28 stycznia 2014

Kiszone jąderko baranie czy zgniły rekinek? Czym chata bogata!

25 stycznia zaczął się sezon istnych pyszności i naszą wyspę ogarnęła chmura kontrowersyjnych zapachów. A wszystko przez facetów! Bo tego dnia świętowany jest Dzień Gospodarza (Bóndadagur), w którym zgodnie z tradycją żony i dziewczyny rozpieszczają swoich mężczyzn. Jak? Oczywiście tradycyjnie! Docierają do serc swych partnerów przez żołądki. Czasami zapraszają ich do restauracji, rzadziej dają kwiaty swoim Wikingom. To zupełna nowość, datowana na lata 90. ubiegłego stulecia.

Dzień ten rozpoczyna falę ciężkich aromatów w całym kraju, gdyż z jego nastaniem rozpoczyna się miesiąc Þorri, w czasie którego świętowane są obchody Þórrablót. Właściwie wszyscy rozpieszczają nie tylko mężczyzn, ale przede wszystkim swe kubki smakowe różnorodnymi szczątkami zwierzęcymi, a przypadkowi przechodnie (turyści oczywiście) padają trupem od zapachów. Jest bosko!

Teraz uraczę Was stosownym plakacikiem z chwytliwym przekazem.

Jeszcze jeden powód, by przyjechać na Islandię w styczniu - obleśne żarcie!


W tym miesiącu (nie będącym w zasadzie miesiącem, ale składającym się po prostu z drugiej połowy pierwszego miesiąca i pierwszej połowy drugiego miesiąca) coroczne wyszukane menu zakłada smakowanie, próbowanie i rozkoszowanie się następującymi delicjami:

  • harðfiskur - suszona ryba (może być z masłem. Polecam tutejsze masło. Ryba jest spoko, koty ją uwielbiają)
  • hangikjöt - wędzona, a potem ugotowana baranina, podana apetycznie z ziemniaczkami, zielonym groszkiem, czerwona kapuchą i białym sosem (brzmi niewinnie, ale przytłaczający swąd wędzonki wręcz przykleja się do ubrań)
  • hákarl - zgniły rekin (tak, pamiętam ten dzień, gdy szef nas tym poczęstował... Zjadłam. Jestem ciekawa świata. Przeżyłam, choć nie wiem jak. Zionęłam zgniłą rybą do końca dnia. Konsystencja sera pleśniowego. To dobry zwyczaj, zapijać tę pyszność alkoholem, szkoda, że nie było nam to dane ;) Do kupienia w supermarkecie.
  • lifrapylsa - wątrobianka
  • blóðmör  - krrrrrewka kaszanka 
  • hrútspungar - gotowane i peklowane jądra baranie 
  • selshreifar - focze płetwy marynowane w zalewie 
  • svið - przepołowiona, gotowana głowa barania (tak, z oczami i językiem gotowymi do zjedzenia przez smakoszy lub żartownisi, jak moja szefowa, która nabijała gałke oczną na widelec i zjadała, by bawić się kosztem nowych pracowników - kochana kobieta!)
  • sviðasulta - salceson z łba baraniego
Idea wywodzi się z czasów dawnych, czasów domów z łodzi i przewiewnych chatek torfowych, gdy głód, bieda i przeszywający ziąb zaglądał w oczy wszystkiemu, co tu żyło. Z szacunku dla jedzenia przykładową owieczkę wysysano do kości, z wełny dziergano swetry i koce, a i kości nie wyrzucano - stawały się zabawkami dziecięcymi, szczególnie żuchwa z zębami. Trzeba oddać brodatym Wikingom i ich silnym małżonkom, że byli kreatywni w wymyślaniu potraw. I zabawek.

Ważny składnik wielu dań - serwatka. Szczątki zwierzęce w niej zaprawiane są właśnie istotnym elementem wystawnych posiłków w tym miesiącu.

Przewidywane napoje to oczywiście słynny brennivín, wysokoprocentowe "palące wino", tudzież poetyczna "czarna śmierć" (ach, ta propaganda), ekstrakt słodowy zmieszany z napojem pomarańczowym i specjalnie z tej okazji warzone piwo Þorri. Oba alkoholowe płyny do nabycia wyłącznie w Vínbúðin, jedynej sieci rozprowadzającej procenty na Wyspie. 

Ma ktoś ochotę na film? Polecam, boki można zrywać (choć to wszystko prawda!)

Mniam, mniam! Ktoś reflektuje?

PS. Pierwszy raz piszę taki post, jestem ciekawa, czy dla Was jest to równie egzotyczne, jak dla mnie. Pisać więcej o takich smaczkach?

13 komentarzy:

  1. Pisać koniecznie, ale masakra smakowa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Marudzisz. Większość z tego to pyszności. :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Fuuuuj! Nic z tych "delicji" nie wzięłabym do ust...

    OdpowiedzUsuń
  4. pisać! Fascynująca ta Islandia.
    ps. Mój dziadzio Miecio zjada koguta (oczywiście wyhodowanego u swego boku) nie oszczędziwszy sobie głowy ani łapek - nic nie może się zmarnować.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisać, pisać, bo uwielbiam poznawać nowe "smaczki" kulturalne. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany, zjem jeszcze kolację...?
    Mimo wszystko chętnie czytam o takich "egzotycznych" zwyczajach. Więc z pewną dozą nieśmiałości... poproszę o więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. rzekłabym: ekstremalne żarełko, ale co kto lubi

    OdpowiedzUsuń
  8. egzotycznie jak nie wiem! o rekinie słyszałam, ale o reszcie never! nie wiem czy bym zjadła, może gdybym nie wiedziała co to, ale bardzo ciekawy post, chcę więcej! a swoją drogą ciekawe co by powiedziały dzisiejsze mamy na zabawkę z żuchwy i zębów :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Pisać, zdecydowanie! Takie smaczki to my lubimy :)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz się nie pojawił? To dlatego, że oczekuje na moderację. Opublikuję go najszybciej, jak tylko będę mogła!