No właśnie, co? ;-)
Oko byłoby najłatwiej.
Oko byłoby najłatwiej.
Igi przeżywa długoterminowe artystyczne fascynacje przeróżnymi dziełami. I tak, gdy miał około roku, jego Tato odkrył na youtube "The Piano Guys". Chylę czoła, chłopaki, fajne aranżacje, ale nie pomyśleliście najwidoczniej o swoim najzagorzalszym fanie, pewnym Bardzo Młodym Człowieku, który z żelazną konsekwencją stawał codziennie przed komputerem i oznajmiał: "Grrrra! Tu! Da, da da!". Dodawanie jednego utworu raz na dwa tygodnie lub miesiąc dowodzi płodności, ale to za mało, gdy słucha się wszystkich utworów over and over again, codziennie, cały czas... Zresztą Igi ukochał sobie tak naprawdę jedną aranżację, OK, dwie. W jednej wszyscy słyszeliśmy w refrenie (łącznie z Ignasiem rzecz jasna) "Peppa, Peppa, Peppa Piiig" i było to śmieszne. Przez pierwszy tydzień.
Wrzucam. Ale sama jeszcze nie jestem gotowa, by tego posłuchać :-)
A to ulubiony utwór Ignasia. Czyż nie ma dobrego gustu?
Z arcydzieł muzycznych mamy jeszcze rzecz wielce kontorwersyjną, na myśl o której dostaję drgawek i torsji. Znacie twórczość zespołu LMFAO? Ależ Igi był ich wielkim fanem! Tylko jednej piosenki. Był, bo W KOŃCU rozeszło się jakimś cudem po kościach, zapomniał. Ale kiedy jeszcze nie mówił, potrafił już z głębin swej paszczy wydobyć coś brzmiącego dokładnie jak "łigyl, łigyl, łigyl" - wsłuchajcie się w piosenkę "Sexy and I know it". Usłyszycie pod koniec. Baaardzo wychowawczy teledysk, dodam... ;-) Wstyyyyyd...
Wspominałam kiedyś, że nie mamy TV? Sprzedaliśmy dawno temu, przyciśnięci do muru kłopotami na tle lodówkowym. Ja zawsze twierdziłam, że chciałabym mieć dom bez telewizora, na co Kwiatowy Tato i wszyscy wokół reagowali tak, jakbym chciała dzień w dzień co najmniej mordować kotka na oczach własnego dziecka. Że to takie straszne niby. Chyba jednak nie, bo żyjemy. I wkurzają mnie te wiecznie włączone w niektórych domach telewizory, bo normalnie rozmowy nie da się prowadzić. A ja już nie potrafię się skupić na obejrzeniu jakiegoś programu.
Co nie oznacza wcale, że nie Igi nie ogląda bajek. Bo czasami się łamiemy i włączamy.
Programem o niskiej szkodliwości zostało okrzyknięte przez nas "Baby Einstein". Szczególnie te odcinki o tematyce zwierzęcej są dla młodych osób mocno podniecające. A z bajek - "Peppa Pig", ale koniecznie w oryginale, bo kompletnie nie rozumiem tej polskiej wersji. Dorośli ludzie udający dzieci? Nie do zniesienia! Igi przyzwyczaił się do wersji anglojęzycznej na tyle, że gdy kiedyś włączyłam mu tak zwaną przez niego Pipę (...) po francusku, spojrzał na mnie - przysięgam - z autentycznym niesmakiem! :-) Peppa jest fajna, lubię Tatę Świnkę, bo jasno określa, w czym jest dobry, a w czym nie, Mama Świnka to po prostu oaza cierpliwości. Bajki nie można polecić dzieciom na ciasteczkowo-tortowo-pizzowo-oranżadowym odwyku, bo pod tym względem jest niewychowawcza. A, nie, przepraszam, w którymś z odcinków rodzinka stara się skłonić małego George'a do zjedzenia sałaty. Przy okazji jedzenia pizzy i tortu czekoladowego, zapijanego słodkim napojem gazowanym, rzecz jasna.
Pingu byłby OK, gdyby nie to, że ścieżka dźwiękowa szarga moje nerwy i robi z nich totalną sieczkę. Ta bajka jest ładna, ale mam ochotę wziąć komputer i trzasnąć nim o ścianę, gdy słyszę to pingwinowe mamrotanie. Szczególnie, gdy mężczyzna podkładający wszystkie głosy wjeżdża na wyższy rejestr i jest Mamą Pingwinową. Mieliśmy też chwilowy epizod z Pocoyo po hiszpańsku, ale to nie mój wybór, ja bym najchętniej Peppy z nikim nie zdradzała. Pocoyo awansował na program rozrywkowy nocnikowo, kiedy dziecię skupiało się około 20 minut co rano swego czasu. Dawało nam to chwilę na to, by dogorywać jeszcze w betach o świcie. Ale zdecydowanie wykańczające były te ostre - przynajmniej dla mnie - dźwięki z bajki.
Teraz szlifujemy Disney'a. Nowsze bajki Disney'a są absolutnie nie do przyjęcia, starsze bywają może mniej głupawe, ale za to rekompensują to młodemu widzowi okrucieństwem. A my wałkujemy wspomniane już przeze mnie kiedyś "Trzy małe kotki", naprzemiennie z "Figaro and Cleo" - słodka opowieść o koteczku, który walczy ze swoją naturą i w końcu jednak nie zjada rybki... O niewolnictwie ani pracy w charakterze służącego/służącej jeszcze nie rozmawialiśmy z Kwiatkiem. Pieśń kobiety z "Figaro and Cleo" o jej losie jest wzruszająca. A propos, ktoś nie widział "The Help"?
Mam nadzieję, że nie przyjdzie mi tłumaczyć czynów nieakceptowanych społecznie dokonanych ze zdenerwowania, bo gdy pół dnia słyszę, jak moja Bardziej Włochata Połowa nuci bez wytchnienia "Alleluja, alleluja..." albo po prostu piosenki z tych dwóch bajek bez słów, mam ochotę rzucić czymś ciężkim w okolice skąd dobiega głos.
Ach, swoją drogą, te wspomnienia - z czasów podstawówki pamiętam doskonałą bajkę. Czas antenowy gdzieś w okolicy obiadu, kiedy wszystkie dzieci były już w domu, produkcja, nie pamiętam, japońska? Tytułu sobie nie przypomnę, ale pewnej pani nieustannie spadała górna część odzieży i musiała biedaczka biegać z gołym biustem. Wszystkim wokół kreskówkowym postaciom oczy wyskakiwały na wierzch z emocji.
Takich bajek już nie robią, hahaha! A nadal nie na serio - jeśli jeszcze raz usłyszę pierwsze takty z którejś z bajek o kotkach, chyba będę zmuszona użyć widelczyka deserowego do ekstrakcji własnej gałki ocznej z własnego oczodołu. Nie wyrobię.
Zmieniając temat: wiadomość z przedostatniej chwili jest taka, że w weekend na wyspie znaleziono nowy, nieznany dotąd gatunek pająka. A jest ich ponoć aż 90. Ja znam dwa, Tłuściochy Dyndające Za Oknem i Małe Czarne Włażące Przez Okno. Oba średnio pożądane. Ten nowy został znaleziony dopiero co, w związku z tym trąbią o nim media. Uczciwy znalazca i pewien biolog zachwycają się jego urodą, bo ponoć jest bardzo, jak na naszą wyspę duży, długonogi i włochaty. Proszę, proszę. To depilacja, w szpilki go i na wybieg, panowie. Ach, zapomniałabym o ważnym szczególe, jakim jest informacja od lekko zbolałego biologa, że jak dotąd klasyfikacja tej piękności jest mocno utrudniona, gdyż większość naukowców jest właśnie na wakacjach.
Nie sądzę, żeby do pracy zabrali się do końca tygodnia, bo a) nie zdążą wrócić, b) nawet jeśli wrócą, to w sobotę, podobnie jak reszta populacji pobiegną na Gay Parade i jest duża szansa, że do poniedziałku będą leczyć kaca. Nie, żebym generalizowała. Ale będzie miło, imprezowo, rodzinnie i wyskokowo i nikt nie będzie badał żadnej pajęczej piękności.
No, nasza wysepka po prostu! Uwielbiam to miejsce! Nadal. Niezmiennie. Nawet jeśli znajduje się tu jakiś większy od tych dotychczasowo "podziwianych" przeze mnie pajęczych wypierdków.
Co nie oznacza wcale, że nie Igi nie ogląda bajek. Bo czasami się łamiemy i włączamy.
Programem o niskiej szkodliwości zostało okrzyknięte przez nas "Baby Einstein". Szczególnie te odcinki o tematyce zwierzęcej są dla młodych osób mocno podniecające. A z bajek - "Peppa Pig", ale koniecznie w oryginale, bo kompletnie nie rozumiem tej polskiej wersji. Dorośli ludzie udający dzieci? Nie do zniesienia! Igi przyzwyczaił się do wersji anglojęzycznej na tyle, że gdy kiedyś włączyłam mu tak zwaną przez niego Pipę (...) po francusku, spojrzał na mnie - przysięgam - z autentycznym niesmakiem! :-) Peppa jest fajna, lubię Tatę Świnkę, bo jasno określa, w czym jest dobry, a w czym nie, Mama Świnka to po prostu oaza cierpliwości. Bajki nie można polecić dzieciom na ciasteczkowo-tortowo-pizzowo-oranżadowym odwyku, bo pod tym względem jest niewychowawcza. A, nie, przepraszam, w którymś z odcinków rodzinka stara się skłonić małego George'a do zjedzenia sałaty. Przy okazji jedzenia pizzy i tortu czekoladowego, zapijanego słodkim napojem gazowanym, rzecz jasna.
Pingu byłby OK, gdyby nie to, że ścieżka dźwiękowa szarga moje nerwy i robi z nich totalną sieczkę. Ta bajka jest ładna, ale mam ochotę wziąć komputer i trzasnąć nim o ścianę, gdy słyszę to pingwinowe mamrotanie. Szczególnie, gdy mężczyzna podkładający wszystkie głosy wjeżdża na wyższy rejestr i jest Mamą Pingwinową. Mieliśmy też chwilowy epizod z Pocoyo po hiszpańsku, ale to nie mój wybór, ja bym najchętniej Peppy z nikim nie zdradzała. Pocoyo awansował na program rozrywkowy nocnikowo, kiedy dziecię skupiało się około 20 minut co rano swego czasu. Dawało nam to chwilę na to, by dogorywać jeszcze w betach o świcie. Ale zdecydowanie wykańczające były te ostre - przynajmniej dla mnie - dźwięki z bajki.
Teraz szlifujemy Disney'a. Nowsze bajki Disney'a są absolutnie nie do przyjęcia, starsze bywają może mniej głupawe, ale za to rekompensują to młodemu widzowi okrucieństwem. A my wałkujemy wspomniane już przeze mnie kiedyś "Trzy małe kotki", naprzemiennie z "Figaro and Cleo" - słodka opowieść o koteczku, który walczy ze swoją naturą i w końcu jednak nie zjada rybki... O niewolnictwie ani pracy w charakterze służącego/służącej jeszcze nie rozmawialiśmy z Kwiatkiem. Pieśń kobiety z "Figaro and Cleo" o jej losie jest wzruszająca. A propos, ktoś nie widział "The Help"?
Mam nadzieję, że nie przyjdzie mi tłumaczyć czynów nieakceptowanych społecznie dokonanych ze zdenerwowania, bo gdy pół dnia słyszę, jak moja Bardziej Włochata Połowa nuci bez wytchnienia "Alleluja, alleluja..." albo po prostu piosenki z tych dwóch bajek bez słów, mam ochotę rzucić czymś ciężkim w okolice skąd dobiega głos.
Ach, swoją drogą, te wspomnienia - z czasów podstawówki pamiętam doskonałą bajkę. Czas antenowy gdzieś w okolicy obiadu, kiedy wszystkie dzieci były już w domu, produkcja, nie pamiętam, japońska? Tytułu sobie nie przypomnę, ale pewnej pani nieustannie spadała górna część odzieży i musiała biedaczka biegać z gołym biustem. Wszystkim wokół kreskówkowym postaciom oczy wyskakiwały na wierzch z emocji.
Takich bajek już nie robią, hahaha! A nadal nie na serio - jeśli jeszcze raz usłyszę pierwsze takty z którejś z bajek o kotkach, chyba będę zmuszona użyć widelczyka deserowego do ekstrakcji własnej gałki ocznej z własnego oczodołu. Nie wyrobię.
Zmieniając temat: wiadomość z przedostatniej chwili jest taka, że w weekend na wyspie znaleziono nowy, nieznany dotąd gatunek pająka. A jest ich ponoć aż 90. Ja znam dwa, Tłuściochy Dyndające Za Oknem i Małe Czarne Włażące Przez Okno. Oba średnio pożądane. Ten nowy został znaleziony dopiero co, w związku z tym trąbią o nim media. Uczciwy znalazca i pewien biolog zachwycają się jego urodą, bo ponoć jest bardzo, jak na naszą wyspę duży, długonogi i włochaty. Proszę, proszę. To depilacja, w szpilki go i na wybieg, panowie. Ach, zapomniałabym o ważnym szczególe, jakim jest informacja od lekko zbolałego biologa, że jak dotąd klasyfikacja tej piękności jest mocno utrudniona, gdyż większość naukowców jest właśnie na wakacjach.
Nie sądzę, żeby do pracy zabrali się do końca tygodnia, bo a) nie zdążą wrócić, b) nawet jeśli wrócą, to w sobotę, podobnie jak reszta populacji pobiegną na Gay Parade i jest duża szansa, że do poniedziałku będą leczyć kaca. Nie, żebym generalizowała. Ale będzie miło, imprezowo, rodzinnie i wyskokowo i nikt nie będzie badał żadnej pajęczej piękności.
No, nasza wysepka po prostu! Uwielbiam to miejsce! Nadal. Niezmiennie. Nawet jeśli znajduje się tu jakiś większy od tych dotychczasowo "podziwianych" przeze mnie pajęczych wypierdków.
Igi ma doskonały gust :)
OdpowiedzUsuńNo ba. To po tatusiu :)
UsuńOba utwory są świetne... ale "Peppa Piiiig" rozłożyła mnie na łopatki :-D Moja córa jest na etapie tej bajki, jutro włączę jej tą piosenkę :-D
OdpowiedzUsuńZastanów się najpierw dwa razy :)
UsuńŚwietne utworki, ale rozumiem, że jeśli słucha się ich na okrągło to mogą obrzydnąć. Mój mąż ma tendencję do takiego słuchania, jak mu coś wpadnie w ucho to non stop to wałkuje. Świnka Pepa jest niezła, mój siostrzeniec, który jeszcze nie mówi uwielbia tą bajkę i jak chce żeby ją puścić staje pod komputerem i chrumka :)
OdpowiedzUsuńA co do pająków to nie jestem wielbicielką wolałabym aby ich w ogóle nie było.
Gratuluje wytrwałości co do telewizora, ja też miałam kiedyś taki pomysł, ale mój mąż nie dał się namówić.
Igi początkowo chrumkał do komputera. Później oznajmiał swą wolę w ciekawszy sposób - wołał "daj pipa" co brzmiało doşć jednoznacznie ;-)
UsuńNasza telewizyjna wytrwałość początkowo spowodowana była tym, że lodówka była droga. A później przestaliśmy w ogóle myśleć o tym magicznym pudle.
Jeśli Twój mąż yrż ma tendencje do oglądania jednej kilkuminutowej kreskówki 15x z rzędu lub słuchania dwóch (tyljo dwóch) piosenek przez trzy miesiące, to cierpi na to samo, co Igi. Moje najszczersze kondolencje ;)
życie bez telewizora jest super, życie bez reklam, bez faktów medialnych ... my tak z wyboru, za to komputerów w domu zatrzęsienie ... ale w Internecie przynajmniej można samemu wybierać co chce się oglądać, słuchać, czytać.
OdpowiedzUsuńotóż to. u nas podobnie...
UsuńMoje dziecko swego czasu kochało piosenke " Pójdę Boso" non stop na okrągło chciał jej słuchać. Toż to szło świra dostać.
OdpowiedzUsuńA co do życia bez mediów, ja bym chyba nie potrafiła, a może jednak tylko sama nie znam własnych możliwości:)
mmm ujmę to tak. w pewnym momencie bycia nastolatką aż sama siebie zaskakiwałam tym, ile potrafiłam spędzić czasu przed tv. teraz nie potrafię sobie miejsca znaleźć w fotelu, gdy mnie ktoś przed tym pudlem usadzi. chyba że wsiąkne w jakiś durny program. raz na rok :)
UsuńMy jesteśmy na etapie "Ciekawskiego George'a". Peppa jakoś nie spotkała się z zainteresowaniem, nie mówiąc już o entuzjazmie. Za to "George"? Prawdziwy hit. Polecam. Oglądamy całą rodziną. Codziennie 3 odcinki do kolacji, taka nasza dobranocka. Gdy się skończy Pierworodny płacze z rozpaczy. Bajka nie ogłupia i bardzo przyjemnie się ją ogląda, jest taka ciepła i z fajnym, lekkim poczuciem humoru - nie to co u Disney'a, że zawsze ktoś musi beknąć czy bąka puścić żeby publika się śmiała.
OdpowiedzUsuńjestes już którąś osobą, która mi o niej mówi. przedtem wspominała o niej przyjaciółka. może się skuszę (choć na razie korzystam z braku próśb o komputer, sama z siebie bajek nie proponuję)
UsuńPS. Disneya lepiej bym nie opisała!
Usuń