21 czerwca 2012

Żryj gadzino :-) (i duużo zdjęć na deser)

Dokumentacja spożycia najlepiej strzeżonej truskawy na świecie, od Dziadka Niedźwiedzia
U mnie, gdy szczenięciem byłam, wyglądało to tak: to jadłam NIC, to z kolei przetrwały z jakichś okresów wręcz legendarne historie na temat ilości tego, co potrafiłam podczas jednego posiłku w siebie wrzucić.
Ale wspomnienia z czasów przedszkolnych, szczególnie najwcześniejszych, są dla mnie traumą. Wyśmiewające mnie panie (bo płakałam za mamą, bo mało jadłam, bo nie potrafiłam zasnąć podczas leżakowania), bezbrzeżna nuda (musiałam siedzieć nad talerzem, dopóki nie otrzymałam pozwolenia, by wstać, czyli najczęściej wtedy, gdy inne dzieci wstawały z leżakowania. Zgaduję, że tkwiłam przy tym stoliku jak kołek, memłając zimne obiadki przynajmniej dwie godziny - wieeeeczność). To taka codzienność. Ale jedna scenka utkwiła mi w pamięci na zawsze - jadłam obiad, a na deser był budyń. Wiem, że nie przyjmowałam niczego w postaci smarków, więc kisiel i budyń były dla mnie nie do przełknięcia. Pani przedszkolanka zawołała Ważną Dyrektorkę na odsiecz. WD przyszła. I zaczęła mi ten budyń wpychać. A ja pamiętam, mimo że było to tyle lat temu, te odruchy wymiotne i myśli, że nie wolno mi puścić pawia na Panią Dyrektorkę, bo będzie jej przykro.

Teraz sobie myślę, że...
kobieta zapadła mi w pamięć na tyle, że szkoda, iż jednak tego pawia na nią nie puściłam, może dostałaby nauczkę, harpia. Z drugiej strony podziękować mogę jej za to, że nadała kierunek mojemu wychowaniu kuchenno-jedzeniowemu. A mianowicie zawsze będę miała przed oczami scenę z budyniem i nigdy niczego swemu dziecięciu wpychać nie będę.

Żyjemy sobie więc na zupełnym jedzeniowym luzie. Zgodnie z zasadą, że nikt z własnej woli się nie zagłodzi, a już na pewno nie młoda osoba, znana jako Kwiatek. Która zawsze może sięgnąć po pożywne mleko, jeśli nie po coś innego.

Żadnych samolocików. Ani perswazji "za mamusię, za tatusia, sąsiadkę z drugiego piętra". Żadnych gróźb i próśb, budzików i zegarków i "kiedy ta duża wskazówka będzie tu, a ta mała tu, to...". I na pewno żadnych przesyconych cukrem herbatników, chrupek, byle tylko dziecko coś zjadło. Żadnego przeglądania kieszonek w poszukiwaniu zachomikowanych, przeżutych papek. Wnerw przystołowy nie istnieje - chociaż jakiś wyeliminowałam ;-) Czyli jakiś szczątkowy sukces.

Z początku, gdy Człowiek był zupełnie mały, żłopał jedynie mleko w pocie czoła przez Matkę produkowane. Kiedy stuknęło mu 6 miesięcy, uczciliśmy to kaszą. My akurat lubimy, gdy na przykład kasza ryżowa składa się z ryżu, a jaglana z jagieł. Nie lubimy za to tej poezji na opakowaniach, tajemniczych nazw, których trzy czwarte ludzkości nie rozumie ;-)

Potem za to nastąpiła totalna jazda bez trzymanki, czyli testujemy wytrzymałość dzidziusia na warunki zdałoby się ekstremalne. Jabłko w całości, marchew w słupku, arbuz w kawałku, ogór, chleb. Dzidziuś przetrwał, też w całości. Gorzej z dziadkami. Bo połowa z nich w Młodzież zupełnie nie wierzyła. No ale to ich sprawa była, że chciało im się przy każdym kęsie powtarzać do znudzenia: "Nie tak głęboko, no co ty robisz, zakrztusisz się, wnuka mi zabiją, no co za rodzice, oj oj jojjj, wypluj to, nie bierz tego, nie rób tak, oj bo się udławisz".
Dobrze, że Kwiatosław tych ponurych proroctw nie posłuchał. Prawdę mówiąc radził sobie świetnie. Co to za radość, podziubać pyszne warzywka, popaćkać, pochalastać brokułem, porzucać bananem. Rozmazać, rozdusić, pogmerać paluchem, powiercić dziurkę. Rozsmarować, pokruszyć, rozerwać. Sprawdzić, czy grawitacja działa zawsze i wszędzie. Zbadać nowe smaki i konsystencje. Poćwiczyć pęsetkę i posługiwanie się sztućcami.

kasza gryczana rządzi :-)
Jeśli już o tym mowa, to dodam, że jedna czwarta dziadków doceniała co prawda samodzielność wnuka, ale nie do końca potrafiła pogodzić się z tym lekkim artystycznym nieładem powstającym podczas jedzenia. Ale czym jest dyskretny bałaganik dla zdeterminowanej matki? Dzidziuś świrował, bryzgając jadłem na wszystkie strony, umieszczał je z impetem na sobie, rodzicach, krzesłach, stole, ścianie, szafkach, podłodze, suficie, czy przechodzącym nieopodal kocie. Świetna zabawa. A matka cieszyła się razem z nim, ojciec mniej, bo zazwyczaj był w blokach startowych, by zadzwonić po pogotowie - szybko mu jednak ten stan przeszedł.

Jakie mam na ten temat zdanie? Takie, że krzesła, stoły, szafki i ściany są zmywalne. Ubrania też. Istnieje też tajna nauka zwana odplamianiem. Oto strona, z której korzystam do dziś, kiedy chcę "naturalnie" poradzić sobie z plamą: ODPLAMIANIE Stwora można też sadzać do jedzenia w negliżu, co ułatwia czyszczenie (choć sos pomidorowy robi z młodych ludzi statystów do "Ostatniego Mohikanina" na nieco dłużej, chyba że się dziecię zmyje detergentem). Pomocnych trików jest mnóstwo - śliniaczki, płaszcze przeciwdeszczowe do jedzenia, rozkładanie worka lub starego prześcieradła pod krzesełkiem. Wystarczy tylko chcieć, bo omiecenie otoczenia ściereczką to tak naprawdę góra kilka minut.

Efekty? Fajna koordynacja ruchowa, bardzo wczesne jedzenie widelcem, łyżką, próby samodzielnego krojenia nożem - niezbyt efektywne, ale są. Picie ze zwykłego kubka (nie niekapka), szklanki, czy filiżanki. Otwartość na smaki i potrawy duża, ale też spora kategoryczność w odmawianiu jedzenia (być może i dlatego, że z naszej strony Igi ma przyzwolenie na odmawianie, tzn. decyduje sam za siebie). Bałagan mamy teraz tylko w sytuacjach nudy w krzesełku, kiedy mama się zagapi, a Kwiat już dawno skończył jeść. Istotne jest też dla nas wspólne jedzenie, celebrowanie posiłku, miły czas spędzony w rodzinnym gronie. Wszyscy jemy razem i jednocześnie, więc ciepły posiłek nie ominie rodzica, który ma akurat dyżur z łyżeczką w ręku, bo po prostu czegoś takiego nie praktykujemy :-)

Dawanie żarcia do łapy urosło do rangi idei, filozofii lub wręcz religii i dostało nawet skomplikowaną nazwę z angielska - BLW. Na nasze ktoś to gdzieś ładnie przetłumaczył: "Bierz Lub Wywal". Niezłe jaja. Cała teoria powstała i nawet ktoś o tym książkę napisał :-)

A to wiedzieć trzeba, niestety:
chwilowo nie mogę nawet zdjęcia odwrócić ani przyciąć ;-)
Za to na pociechę takie są nasze wspomnienia:
Jeden z pierwszych posiłków
... i już po :-)
maseczka z kleiku ryżowego
na dworze chlapać można do woli
nieortodoksyjny wegetarianizm, czyli podżeranie myszy kotom
eee, a to tylko rzodkiewka i próba pojemności otworu gębowego
kuszenie rzodkiewką
pełne skupienie na doborze mikroelementów, czyli humus w 2 wersjach
ar ju tokin tu mi (z esencją zupy z soczewicy) 
krwawa botwinka
Enjoy!

16 komentarzy:

  1. O, żyjecie! Żrecie!! My teszsz!!! Głównie żremy, pochłaniamy, zasysamy, wdupczamy, młócimy, trawimy, wydalamy i znów jemy, zjadamy, delektujemy się. Ech, ja miałam za młodu tak samo jak Ty. A teraz mam bardzo podobnie:)Nawet się czasem zastanawiam, czy to nasze podobieństwo nie jest aby moją ukrytą zdolnością bilokacji tudzież jam nie Jayll tyś nie Hyde? Nieortodoksyjny wegetarianizm...-rewela. Koty, miejcie się na baczności...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Żremy, żremy, a jakże! Koty rzeczywiście na baczności muszą się mieć, i to wszelakie, te mniej własne też, bo Igi czasem lubi je skubnąć, ugnieść, nadgryźć lub przynajmniej polizać. A że kłaki w pyszczku, to nic! Bilokacja natomiast to bardzo przyzwoita i przydatna umiejętność :) Teraz bowiem moje dziecię smaruje pisakiem o aromacie waniliowym (!) (pamiętasz?) po powierzchniach wszelakich, więc powinnam zatrzymać ten proceder. A nie chce mi się. Ulokowałabym statystkę, trzymającą pieczę nad dziewiczością naszych ścian, w zasięgu rażenia Dzidziusia i serfowała dalej. A się nie da. To spadywuje zatem.

    OdpowiedzUsuń
  4. oststnie zdjecie jest mega, wampiros..:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej nie szukasz jeszcze panny dla swojego kawalera? Ja się chyba w Igim zakochałam:D

    Ostatnio mam tak mało czasu, że szkoda gadać. Z chęcią zagłęnię się w cały tekst w wolnej chwili:) Mam nadzieję, że taka nastąpi:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. anjami polecam się ;) choć szykuję inne teksty, zabawniejsze :-)
      a wiesz, sporo propozycji Igi ma, ale rozważę i Twoją oczywiście ;D (tak piszę, dopóki mogę jeszcze trochę poudawać, że to ja o nim stanowię, hihiii)

      Usuń
  6. Super! Zdjęcia cudne! Planujemy Was naśladować ;-) Smacznego ciągu dalszego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jupi! (ale... przecież już naśladujecie, a w zasadzie to ja Cię tylko popchnęłam nieco, byś szła za wewnętrznym głosem) :) mniam mniam!

      Usuń
  7. Aaaa kocham Cię za ten post, bo my dopiero zaczynamy przygodę z BLW :D fajnie poczytać jak to wyglądało u innych :>

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy my przypadkiem nie chodziłyśmy do tego samego przedszkola??? Ja na szczęście tylko rok, bo mnie z niego wyrzucili. Tak! mogę się pochwalić tym, że zostałam wyrzucona z przedszkola ;-) I na dobre mi to wyszło, bo nowa placówka była o niebo lepsza. Gdy mężowi pokazałam kiedyś na ulicy przedszkolankę, której bałam się będąc w tej nieszczęsnej grupie trzylatków stwierdził, że mi się nie dziwi, bo on też się jej boi.

    I też musiałam siedzieć nad talerzem zimnej zupy (a od dziecka nie przepadam za zupami) podczas gdy wszystkie dzieci poszły na przedstawienie. Co za okrucieństwo wobec 3-latka! I też nie potrafiłam zasnąć przy leżakowaniu... A będąc już w liceum poznałam koleżankę, która jak się okazało też chodziła do tego przeklętego przedszkola. Z tym, że jej nawet nie musieli wyrzucać, mama sama ją wypisała. Ona też zmuszana do jedzenia miała odruch wymiotny. Z tym, że panie przedszkolanki, chyba w ramach jakiejś swojej nowatorskiej metody wychowawczej, kazały dziecku zjeść to co zwymiotowało do talerza.
    Dziwne, że nasze pokolenie wyrosło jakoś w miarę normalnie. Może BLW to metoda wszystkich z traumą po-przedszkolną ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, co one tej biednej dziewczynie robiły, teraz nazywa się "jackass", o cholera! Przecież to jakiś koszmar!
      Ale cos w tym jest, mnostwo ludzi ma jedzeniową traumę przedszkolną, a pokolenie naszych rodziców to już w ogóle. Mam nadzieję, że już powoli z tego zaklętego kręgu wychodzimy...

      Usuń
    2. Też mi się wydaje, że teraz coś takiego nie miałoby prawa się zdarzyć. A kwestia jedzenia w przedszkolach bardzo się zmieniła. Słyszałam, że rodzice nawet dostają menu i wiedzą co i kiedy ich dziecko będzie jadło... Jest też większa świadomość na temat żywienia dzieci, zarówno w kwestii jadłospisu jak i całej tej otoczki psychologicznej związanej z jedzeniem - wykształcone przedszkolanki raczej nie będą siedziały nad niejadkiem i na siłę wpychały mu zupę mleczną do gardła.

      Usuń
  9. Aha, a jeżeli wydaje Ci się, że na tych zdjęciach jest brudne dziecko to znaczy, że nigdy nie widziałaś brudnego dziecka :-)
    Kilka minut sprzątania? To znaczy, że Twoje dziecko nie potrafi zrobić bałaganu podczas jedzenia ;-)

    Ja do BLW oczywiście podeszłam z początku na luzie, później już przygotowywałam się jak na wojnę - i zawsze przegrywałam :-( Był taki czas, że po posiłku sprzątałam niemal za każdym razem 1,5 godziny! a myślę, że i tak dalekie to sprzątanie było od standardów Perfekcyjnej Pani Domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha. Rozumiem, bo pamiętam, co bywało u nas na początku. Ale ja znalazłam sobie kilka sposobów, by nie zwariować. Po pierwsze, rozebrać, po drugie - sliniak, jesli juz, to foliowy, zmywalny, po trzecie i najwazniejse - dawac do podziubania mikroporcje, uzupelniac w razie potrzeby i w zaleznosci od nastrojow matki i syna :) zupy u mnie na BLW nie przecgodzily, nie bylam na to psychicznie gotowa :D

      Usuń
    2. Ja zupy podawałam mu sama, łyżeczką. Ale zawsze dawałam się pobawić i pogmerać w niej rączką :) No i tak do teraz gmera i rączką wszystko najlepiej smakuje. Nawet kaszkę je rączką. I do teraz ubierany jest w giga-śliniaczki, tzw. przez nas 'fartuszki' - i żaden mu nie straszny, i tak potrafi się wybrudzić. Oczywiście też na początku rozbierałam. I teraz zdarza się, że Młody je bez spodni :)
      Słyszałam, że moja znajoma karmiła córkę pod prysznicem, stawiała jej krzesełko w brodziku ;-) Ale nie wiem czy było to BLW i czy sama też jadła z nią w łazience.

      Usuń

Twój komentarz się nie pojawił? To dlatego, że oczekuje na moderację. Opublikuję go najszybciej, jak tylko będę mogła!