Jak człowiek sobie wyobraża macierzyństwo? Ja sobie nie wyobrażałam. No ma się dzieci, poród boli. Przedszkole, szkoła, karmić to-to trzeba, ubierać, rozrywki intelektualne zapewnić. Tyle.
Potem sobie myślałam, że skoro moje koleżanki narzekają na zmęczenie i brak czasu to:
a) przesadzają, jak to baby
b) mają kiepską organizację wszystkiego (i pewnie faceci im nie pomagają, jak to faceci).
Potem powstał projekt, coby postarać się o jakąś młodzież. Żeby Kot miał się z kim bawić, i żeby było kogo na wycieczki zabierać. Logicznym następstwem tegoż projektu był tak zwany "magiczny czas", ciąża znaczy.
I jeśli na myśl o ciąży ktoś widzi w głowie urokliwy obrazek tatusia to be głaszczącego mamusię to be po krągłym brzuszku, a za chwilę fiuuuu scena zmienia się, mamusia, promienna, chlasta farbą bo obrzydliwie uroczym pokoju dzidziusia to be, to... Naoglądał się tenże ktoś za dużo sesji foto. Bo ciąża to nie łażenie z wielką, czerwoną kokardą na brzuchu. I nie przykładanie uroczych (i kompletnie niepotrzebnych przez mniej więcej pierwszy rok życia dziecięca) mini butków do brzucha.
Ja tam w ciąży nie patrzyłam, rozmarzona, przez okno, w radosną i metaforyczną dal. Podziwiałam za to wnętrze muszli klozetowej aż za często, straciłam 6 kg i wolę życia. Pewnie wyrzygiwałam ją razem z każdym przyjętym posiłkiem, stopniowo i skutecznie ;-) Odwodnienie też ciekawa rzecz! Zabawnie i magicznie jest nie móc nawet pić i potem z własnej, nieprzymuszonej woli (choć człowiek boi się nawet pomyśleć o szpitalu) prosić o zawiezienie na pogotowie. Podlana i zaopatrzona w tira leków antyrzygulkowych spojrzałam już nieco jaśniej w przyszłość. Tak mniej więcej do pierwszych skurczów Braxtona-Hicksa i skurczów mięśni wszelakich. I bólu miednicy. I kręgosłupa. I zgagi. I niezmiernie wpieniało mnie, że nie jestem w stanie znieść z bólu nawet myśli o depilacji i chodzę taka au naturel całe łato... I wycieczek do łazienki nocą i za dnia. Kokard też nie było, za to myślałam, że zamorduję pierwszego, kto mi się napatoczy, tak mnie skóra na brzuchu swędziała. kiedy dałam raz (no dobrze, nie raz...) upust mojemu niezadowoleniu, frustracji ogólnej, ale głównie tej wynikającej z niewyspania, moja Bardziej Włochata Oprócz Czasu Ciąży Połowa wymyśliła jeden z lepszych w swym życiu żartów. Powiedziała mianowicie do mnie kojącym tonem:
- Nie martw się. Niedługo poród. Potem się wyśpisz.
Połtora roku minęło, nadal z niecierpliwością czekam na ziszczenie tej przepowiedni!
Plusy też były, chodziło się na spacery, i to długie, i na basen - dawno nie byłam tak równo opalona, jak w ciąży ;-) W zasadzie w drugim trymestrze ani tego magicznego stanu nie czułam, ani nie widziałam, bo dopiero co odzyskiwałam te utracone wcześniej 6kg, więc nawet po górach połaziłam.
Ale potem to już się człowiek modlił o poród, bo było coraz fantazyjniej. Ile w końcu tych tablet przeciwko zgadze można w siebie dziennie pakować?!
A macierzyństwo, szczególnie to wczesne? Dziecię kwili w kołysce, otoczone chmurą falbanek w stosownym dla płci kolorze. Mama i Tato małej istoty tulą się do siebie, wpatrzeni w łagodny uśmiech na twarzyczce owocu ich miłości.
Mimo wszystko, dla kontrastu zacytuję - rzecz jest gdzieś bodajże w liście do Kurta Vonneguta, od brata jego. Dziecko się wspomnianemu bratu dopiero co urodziło. Pierwsza linijka, a jaka wymowna: "Dzień i noc babrzę się w gównie." Bo ludzie na świecie głodują, giną w katastrofach, straszne i poważne rzeczy się dzieją. A co w tym czasie robią młodzi rodzice? Dywagują nad kolorem i konsystencją efektu dziecięcej przemiany materii. Poza tym, niewykluczone, że zgrzytem w wyimaginowanym obrazku będzie nie brany pod uwagę dziecięcy płacz i parę innych drobiazgów, takich jak uroki połogu. Opisywać nie będę, bo to nie ma być notatka pt. "Moja wizyta w rzeźni", ani "Jakim na Bozinkę cudem ten związek przetrwał, mimo wszystko".
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. I nie jest.
Jest trudno i cudownie zarazem!
Przedstawiamy się. To my: pulchny jeszcze po szczenięcemu Kwiatek i jego mama, co bywa, że zrzędzi, marudzi, chodzi zmęczona i często jest sfrustrowana. Ale i tak nigdy w życiu tak szczęśliwa jak od półtora roku z mikro hakiem nie była!
No... dzień dobry, Matko Kwiatka Ignatka :)
OdpowiedzUsuńSama prawda, tylko ja nie rzygałam w pierwszym trymestrze, za to za*****m pisząc teksty na zlecenie nb ojca to be ;)
Aha, no i dodaj jeszcze, że będąc poza domem matka nie chciałaby wiecznie odkrywać plam z jedzenia na swoim ubraniu :)
O wszechobecnym brudzie to ja caly post moglabym... :) witaj! Moj pierwszy komentarz, co za doznanie :) rozgosc sie i czuj dobrze!
OdpowiedzUsuńFajno się czyta... Samo życie... Czasem mysle, ze ktos mnie oszukal łudząc ze bedzie inne, prostsze, lżejsze, choc i mniej ciekawe, mniej zadziwiające... Wolę by bylo "trudne i cudowne zarazem"!
OdpowiedzUsuńWitaj Alu! Myślę, że to różnie bywa. Sami kreujemy naszą rzeczywistość, a przynajmniej mamy na nią duży wpływ. I na jej odbiór,a przynajmniej interpretację. Ale intensywne przeżywanie chyba jest fajne. Poza tym, jeśli jesteś Rodzicem Zaangażowanym to nie ma mowy o nijakości. Za to na trudy myślę, teoretyzując, nie ma rady :-)
OdpowiedzUsuńW takim razie ja też zaczynam czytać od początku :) Bo tak skaczę po tych postach i bałagan robię ;-)
OdpowiedzUsuńW momencie, gdy Ty pisałaś ten tekst, ja akurat ryczałam. Już nie pamiętam dlaczego. Tego dnia może akurat o to, że jestem złą matką, bo za mało zabaw edukacyjnych wprowadzam mojemu dziecku.
Tak, byłam mamą od 15 dni i na szczycie Baby Bluesa (przez duże B). I choć było wspaniale i godzinami wpatrywaliśmy się w maleńkiego Synusia naszego Pierworodnego to uknuliśmy z Ojcem spiskową teorię dziejów... bo to musi być jakiś spisek... te wszystkie uśmiechnięte bobaski, słodkie reklamy, rozanieleni rodzice na fotografiach, ludzie nawet w reklamach preparatów na kolki dziecięce się uśmiechają... Nikt nie mówił nam całej prawdy, nikt nie mówił, że pieluch będzie szło nawet 17 na dobę, a w reklamie Pampersów to dziecko aż pachnie przez ekran i nigdy nie widziałam żeby strzeliło kupą na przeciwległą ścianę pokoju...
Ale masz rację. Cudownie jest.
O kurcze, no popatrz, ta presja jest niesamowita. Jateż się martwiłam sposobem spędzenia czasu (właśnie mi to przypomniałaś) i w ogole byłam bardzo zmęczona i zestresowana, i samotna. Potem porównywanie dzieci wyprowadzało mnie z równowagi, bo moi rozmowcy za wszelką cenę porównań dokonywali tak, że Igi w nich "przegrywał", ale na to na szczęście szybciuteńko się uodporniłam...
UsuńA u nas taka sytuacja, że trójka dzieci urodziła się w rodzinie w tym samym miesiącu. Jak przez lata nie było nowego pokolenia tak nie było, a tu nagle marzec 2012 bogato obrodził. I ciężko stwierdzić jak to jest możliwe, ale każde z tych dzieci jest ZUPEŁNIE inne. I to właśnie jest sposób tych dzieciaków na to, aby ich nie porównywać ze sobą. Opowiadamy sobie tylko co u kogo słychać i każdy reaguje tylko: "Naprawdę, a u nas zupełnie inaczej". Nie da się ich ze sobą porównywać i to jest fajne. I nikt się nie martwi, że tamto już coś umie, a jego nie, nie ma też wyścigu zbrojeń typu "Nasza to już od miesiąca sama siada, mój potrafi już siusiać do nocnika, moja od 3 miesiąca przesypiała całe noce, a wasz jeszcze nie mów? itd." A bardzo bałam się tego, że tak to może wyglądać. I teraz, nawet gdyby miało się coś takiego pojawić to też byłabym odporna. Tylko przez te pierwsze tygodnie z baby bluesem schizowałam i ryczałam razem z Synem, gdy był kładziony na brzuszku, bo "przecież córka kuzynki tak lubi na brzuszku a on nie, a lekarz kazał, może coś jest nie tak, na pewno to ja coś źle robię..." i takie tam :)
UsuńHa, a ja to widzę zupełnie inaczej. Różnice są moim zdaniem właśnie źródłem porównań, bo gdzie jest fun w porównywaniu takich samych zachowań? Jak dla mnie Twoja rodzina wykazuje się po prostu klasą i zdrowym rozsądkiem :)
Usuń