16 maja 2012

Wycieczkowanie

Ostrzeżenie! 
Przeczytanie całego postu grozi zakochaniem się w obłędnych widokach :-)
Oddajemy sie ostatnio z zapamiętaniem wycieczkowaniu. Kusi pogoda, kuszą zbliżające się wakacje i ogólna atmosfera rozprężenia. Pakujemy zatem dzidziusia (który dzidziusiem już od dawna nie jest, ale nazwa chwyciła, zresztą sam o sobie tak właśnie najchętniej mówi) i wyjeżdżamy w siną dal o najdziwniejszych porach. Zamiast kisić się w domowych pieleszach, oczekiwać na pory kolejnych posiłków, drzemek, kąpieli, spania, wycieczkujemy błogo i spontanicznie.
A jak to wygląda w praktyce? Śmiesznie.
Możemy bowiem głosić prawdy objawione, że czasem rutyna rządzi. Jednak - przynajmniej w naszym wypadku - w pewnym momencie następuje zupełny przesyt codziennością i oczekiwaniem na kolejne, dobrze znane punkty programu. I wtedy rzucamy się na głęboką wodę i sprawdzamy zdolności przystosowania dziecięcia do zmiennych warunków otoczenia.

Działa? Pewnie!
Nocą Młodzież podróżuje w piżamie, jak należy. Jeśli śpi, przed słońcem chroni dziecięce zmrużone oczęta kocyk udrapowany w gustowne fałdki. Uchwyt nad drzwiami robi za karnisz, podobnie jak zagłówek i fotelik. Jeśli postanawia świadomie uczestniczyć w nocnych wyprawach, ogląda widoki, relacjonuje zdarzenia i osoby (tata kieruje, a poza tym konik, auto, ptak...) albo bawi się czym popadnie. Ostatnio spędził godzinę na rozkminianiu butelki z wodą mineralną, popijaniu z niej, oblewaniu się i otoczenia.
W dzień dominuje strój zwyczajny, a w czasie snu przed najwredniejszymi promieniami chronimy się czapką z daszkiem. 
Dążymy też do udogodnień - coby Matce Kwiatowej ręka tak bardzo nie drętwiała, gdy podtrzymuje opadającą we śnie dziecięcą głowinę. Poduszka podróżna okazała się lekkim niewypałem - głowa Stworkowi i tak opadała, ale przyozdobiona niebieskim, miękkim chomątkiem ;-) Ale od czego jest pomysłowość? Jak się okazuje, wystarczy wspomniany kocyk, by rękę uwolnić. No i użycie poduszki niezgodnie z instrukcją.
 Dzieło nr 1 (godne McGyver'a) :-)





Efekt - spokojny sen, mimo wybojów i ostrego słońca znacznie dłuższy niż w domu. Jupii!







Dzieło nr 2







Wreszcie wolna ręka! A uwolnienie rąk skutkuje znacznymi postępami w pracach - no oczywiście ręcznych.

















A jak u nas, na czarodziejskiej Wyspie Elfów jest "latem"? Jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił, gdzie stacjonujemy - oto zwariowany, pozytywny klip ze wspaniałymi widokami:

A jak jest teraz?
Niezawodna jak zawsze Suzi zasuwa po szutrze i chroni przed wszelką, nawet najpaskudniejszą, sztormową pogodą. Niech nikogo to cudne słońce nie zwiedzie, wiało koszmarnie.
Suzi nad brzegiem oceanu
Jest co oglądać. Nad tym jeziorem można było położyć się na wietrze. Wicher targał naszym małym autkiem. A dzidziuś spał i obojętne były mu nasze zwyczajne (ale głośne) zachwyty nad wody lazurem. Myślałby kto, że skoro wszędzie zalega lawa, to te wszystkie wodne oczka będą zionąć czernią. A figę!
Jeziorko Grænavatn

W opuszczonej osadzie Krýsuvík, tej ze spalonym kościółkiem Kwiat nadal posapuje przez sen. Gdy jego Tato ryzykuje odmrożenia kończyn, fotografując, Mama dzierga zapamiętale. I podziwia pole geotermalne z okna samochodu, bo aura nie zachęca do wycieczek. Jest do tego od swej Bardziej Włochatej Połowy lżejsza (ryzykuje więc życiem). Wokół wszystko intensywnie dymi, kipi, bulgocze, rozpryskuje się i kokla. Aż chce się ugotować jajko w którejś z błotnistych dziur.
Pola geotermalne, Krýsuvík
Kolejna osada, Garður. Trafiliśmy na niezwykłe przedstawienie ze słońcem i chmurami w rolach głównych. Mała, obłażąca z farby latarenka wkomponowała się w to całkiem zgrabnie. Igulek spożywał wtedy spokojnie kolację, zasypując wnętrze samochodu okruchami z "chebka" i obsmarowując siebie i wszystko wokół ukochanym "masiem". Gdy popił kolację wodą, z tych składowych powstała gęsta masa o wysokiej lepkości...  
Latarnia, Garður
... nadal Garður, słońce szaleje

Na koniec kolejna latarenka, rzucona na pole lawy. Gdzieniegdzie sterczą strawione rdzą kadłuby statków, pogięte jak nieudane origami, oraz rude i chropowate kotwice. Latarnię odhaczamy jako kolejną atrakcję przespaną przez Igunia.

Soczyście pomarańczowa latarenka, Grindavík

8 komentarzy:

  1. Ja się już zakochałam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś to zobaczę na własne oczy!

    OdpowiedzUsuń
  3. koniecznie! taka chłodna egzotyka, księżyc na Ziemi, no i krystaliczna woda, także ta z kranu, i wszechobecne baseny i cieple źródła :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oszsz...żeby tak pnięknie beło na świecie, a człowiek żeby nie miał kiedy w świat ruszyć. Zazdraszczam!
    A jak się sprawuje Suzi? Jestem na kupnie samochoda i tak dumam: Splash, Swift czy we w ogóle insza inszość...Skoda Citigo? Na Yarisa mię nie styknie...A skrzydeł mi tsza...dodam, żem kierowca jak z koziej rzyci waltornia, więc szukam czegoś bez opora materii...

    OdpowiedzUsuń
  5. Prawda?... Mowilam, ze pieknie... Ale bede zdawac jeszcze wiecej relacji i wzbudzac niechec i zazdrosc ;)
    Suzana jest fajowa. Bezawaryjna zupelnie, blokady antydzieciowe wystarczajace (okiennie, drzwiowe), rzyc waltorniowa w zimie podgrzewa. Jest jak na takie male, slabe autko BARDZO bezpieczna ( ale a. Mamy wersje ktora w pl nie wystepuje, czyli pieciodrzwiowa, naped na 4; jednoczesnie jestesmy narazeni na warunki pogodowe takze w Pl niewystepujace... B.trudne). Duuzo miejsca w srodku, zaskakujaco! Z minusow dla mnie: martwy punkt, do ktorego trzeba sie przyzwyczaic, zawsze jezdzilam samochodami z mniejszym. Skrzynia biegow lubiaca wyzsze obroty i narzekajaca na nizsze. I u nas jest male spalanie plusem. Tylko ja stosuje ekojezdzenie; do tego korkow tutaj niet i kierowcy uprzejmi. Ufff ;) jednym slowem, bralabym Suzi :)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz się nie pojawił? To dlatego, że oczekuje na moderację. Opublikuję go najszybciej, jak tylko będę mogła!