Jest sobie szklarnia oraz to, co poza nią. W szklarni i poza nią rosną robaczki, pająki (fu, jakiego brzydala widziałam ostatnio! Wyglądał, jakby miał rogi! Z tą naturą jest coś nie teges, serio...) oraz rzeczy jadalne, te ostatnie w sam raz do sałat.
Pewnego dnia poprosiłam swego partnera życiowego o narwanie naręcza liści, które w formie sałaty chciałam zabrać do pracy, ale ten odmówił. Stwierdził, że nie da rady połapać się w tych chwastach.
Szybko dałam mu instrukcje i dostałam w zamian michę pełną zieloności.
W pracy niemal się nad nią popłakałam. Oprócz całego króliczego pożywienia, które w niej było, w sosie vinaigrette moczyły się też liście... trawy dla kotów. Jedynej, nota bene, rośliny opisanej na doniczce tabliczką z wymowną nazwą i uśmiechniętą paszczą kota.
Zjadłam ze smakiem. Jestem gotowa na wykrztuszenie zgrabnej kulki z sierści :-D
I jak tam? Kłaczek wyszedł? :)
OdpowiedzUsuńSmacznego:D
OdpowiedzUsuńmniam...:)
OdpowiedzUsuńps. z ta poduszka to nie taki glupi pomysl zwlaszcza ze u nas sciany takie cienki, jeden wieczor zarezerwuje i bede wrzeszczec ;-)
5 dni i cały blog przeczytany, jestem oczarowana Ignasiem, Wyspą, zdjęciami, tekstem, wszystkim! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSzybko :)
UsuńTo tak w ramach odstresowania przed wynikami matur ;)
Usuń