Igi się w nich lubuje ostatnio. Ot, choćby flażolet.
"To żaden sport ekstremalny, gra na tym wdzięcznym instrumencie!" - żachnie się niejeden znawca tematu.
"A figę!" - rzecze moje dziecię.
Pierwsze ekstremum to czas gry. 6 - 7 rano, czyli akurat po walce o otwarcie ociężałych powiek, a tu przenikliwe FIUUUU i radość w przepastnych oczętach. Zbieram wszystkie siły, by pomyśleć o lokatorach na górze - o tym, jak używają perkusji przed północą, względnie w czasie Ignasiowych drzemek. Albo kosiarki. Albo rzucają piłkami golfowymi w ilości hurtowej o podłogę, też po ogłoszeniu ciszy nocnej. My godzimy się na te lekkie niedogodności, więc powinnam odetchnąć. Chyba.
Weźmy teraz sposób gry, czyli kolejne ekstremum i wyzwanie. Niektórzy wdmuchują w instrument powietrze, przebierają palcami i mają z tego fun. Taka gra nie jest dla Ignasia. Przebieranie palcami to zbędna czynność, zabierająca czas i energię. Dmucha on entuzjastycznie, a żeby przenikliwy ton flażoletu był jeszcze doskonalszy w swej piskliwości, uznaje on za stosowne podskakiwać przy każdym dmuchnięciu. Skakanie obunożne jeszcze jest w fazie doskonalenia, więc sama ta czynność powoduje zlewanie się potem. Grze towarzyszy także obfity ślinotok. Z flażoletu kapie, z dzidziusia kapie w dwójnasób. Ekstatyczne pisknięcia przerywane są jedynie niepohamowanym dziecięcym śmiechem.
Obawiam się wręcz o jego odwodnienie.
Ekstremum trzecie to niebezpieczeństwa czyhające na gracza. Można bowiem upaść z plaśnięciem na pupę podczas gry. Podskoki nie zawsze mogą się udać. Po radosnym, rozdziawionym śmiechu Kermita z radości można też wetknąć sobie instrument do nieodpowiedniego otworu i tak ląduje człowiek z obślinionym ustnikiem w gałce ocznej. Radości to nie zmniejsza, a to najważniejsze.
Adrenalina psze państwa :-)
Zdjęć brak. Nie dostałam pozwolenia na fotografowanie. Odwrócił się Kwiatek na pięcie i poszedł grać w innym pomieszczeniu, bez paparazzi.
Hahahah:) JAk ja bym chciała to zobaczyć na własne oczy:D Może jakiś filmik? Igi jest boski:D
OdpowiedzUsuńNagrałam dziś Igiego, otoczobego poduszką do karmienia i częstującego Tatę swego własnym mlekiem z wątłej, dzidziusiowej piersi, a następnie pytającego go troskliwie "dobre mleko tato?". To sfilmować pozwolił. Gry nie. Może jutro mi się poszczęści.
Usuń:)
Cudoooooooooo:)
Usuńa ja te karmienie chętnie bym obejrzała :D
UsuńMuszę sprobowac obrobic film :) nie wiem, czy mnie to nie przerosnie :)
UsuńAle super to opisałaś :)
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńNo to masz w domu artystę i to jakiego??? :)
OdpowiedzUsuńach ten Igi:))) musicie zbierac na kariere muzyczna nie ma to tamto:P
OdpowiedzUsuńPowiedz Ty mi: skąd on ma ten flażolet? Może zapędy do ekstremalnego muzykowania odziedziczył po którymś z rodziców?
OdpowiedzUsuńA jeśli gra o świcie przyprawi Cię o zwątpienie pomyśl sobie: mogła być waltornia ;)
Mami kazała, to Babi skompletowała i przywiozła w darze. Że też każdy mój pomysł musi mnie kopać w tyłek! No doprawdy :-)
UsuńJa kiedys na pianinie, za to Stary na kompie oczyszczał Świat z potworów. Takie blade, chuderlawe dziecko w okularkach.
Przez waltornię spadłam z krzesła.
:D
Hi hi, ale jaja ;-) Przezabawnie to zreportażowałaś. Rozumiem adrenalinę...
OdpowiedzUsuń