że dla niego ugotowanie czegoś wege dla Ignasia to żaden problem. Super, bo wstępnie dyrektorka mówiła mi, że będę musiała przynosić Ignasiowi obiady ugotowane w domu. Z mlekiem też nie ma problemu, w przedszkolu jest też inne niż krowie, którego Igi nie dostaje.
Z czym jeszcze należy się liczyć?
Z tym, że jednak z dzieckiem trzeba przeprowadzić rozmowę (i to niejedną) o tym, dlaczego my mięsa nie jemy, a inni tak. Ja nie owijam w bawełnę i mówię prawdę, że żal mi zwierząt i nie chcę ich jeść. Gdy Ignaś będzie trochę większy, wejdziemy w temat głębiej.
Z tym, że dziecko może chcieć spróbować mięso. Trzeba rozsądnie obserwować, co się dzieje. Ja porozmawiałam z naszymi boskimi przedszkolankami, które wiedzą już, że mają mi powiedzieć, gdyby coś się zmieniło. Wszak to one widzą go wśród dzieci, które mają inną dietę. Jak na razie Ignaś jest jedynym dzieckiem w grupie, które nie je mięsa, ale jest więcej niż OK z tym faktem - przynajmniej na razie.
Nie zakładamy, że Igi będzie miał taką dietę zawsze. Do niczego nie jest zmuszany. Jeszcze w ciąży wspólnie z moją niewege połową ustaliliśmy, że z początku swojego życia Ignaś jeść mięsa nie będzie, potem zobaczymy. Nie mamy żadnej granicy wiekowej. Po prostu rozmawiamy z Ignasiem i obserwujemy go. Mówimy mu, że jeśli będzie chciał jeść mięso, to będzie to robił, bo będzie to jego decyzja.
Od koleżanek w Polsce słyszałam jednak budzące mój zupełny sprzeciw historie o ich bezmięsnych dzieciach i reakcji innych. Kilkoro rodziców boryka się ze sporym problemem, bo inni opiekunowie (np. dziadkowie) twierdzą wprost, że gdy będą mieli dziecko pod swoją pieczą, będą je karmili niezgodnie z zaleceniami rodziców. Dla mnie to nie do pomyślenia.
Cieszę się też, że mamy pełne poparcie ważnego domownika, jakim jest Tato zainteresowanego. Choć sam jada czasem mięso, nie wyobraża sobie podawania go Młodemu.
Taka hodowla wiąże się też z tym, że można być świadkiem takiej sytuacji:
Tato Kwiatka zabiera syna na lody. Kupują smakołyk, siadają, TK zabiera się do jedzenia. Igi nie, bo musi zadać pytanie upewniające:
- A czy w tych lodach jest mięso?
:-)
Jest wśród was ktoś, kto nie je mięsa? Jakie wrażenia?
PS. Świadomie nie piszę, że jesteśmy wege, choć jak ktoś pyta to dla ułatwienia właśnie tak mówię. Czasem jemy bowiem ryby.