27 sierpnia 2013

O zapachu lata i wulkanach

Każdy chyba zna to uczucie, gdy poczujemy jakiś zapach i natychmiast w głowie pojawiają się wspomnienia. Ci, którzy mają zapachowe wspomnienia mają niestety przerąbane, razem z tymi, którym z konkretnymi wydarzeniami lub okresami kojarzą się smaki, muzyka, a nawet ci, którzy śnią na kolorowo. Tacy ludzie mają ponoć większe skłonności do depresji niż ci, którym smak naleśników z wiśniami i bitą śmietaną nie kojarzy się z wakacjami u babci. W sumie nigdy nie przeszkadzało mi bycie w tej grupie podwyższonego ryzyka, rozkoszowałam się miłymi wspomnieniami i zmysłowymi doznaniami.

Aż do dziś.

26 sierpnia 2013

Jaja pstryknięte

Tym razem porcyjka zbiorów komórkowych - przygotujmy się zatem na próbkę marnej fotografii o wydźwięku jedynie pamiątkowym ;-)

Igi z - jakżeby inaczej - brudnym pyszczkiem. Prezentuje swoje dzieło, którego poziom chyba zaskoczył nawet jego samego.
"Mamo! Umiem narysować konia!" Umie :-) A to poza zwierzęciem to ogon, pytałam. 


25 sierpnia 2013

O ulotnych chwilach, małych naukowcach i irytacji

Poznałam kiedyś pewną kobietę. Była bardzo rześką i czerstwą staruszką, czynną zawodowo nauczycielką. Popalała elektronicznego papierosa i opowiadała o kolejnych miejscach, które bolą ją po najnowszych upadkach z konia. Jej pasją i dodatkowym zajęciem była dwujęzyczność u dzieci - dawała wykłady, świadczyła pomoc indywidualną i sypała jak z rękawa ciekawymi (choć często przerażającymi) historiami. 

Najbardziej jednak utkwiły mi w pamięci jej słowa o różnicy między byciem matką i babcią. Mówiła, że jako mama miała mało czasu, a mnóstwo obowiązków. Nie uczestniczyła do końca w życiu swoich dzieci, poganiała je, bo ciągle musiała się gdzieś spieszyć. Jako babunia przyhamowała mocno i teraz z radością spędza każdą wolną chwilę z wnukami. Nie może się nadziwić, jak długo może trwać każdy spacer, gdy dziecka nie ciągnie się na siłę za rękę. Trawka, kolorowy listek, robal, świetny kamień o niepospolitym kształcie - dziecko stawia kroki powoli, a czasem wraca - bo płyta chodnikowa wydała ciekawy dźwięk, który trzeba powtórzyć. Albo okazało się, że pod obluzowanym kamieniem jest woda, która tryska pod naciskiem stopy. I trzeba całą wychlapać. 

Opowiadała nam to z rumieńcem na twarzy. A dziś natrafiłam na ten oto artykuł: Why it's good to stop saying no to your toddler - piękny tekst. Myślę, że ta sympatyczna nauczycielka - babunia przyklasnęłaby mu z największą radością i zrozumieniem :)

22 sierpnia 2013

O uciekaniu spod igły

Różne są rodzaje turystyki, ja swego czasu zajmowałam się tą eko (tak zawodowo), a dzięki nodze mojej najkochańszej uprawiałam turystykę szpitalną. Teraz zajęłam się tym ponownie. Nasza przychodnia zdecydowanie wygrała w zawodach na najgorzej przeprowadzone zdjęcie rentgenowskie. Heads down! Wejście na stołeczek z puchnącą tuż po wypadku nogą bez wsparcia było jak wspinanie się na Everest. Nie miałam kwalifikacji i sprzętu ;-)
Kiedyś w tym tekście Agnieszka N- Z pisała o rozkoszach na dentystycznym fotelu. Ja miałam SPA podczas rezonansu. Okryta miękkimi kocami, z muzyką i gazetami relaksowałam się niemal godzinę bez skrzeków, jęków i gramolenia się na mnie bandy kotów i jednego chłopczyka. 

Jestem wzorową turystką szpitalną. Udało mi się już zawrzeć znajomość ze wszystkimi lekarzami w wioskowym szpitaliku. Mam swoich faworytów. Najbardziej uroczy był ten, który na mój widok zawrzasnął już na korytarzu "Dzień dobry!" po polsku. A potem przeprowadził ze mną rozmowę.

Odpakowuję kolano i dokonuję prezentacji brzydactwa.
Lekarz (sceniczne zdziwienie): Ono nie powinno tak wyglądać.
Przytakuję.
Lekarz: A co jest nie tak?
Ja (wspinam się na szczyty elokwencji): Jest za duże.
Lekarz (ciekawsko): A dlaczego?
Ja: Bo w środku jest woda lub krew.
Lekarz (figlarnie): To co, sprawdzamy?

Nie dałam się :) Nadal mam szpetne kolano, ale przynajmniej nikt mnie nie pokłuł. I dziś też wzięłam lekarza na litość, dość gmerania w moim kolanie już w swoim życiu przeszłam. Teraz jestem fanką rezonansów!

20 sierpnia 2013

Zabawa na deszczowe dni lub zwichnięte kolano

Niemobilne matki są bez sensu. A już niemobilne matki w połączeniu ze zbuntowanym dwulatkiem - katastrofa. Upadnie mi coś i nie ma bata, żebym podniosła - rozpaczliwie potrzebuję pomocy od własnego dziecka i... słyszę "NIE!" Serce rośnie. (W końcu Młody się reflektuje, ale często jest to okupione płaczem, albo długim przekonywaniem.)

Niemobilne matki są szczególnie bez sensu, gdy się chce iść na spacer, basen, rower itp. Ale wtedy można siegnąć do szerokiego aresenału gier i zabaw na pochmurne dni.

Cała tajemnica tej zabawy polega na tym, by ułatwić sobie życie. W tym celu farbę (ja używam podobno ekologicznej akrylowej) należy zmieszać z mydłem w płynie. Trik ten powoduje, że farba jest łatwa do zmycia z powierzchni wszelakich.

Po dwa odcienie z każdego koloru. Jak w Waldorfie. Żeby uwrażliwiać na kolory.



18 sierpnia 2013

Rozstanie

Dziś jest taki dość smutny dzień. Za oknem, mimo obiecującego poranka, zaczęło padać, a w domu panuje dziwna cisza. Ania z Hanią są w samolocie i niedługo wybiegną na płytę lotniska, by po chwili wpaść w objęcia czekającego na nich męża i tatę. 

Ignaś od samego początku wiedział, że dziewczyny wyjadą. Im bardziej zbliżał się termin rozstania, tym bardziej napięta była atmosfera. Dzieciaki co prawda dogadywały się coraz lepiej i bosko ze sobą łobuzowały, ale wystarczyła mała iskra, by dobrą zabawę przekształcić we wrzaskliwą bitwę z tłuczeniem, wyciem i dręczeniem (w tym pierwszym i ostatnim celował zwłaszcza Ignaś). O wyjeździe mówiliśmy otwarcie, dla Ani wiązał się z rezygnacją z dotychczasowego życia, a więc - wiadomo - stres. 

16 sierpnia 2013

Wyrodny ojciec

Igi zaczyna wyć jeszcze w czasie kolacji. Natężenie dźwięku zmusza nas do szybkich decyzji - siku, piżama, zęby, spać. Tatul zabiera Igiego do łazienki. Igi wyje:
- Jestem głooooooodny - wrzeszczy, choć przed chwilą się koszmarnie objadł.
- Zjesz śniadanie jutro rano - ucina jego Tato.
- Ale ja chcę jeść!
- To zaraz wyssiesz trochę pasty ze szczoteczki.

Kurtyna.

12 sierpnia 2013

Etiopia

Jest takie miejsce na naszej Wyspie, gdzie można zjeść tradycyjne, etiopskie jedzenie - jest wspaniałe i nawet jest wybór wege! Ale i tak prawdziwą perełką jest kawa, parzona w sposób zbliżony do tradycyjnego. Igul był zafascynowany, zresztą kto by nie był? Kawa jest palona, mielona i gotowana tuż przed podaniem, serwuje się ją w maleńkich czareczkach, zagryza chlebem i popkornem z cukrem. Palona jest też żywica dla pięknego aromatu. 
Tak przyrządzona kawa jest przepyszna i co najważniejsze nie boli mnie po niej brzuch. 
Nawet Ignaś dostał wyjątkowe pozwolenie na umoczenie dzioba w czareczce. 
Ceremonii parzenia kawy dopełnia Azeb. 
Fotografował Tato Kwiatka - rok temu.

Puszysta maszyna do zabijania

W zeszłą środę skręciłam nogę. W kolanie. Auć. Niestety, jestem już weteranką takich przyjemności, choć wcale się nie ucieszyłam z kul i bandaży oraz wizji zerwanego więzadła i uszkodzonej łąkotki.

Nawet nie planowałam o swej niepięknej nodze pisać na blogu, ale wczoraj zostałam sama. Z dwiema kulami i ogromną ilością kotów, więc może nie aż taka sama... W tym czasie rodzinka, wzbogacona o dwie osóbki - Anię i Hankę wybrała się ze znajomymi na wycieczkę, a ja bawiłam się sama w łamigłówki w stylu "Jak przetransportować filiżankę kawy na stolik, gdy mam dwie ręce zajęte kulami." Da się. Tylko nie jest łatwo, ale ja lubię lamigłówki.

No i koty. (Teraz będzie dygresja gigant.) Koty, moim zdaniem, dzielą się na użyteczne i bezużyteczne. Użyteczny kot powinien dużo mruczeć, chętnie się przytulać i poddawać pieszczotom, przychodzić na zawołanie, nie drapać mebli, nie chodzić po stole, być komunikatywny (powinien aktywnie uczestniczyć w rozmowie), załatwiać swe potrzeby na dworze, nie posikiwać w domu, likwidować myszy i mieć miły charakter. Kot idealny podróżuje bez problemu samochodem i chodzi na spacery.

11 sierpnia 2013

Naleśnik!


Od samego początku swojej przygody z mówieniem Igiemu zdarzało się wypowiadać jakieś słowo po angielsku. Później odpowiadał na bardzo proste pytania, więc sądziłam, że powolutku, bez mojego udziału, rośnie mi właśnie osoba nie dwu- ale trójjęzyczna (?).

Pewnego upalnego popołudnia wpadł do nas na obiad kumpel, nie Polak, więc rozmawialiśmy naturalnie po angielsku. A właściwie próbowaliśmy rozmawiać. Bo Ignaś odczuł tak wielki przymus zabawiania gościa, że zdematerializował się, przyniósł swoją piękną, czerwoną patelenkę i miarę budowlaną i (najwyraźniej) usmażył naleśnika - którym była miara. Na patelence. Przez następne pół godziny maglował gościa pytaniem "Do you like pancake?", względnie "Lajmund, do you want pancake?". Gość z początku uprzejmie odpowiadał "Yes", a nawet udawał, że je miarę. Po kilkunastu minutach niekończących się pytań zaczął odpowiadać przecząco, co oczywiście nie zraziło Ignasia. Kolejną desperacką próbą było zabranie miary i powiedzenie mu, że naleśnik został zjedzony, dzięki Ignaś, zarąbisty kucharz z ciebie. Nic z tego. W końcu kolega odpwiedział, zgodnie z prawdą, że pancake to tak sobie, a że najbardziej lubi cake. Na co Igi wyciąga do niego patelenkę i stwierdza radośnie "This is cake! Do you want cake?" I tu kolega popełnił bład, bo zapytał, jaki to rodzaj "cake". Bo odpowiedź była do przewidzenia w swej oczywistości.

"Pancake!!"

Dostaliśmy głupawki.

A Igi, przez całe to doświadczenie związane z "pressure of entertainment" w zasadzie nie tknął świeżo (i to przez własnego Przodka) złowionej i zgrillowanej ryby.

(Igi, 2 lata, 9 miesięcy, 3 tygodnie)