27 kwietnia 2012

Wiosennie

Oznajmiam, że i u nas zaczyna się wiosna. Koty strzelają kłakami, niczym z karabinu maszynowego, więc całe nasze domostwo usłane jest wielokolorowym puchem. Parszywce są w wyjątkowo niefortunnych barwach. Do Kluski (białe kłaki widoczne na ciemnym, czarne na jasnym) doszła jeszcze Dzikuska i dołożyła swoje, pomarańczowe. Widoczne wszędzie. Co za los. Zgoliłabym je najchętniej na łyso, ale idiotycznie wyglądałyby podczas spacerów, a nalegają na nie bardzo, więc tym samym są uratowane.
Śnieg ostatecznie stopniał i nie życzę mu powrotu, bo będzie miał ze mną do czynienia. Nasz trawnik przydomowy odkrył przed nami swą kuszącą podśniegową zawartość zasponsorowaną przez rozleniwione zimą Kocury oraz sąsiedzkie psy. Jupii...

Ale nie o tym miało dziś być. Tylko o zwykłym, wiosennym dniu, leniwym i niczym się nie wyróżniającym.
Ranek rozpoczęliśmy, tradycyjnie, od szybkiej inwentaryzacji: "Mama tu, tata tu, kotka tu, kot ni-ma". Usatysfakcjonowany takim stanem rzeczy Kwiat spożył pierwsze śniadanie, a następnie przysiadł na dłużej na Błękitnym Tronie. Słońce oświetlało kocie futro wirujące w powietrzu, a Kwiatek zajmował się zatyczką od kropli do nosa, którą zakładał sobie na palce jak naparstek, co zajęło mu cały poranek aż do śniadania.
Atmosfera popsuła się nieco, gdy podstępnie odebraliśmy mu tackę z jego ukochanego (jak się okazało) krzesełka. Czyli kiedy siedzi na zwykłym krześle i w niewygodnej pozycji spożywa śniadanie, jest git. Ale gdy rodziciele chcą ułatwić mu życie, przystawiając jego wysokie krzesełko do stołu bez tacki, by dalej mógł gmerać w maśle, reakcją jest płacz wręcz histeryczny. OK. To tacka wróciła. Śniadanie trwało nieprzyzwoicie długo, bo szkoda było wstać nam od stołu. I tutaj dygresja. Wśród licznych umiejętności Taty Kwiatka jest bekanie na zawołanie. Zawsze śmiejemy się, że uwiódł mnie, wybekując moje imię. Musiał pochwalić się tą istotną umiejętnością przed Synem, ponieważ tenże łykał swoją zbożówkę, by zaraz otwierać buzię i z wielkim wysiłkiem i napięciem dokonywać prób wydania, jak zgadujemy, beknięcia. Choć doprawdy, nie zdziwiłabym się, gdyby wyprodukował coś zgoła innego, na drugim biegunie. Jednak jedyne, co udało mu się wyprodukować, to dwa czy trzy mini-vomity (tak, uwielbiamy "How I met your mother"), więc zaśmiewając się do łez zapowiedziałam TK, że jakby co, uznaję go za winnego i on sprząta. Dziecię, mając tak wdzięczną publiczność, produkowało się dalej i sielanka trwała.

A, i sezon basenowy uważam za ponownie rozpoczęty. Nie miałby oczywiście przerwy, gdyby nie zapalenie Kwiatowych uszu, ale ponieważ choróbsko minęło, a pogoda każe nam wypełzać z nor i skorup, to odmaczamy dziecię co rano na basenie. Ma to jeszcze jeden cel, a mianowicie wyczerpać mu bateryjki, bo Stwór to bardzo żywotny i czasem ma ochotę omijać drzemkę. Także i dziś się tam pojawiliśmy pamiętając, że Kwiat odpowiednio traktowany (bez ceregieli, znaczy się) w wodzie, podrzucany, wchlupujący do wody z brzegu basenu, udający rekina, łódź podwodną, samolot, korzystający z wszelkich dostępnych zjeżdżalni, piłek, podtapiany kontrolowanie, wygrzany na słońcu, zaśmiewający się do rozpuku, chłepczący basenowe, chlorowe popłuczyny podczas prób plucia - nabiera sporych chęci do regeneracji.
Po basenie i drzemce było kakałko (prawdziwe, pyszne - choć zaryzykowałam bez cukru) bo jak wiadomo, nic nie robi lepiej na różne stresy, niż kubeczek gorącego kakałka. No i po tym kakałku dziecię mnie obsikało. Mimo przedłużonego posiedzenia na Tronie. Siedział, siedział, po czym wstał i przysiadł u mnie - i siur. Po pogawędce na temat tego, gdzie jest siusiu, a gdzie powinno być, zrobiło się jeszcze ciekawiej. Najpierw był bowiem rzyg na stół. Kwiat był jednak tak zaaferowany zdmuchiwaniem świeczki (jego najostatniejsza pasja), że zanotował to jedynie kątem świadomości. Potem robił mi przegląd torebki, i z tego rzyga cieszę się już mniej... Nie jestem gotowa na pożegnanie się z tą torbą. Ale obawiam się, że nawet gdybym wyperfumowała się uroczyście, będzie się za mną wlókł lekko żulerniany fetorek made by Kwiatek...
Zwierzęco się ostatnio nazywany - tak mi się zebrało na te kotki i kiciusie, że Igi, żądając podsunięcia mu świeczki, rzuca "daj tu kotek", podobnym hasłem oznajmia chęć zapoznania się bliżej z zapalniczką, albo pogryzmolenia po Ważnym Dokumencie.

Następnie matka wybyła była, a gdy wróciła, powitał ją duecik w postaci zakrwawionego TK i obficie broczącego krwią z rozciętej wargi, radosnego dzidziusia. Według relacji naocznego świadka krwawego incydentu, Igulek chodził jak piesek (kolejna pasja), ale własny tyłek go wyprzedził, więc Niutek poharatał sobie wargę. Doskonałe wyczucie czasu, bo jutro robimy zdjęcie do paszportu i Młody będzie wyglądał jak ofiara przemocy domowej.

A na koniec dnia dowiedzieliśmy się, że Kot Główny poturbował Kota Sąsiedzkiego, zwanego przez nas Bysiem vel Grubym. Antypatyczny ten czworonóg maltretował bez wyjątku wszystkie nasze koty. Ale, jak powszechnie wiadomo, przemoc rodzi przemoc. Kluska, łagodny niczym łaciaty baranek, osiągnął chyba stan, w którym dłużej tortur zewsząd znieść nie może. I dostało się Bysiowi, aż wylądował u weta. Jego właścicielka poinformowała nas o tym przy okazji zapytania, czy Kluska jest może kastrowany. Wet chciał to ponoć wiedzieć. Obawiam się oskarżenia o napad z gwałtem ;-)


2 komentarze:

  1. Ach! Prawdziwe kino akcji! Ile emocji, nieprzewidzianych zwrotów wydarzeń! Czytałam z zapartym tchem;) Brawo Kwiatku - wielobarwny reżyserze życia swoich rodziców... PS. My dzis tez zaczelismy sezon basenowy. Debiut Jaśka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kino akcji z rzygulkiem w tle ;) czekam na basenowe wiesci!

      Usuń

Twój komentarz się nie pojawił? To dlatego, że oczekuje na moderację. Opublikuję go najszybciej, jak tylko będę mogła!