Dziś chciałam Wam przedstawić niezwykłą osobę i niezwykłą historię. Agnieszka może swoją opowieścią wspierać wszystkie mamy. Jest przykładem niespotykanego wręcz hartu ducha. Która z nas nie słyszała na początku drogi mlecznej koronnego "Nie męcz siebie i dziecka"? Jeśli ją ktoś raczył takim tekstem, to zapewne wybuchała gromkim śmiechem, po czym robiła swoje - tak ja to w każdym razie widzę. A łatwo nie miała, wierzcie mi. Wiele łez wsiąkło w rękaw jej męża.
Agnieszka zgodziła się zamieścić swoją opowieść na moim i Igulcowym blogu. Zatem czytajcie, czujcie się podniesione na duchu i zawsze pamiętajcie, że skoro ona tego dokonała, to i Wy możecie!
Zapraszam :)
Agnieszka Nagórska, 17 miesięcy karmienia piersią bliźniąt:
Kiedy dowiedziałam się, że zostanę mamą i to na dodatek bliźniąt, nie myślałam o tym, w jaki sposób będę karmić moje dzieci, gdy pojawią się na świecie. Ba, uważałam nawet, że nie ma większej różnicy między karmieniem piersią i sztuczną mieszanką, ot są chyba równoważne. Pierwsze, co sprawdziłam w Internecie, to ceny wózków dla bliźniąt, a nie informacje o karmieniu ;)
Jednak im bliżej porodu, tym bardziej zaprzątał mi głowę temat karmienia piersią. Trafiłam na elektroniczną wersję książki Gugulskiej-Nehring „Warto karmić piersią”. Książkę przeczytaliśmy oboje z mężem (nie powala objętością, więc poszło szybko) i uzgodniliśmy, że zrobię wszystko, żeby karmić piersią nasze bliźniaki. Im więcej czytałam o korzyściach, tym bardziej nastawiałam się, że tylko „cycek” i koniec.
Urodziłam przez cesarskie cięcie w 39 tygodniu ciąży. Dzieci dostały 10 punktów, były duże (3350 i 3580), donoszone i chętnie zassały, gdy pielęgniarki noworodkowe dostawiły mi je do piersi na sali pooperacyjnej. Jeszcze kilka razy mi je przystawiły, ale już na drugi dzień okazało się, że mam pierwsze (i nie ostatnie) powikłania poporodowe. Miałam zespół popunkcyjny, który charakteryzował się potwornym bólem głowy. Nie pomagały żadne leki, a ja majaczyłam z bólu. Dzieci były ze mną w dzień, gdy przychodził mój mąż (od 8 rano do 20.00), on je przewijał, mył i dawał mi do nakarmienia. Niestety ból głowy w nocy powodował czasami, że nie byłam w stanie się podnieść, żeby dzieci dostawić, więc dostawały butelkę ze sztuczną mieszanką od pielęgniarek. Mimo cesarskiego cięcia mleko przyszło szybko – już na trzeci dzień pojawił się umiarkowany nawał, wyjadany regularnie przez dzieciaki. W dzień starałam się karmić w tandemie, ale udawało się tylko wtedy, gdy ktoś mi pomógł. Pamiętam, że jedna z pielęgniarek noworodkowych powiedziała mi, że nigdy nie uda mi się wykarmić dzieci samodzielnie, a ja pomyślałam, że bardzo, ale to bardzo się myli.
W szpitalu byłam tydzień, cały czas z bólem głowy, do którego doszły bolące i krwawiące piersi. Pielęgniarki sprawdzały, czy dzieci przystawiają się dobrze, ale nikt nie wpadł na to, żeby zobaczyć, czy córka, która słabo przybiera, nie ma przypadkiem defektu zwanego krótkim wędzidełkiem podjęzykowym, który powoduje, że karmienie jest bolesne dla matki i ekstremalnie trudne dla dziecka, bo nie potrafi ono efektywnie wymasować językiem mleka z piersi. Oczywiście wędzidełko było przykrótkie, ale o tym dowiedziałam się później.
Gdy zespół popunkcyjny minął, wypisano nas do domu. Piersi bolały mnie coraz bardziej, więc zadzwoniłam do doradczyni laktacyjnej. Przyjechała, przywiozła wagę, powiedziała, że bliźniaki należy ważyć, sprawdziła sposób dostawiania i wędzidełko, stwierdziła, że jest ok i pojechała.
Codziennie ważyłam dzieci i cały czas bałam się, że za mało przybierają (z perspektywy widzę, że nie było wcale tak źle). Kompletnie uzależniłam się od wagi – co dodatkowo wtrąciło mnie w huśtawkę emocjonalną.
Tymczasem piersi bolały mnie tak, że nie mogłam wziąć dzieci na ręce. Karmiłam i wyłam z bólu, chociaż nie było żadnych ran ani uszkodzeń. Zaczęłam jeździć po lekarzach i doradcach laktacyjnych – nikt mi nie umiał pomóc. W kółko mówili, że to przejdzie, albo żebym dała sobie spokój i zaczęła karmić mieszanką.
W nocy płakałam mężowi, że dłużej nie wytrzymam, byłam na skraju załamania nerwowego i tylko jego spokój pozwolił mi jakoś trwać. Mówiłam sobie, że tylko jeszcze jeden dzień pokarmię, a potem przestanę. I tak codziennie.
W międzyczasie dzięki temu, że dosłownie błagałam o pomoc, gdzie się dało – również na różnych forach internetowych, trafiłam do La Leche League Polska, a konkretnie do Magdy Karpieni – jej liderki. I telefon do niej rozpoczął żmudną, ale zakończoną pełnym sukcesem drogę diagnozowania moich problemów z piersiami i karmieniem.
Po pierwsze pomogła mi zdiagnozować (pomimo odległości) krótkie wędzidełko podjęzykowe, dzięki materiałom umieszczonym w sieci przez doktora Kotlowa z Nowego Jorku – m.in. filmom na YouTube. Znalazłyśmy w Warszawie dr Pakułę-Raczek, która potwierdziła diagnozę. (Jest bardzo mało kompetentnych lekarzy w tym temacie w Polsce! Prawie nikt się na tym nie zna, nawet jej uczennica z poradni laktacyjnej, u której szukaliśmy porady, nie umiała rozpoznać za krótkiego wędzidełka.) Jedno szybkie cięcie, trochę płaczu i córka zaczęła normalnie jeść! Ulga w bólu była przeogromna – a miałam za sobą 4 tygodnie nieustannej męczarni. Ale nie był to koniec przygód – ból znów się nasilił i był jeszcze gorszy – padło podejrzenie grzybicy piersi, znów nikt nie miał o tym pojęcia, znów sama i z pomocą Magdy szukałam informacji. Okazało się, że u mam dzieci z przykrótkim wędzidełkiem często rozwija się grzybica. Na amerykańskich stronach LLL podano informację, że należy zastosować dwutygodniową kurację Fluconazolem, przy której, według ich doświadczenia, można spokojnie karmić piersią. Jednak wszyscy lekarze prócz dr Raczek podważali te ustalenia, więc musiałam stoczyć bój, żeby dostać lek i nystatynę do pędzlowania buziek dzieciom. Udało się, po tygodniu objawy zelżały i ból znacznie zmalał, ale niestety nie zanikł.
Tymczasem minął drugi miesiąc od porodu, więc poszłam na kontrolę do ginekologa, który stwierdził podczas badania USG, że zostawił mi fragment tkanki w macicy i ta się nie kurczy. Pytałam, czy to może być przyczyną małej ilości mleka i ciągłego bólu piersi, ale zarzekał się, że nie.
Przepisał mi wyciąg sporyszu, który miał spowodować skurcze i wyrzucenie pozostawionej tkanki, ale niestety w praktyce nie zadziałał jak należy i w efekcie spowodował znów koszmarny ból piersi, nawał i zastój. Nie byłam w stanie karmić, więc ściągałam mleko i podawałam dzieciom w butelce. W końcu w szpitalu usunięto mi pozostawiony przez ginekologa fragment łożyska i błon płodowych, ale macica wciąż się nie kurczyła, piersi bolały, a mleka było moim zdaniem wciąż za mało. Kolejna kontrola i okazuje się, że w macicy zostały skrzepy – kolejna dawka sporyszu i antybiotyk, i kolejna gehenna. Ból odbierał mi zmysły, ale się nie poddawałam.
Jak się okazało na nowo dostałam poantybiotykowej grzybicy piersi i czekała mnie kolejna kuracja Fluconazolem. Po tygodniu mojego chodzenia bez koszuli, wietrzenia piersi, łykania tabletek i wbijania zębów w ścianę, ból zaczął mijać (trzy miesiące od porodu).
Przez cały ten czas miałam za mało pokarmu. Brałam kozieradkę, piłam Karmi, dużo wody, zaczęliśmy spać z dziećmi, żebym mogła łatwiej karmić w nocy, lepiej wysypiać się i żebym mogła zwiększyć laktację. Nic nie działało wystarczająco. Znów trop z Internetu i diagnostyka ginekologa - okazało się, że mam niedoczynność tarczycy, co może prowadzić do zbyt małej produkcji mleka – pomogła tu niewielka, ale ciągła suplementacja hormonu tarczycy.
Ostatnie dwie rzeczy, które definitywnie zakończyły moje zmagania z bólem i strachem, że nie wykarmię moich bliźniaków, to zdiagnozowanie i wyleczenie przez Magdę Karpienię Zespołu Raynauda oraz stwierdzona insulinooporność (również na podstawie podpowiedzi mam z zaprzyjaźnionego amerykańskiego forum LLL dla rodziców bliźniąt). Przepisanie odpowiedniego lekarstwa spowodowało, że prawie z dnia na dzień poziom produkcji mleka pozwolił mi na odstawienie sztucznej mieszanki.
Gdy piszę te słowa, karmię moje bliźnięta mają już prawie 17 miesięcy. Jak przez mgłę pamiętam horror czterech pierwszych miesięcy, nieustanny ból, strach, że nie wykarmię dzieci i moją rozpacz, że tyle czasu – zanim spotkałam Magdę Karpienię – nikt nie był na tyle kompetentny, żeby mi pomóc.
Dziś karmienie moich dzieci to duma, radość, czułość i bliskość, którą wreszcie mogę się cieszyć. To również zdrowie moich dzieci i ich komfort psychiczny.
Po moich przygodach mam kilka przemyśleń, którymi chcę się podzielić:
- problemy mogą występować i u dziecka, i u mamy, a na dodatek nakładać się na siebie, (jak u mnie: wędzidełko, pozostawione łożysko, grzybica, insulinooporność, problem z tarczycą, Zespół Raynauda),
- wsparcie Męża było kluczem do sukcesu, znosił dzielnie moje rozpaczliwe wycie z bólu po nocach i zawsze był dla mnie oparciem,
- szukałam pomocy do skutku i często na własna rękę, czytając głównie po angielsku, ponieważ po polsku materiałów jest zdecydowanie za mało,
- niepotrzebnie dałam sobie wcisnąć wagę – bez niej miałabym mniej cierpienia i strachu, że nie wykarmię dzieci,
- odkryłam przerażającą niekompetencję lekarzy i wielu doradców laktacyjnych, których nazwisk miłosiernie tutaj nie wymienię, zarówno w kwestii karmienia, jak i przyjmowania leków podczas karmienia. Usłyszałam od lekarzy słowa: że nigdy „nie wykarmię dzieci”, że „niektóre tak mają”, że „ma boleć”, że ona „sama karmiła tylko 2 tygodnie i pokarm zanikł”, że „lepiej jak dostanę leki na zatrzymanie laktacji”, że „nic nie można zrobić”. Mogę powiedzieć im tylko tyle: uczcie się lekarze, bo wstyd, żeby rozpowszechniać takie bzdury.
Udane karmienie to mieszanina trzech składników: wsparcia, szczęścia, własnej determinacji i WIEDZY.
Gdybym miała coś zmienić:
- nie zgodziłabym się na branie wagi do domu,
- nie zgodziłabym się na dokarmianie mlekiem modyfikowanym w szpitalu,
- przed porodem poszukałabym mądrej położnej/douli/doradcy laktacyjnego/liderki LLL, który byłby moim przewodnikiem i spotkałabym się z nim przed porodem,
- poszukałabym karmiącej mamy z mojej okolicy, która mogłaby stanowić wsparcie psychicznie i ewentualnie mogłaby się podzielić swoim mlekiem (choćby odpłatnie), żeby uniknąć dokarmiania moich dzieci mlekiem modyfikowanym,
- pracowałabym nad tym, żeby bezwzględnie wierzyć sobie, a nie przemądrzałym przekupom w białych kitlach, które czasem pracują na polskich porodówkach i w przychodniach pediatrycznych.
Ta historia jest tak niezwykła, że naprawdę nie mogę już wierzyć, że się nie da. Jak się chce to się da.
OdpowiedzUsuńjest niezwykła, chciałabym, żeby każda przyszła mama ją poznała i żeby mogła grzecznie ;) pokazać język tym wszystkim, którzy radzą, choć o laktacji pojęcia nie mają żadnego...
UsuńNiewyobrażalnie dzielna kobieta... Cztery miesiące horroru! Szczerze? Ja bym nie dała rady, mimo że też mam bardzo wpierającego męża.
OdpowiedzUsuńna szczęście prawie żadna kobieta nie zmaga się z aż takimi przeciwnościami :)
UsuńCzy pani Agnieszka prowadzi bloga? /Aleksandra
OdpowiedzUsuńnie, ale jeśli masz jakieś pytania Olu, zadawaj je tutaj :)
UsuńO rajuniu! Historia jak dla mnie! Podziwiam i szczerze zazdroszczę, ale tak pozytywnie! Sama robiłam już kilka podejść do karmienia moich niespełna dwumiesięcznych bliźniąt piersią i - choć nie spotkały mnie żadne z opisywanych dolegliwości (no może poza obniżoną produkcją mleka) - mam z tym problem. Brak mi siły, czasu, wsparcia, cierpliwości... A może coś robię nie tak... Teraz mam wrażenie, że za słabo walczę.
OdpowiedzUsuńCzy Twoja znajoma karmiła swoje bliźnięta jednocześnie? Może poda mi jakieś wskazówki, co robić, żeby sobie (i dzieciom) to ułatwić? Będę wdzięczna z jakieś informacje :)
Agnieszka karmila osobno że względu na ból, ale ja miała do karmienia rewelacyjną poduszkę mybreastfriend dla mam bliźniąt i potem z niej korzystała. Jesli chcesz się z nią skontaktować, jest otwarta i bardzo chętna do niesienia pomocy. daj znać.
UsuńJak dobrze, że ktoś przedstawił swoją historię. Mój syn miał ten sam problem co córeczka Pani Agnieszki. Przykrótkie wędzidełko.podjęzykowe. Niestety poddałam się szybko czego żałuję... Tym większy podziw dla bohaterki :) Pozdrawiam i gratuluję :)
OdpowiedzUsuńMagdo, w naszym kraju diagnozowanie zbyt krótkiego wędzidełka podjęzykowego jest o dziwo sporym problemem. co więcej, obecnie obowiązek sprawdzania wędzidełka lekarze mają tylko w przypadku porodu bez interwencji, w innym przypadku wędzidełko przykrótkie może być, a nikt nie musi tego sprawdzać. taki system, trzeba zatem działać na własną rękę i przekazywać pozytywne historie, by nasze doświadczenie mogło pomóc innym mamom :) jestem pewna, że Twoje własne trudne doświadczenie pomoże Ci w przyszłości i w gruncie rzeczy sprawi, że będziesz mogła przekuć je na cos pozytywnego - na przykład mówienie innym i uwrażliwianie ich na ten problem. pozdrawiam ciepło Ciebie i synka!
Usuńi jeszcze ważny link bardzo na temat http://dziecisawazne.pl/ekonomia-mleka-matki/
Podziwiam za wytrwałość! Przykre jest, że w szpitalach nie można otrzymać odpowiedniej pomocy i wsparcia. Mój synek dokarmiany był mm w szpitalu. Miał zapalenie płuc, a mnie po drugiej dobie od porodu wypuszczono do domu. Nie mogłam być z nim w nocy, a mleka nie dawałam rady odciągać tyle, żeby wystarczyło na całą noc. Położne w drugiej dobie życia zlekceważyły moj problem - brak mleka. Laktacyjna podsumowała krótko - nie chcesz karmić, załóż ciasny stanik! A ja chciałam, tylko nic nie leciało. Na szczęście w kolejnych dniach było lepiej, a pomogła inna pani laktacyjna, która była bardzo pomocna, bardzo wspierała.
OdpowiedzUsuńczołem Poznanianko! czy wiesz, że to i nasze ukochane, rodzinne miasto? :)
Usuńwidzę, że i Twoja droga przebiegała w zasadzie podobnie - przeciwności, nieodpowiednia opieka, lekceważenie, dziwna porada doradczyni laktacyjnej (czy rzeczywiście ta pani powinna pracować na tym stanowisku?) - jak to dobrze, że trafiłaś w końcu na kompetentną osobę o właściwej wiedzy na temat laktacji!
Dzięki za komentarz. Uściski dla Waszej muzycznej rodziny i Piotrusia :)
niesamowite - niesamowita jesteś
OdpowiedzUsuńja zrobiłam kopiuj - wklej, ale mam nadzieję, że mój "trud" kiedyś komuś pomoże :)
UsuńGdybym przy kolejnym dziecku znowu usłyszała od "życzliwej" mi osoby zdanie: "Zbadaj sobie mleko, może coś z nim nie tak.", na pewno głośno i dosadnie wrzasnęłabym co myślę. Żałuję, że nie zareagowałam odpowiednio gdy usłyszałam to po raz pierwszy... Czytając Twoją historię, wrócił "koszmar" dobrych rad z czasów gdy próbowałam wykarmić swojego synka... Teraz NIKT nie będzie mi właził w życie z szlachetnymi, "dobrymi" radami płynącymi wprost z serca. Nie pozwolę na to. Cieszę się przeogromnie, że Ty dałaś radę razem z dzieciaczkami, i że pełne wsparcie ukochanej osoby miałaś! Jesteś przykładem, że MOŻNA! Dziękuję, że mogłam poznać Twoją historię. Pozdrawiam, Katarynka
OdpowiedzUsuńcieszę się, że mogłam sprawić, byś poznała historię Agnieszki :)
UsuńNie każda kobieta ma wsparcie i szczęscie :) nie każda musi chcieć mordować się przez wiele miesięcy, dla niektórych spokój, psychiczny komfort jest ważny, nie każdy znosi dobrze fizyczne cierpienia, przy braku wsparcia naprawdę nie każdy musi tak potrafić i to nie znaczy, że jest gorszy od matki ze szczęsciem, wsparciem, wiedzą i hiperdeterminacją...
OdpowiedzUsuńta historia nie ocenia (chyba, że niekompetencje personelu szpitali), ta historia ma dodawać otuchy tym mamom (i mam nadzieję, że także ojcom), które być może na swojej drodze napotkają problemy. ta historia mówi, że warto stawić czoła przeciwnościom. i zwraca szczególną uwagę na to, że często ci, którzy mają pomagać, szkodzą, i to wbrew przysiędze Hipokratesa.
Usuń