2 sierpnia 2013

Szlag!

Mieliśmy pewnego razu (ponad rok temu!) nieprzyjemność brać udział w bitwie. O... żegnanie się z Ignasiem.

Igi jest (i jak mniemam jeszcze długo będzie) związany mocno ze mną oraz swym Tatą. To fakt, który należy zaakceptować i wspierać małolata w rozterkach emocjonalnych. Od tego przecież jesteśmy!

Jeśli chodzi o żegnanie, to już rok wcześniej, czyli kiedy odwoziliśmy Igiego do Niani, wypracowaliśmy własny system. Zawsze mówiliśmy mu, co się stanie, z kim będzie spędzał czas i zawsze był całowany i tulony na do widzenia. Bez zastanowienia robiliśmy tak i podczas wakacji, gdy Igi miał być zostawiony pod opieką, żeby rodzice mogli popylać (hehe) w korkach, docierać do kolejek w urzędach i rozkoszować się uczuciem, że czas na wakacjach jednak stoi w miejscu (podobnie jak ludzie w kolejkach) i to bez rozpraszania z dołu, że na ręce i buuuuu i aaaaaa!
Przed wyjściem robiliśmy jak zawsze: przygotowywaliśmy Igunia psychicznie na to, że znikniemy. Obiecywaliśmy, że wrócimy. Mówiliśmy dokąd jedziemy, gdzie on zostanie, z kim, i co w przybliżeniu będzie robił. Krótko i treściwie, z uwzględnieniem jego uczuć.
Po czym było przytulenie, pożegnanie - z naszej strony. Z jego strony - ryk.
A jedni z wielu tymczasowych, wkakcyjnych opiekunów uznali, że robimy dziecku krzywdę i stanęli w opozycji.
Najpierw żartem, żeby się nie żegnać. A może to nie był żart? Wtedy jednak żadna inna interpretacja do głowy mi nie przyszła, więc zaśmiałam się uprzejmie i skończyliśmy ten temat.
Potem było bardziej ofensywnie. Sprawa była jasna. Krzywdzę dziecko. Krzywdzę też swoimi fanaberiami jedno z nich, w związku z czym drugie czuje się upoważnione do zwrócenia mi uwagi. Bo zostawiać skrzywdzone dziecko z jednym z opiekunów to działanie samolubne i głupie.
Propozycja bez możliwości odmowy: nie żegnać się, wychodzić chyłkiem i sprawa załatwiona. Wzbudzanie poczucia winy było wisienką na tym gorzkim torcie.

Mój argument o tym, że nie będę oszukiwać własnego dziecka przeszedł niezauważony. 

Przyznaję, że i ja w tej kwestii mam wyrobione zdanie, nie wyobrażam sobie postępować inaczej. 
Wyjście chyłkiem nie mieści mi się w głowie. Od razu oczami wyobraźni widzę swoje przerażone dziecko, które zaczyna nas szukać i czuję tę rozpacz - gdzie są rodzice, czy wrócą, co się z nimi stało? Zdaję sobie sprawę, że rozstanie jest ciężkie, ale uważam, że skoro nie jesteśmy czasem w stanie tego uniknąć, musimy zrobić to tak, jakbyśmy chcieli sami to przeżyć. O wiele straszniejsza wydaje mi się niewiedza, niż ból świadomego rozstania z perspektywą naszego powrotu. Tym bardziej, że zawsze wracamy, co Igi przecież zauważa, odnotowuje też w pamięci, że mówiliśmy, że gdy się obudzi/zje obiad, już będziemy razem.
Popełniam wiele błędów, jestem świadoma przynajmniej części z nich i pracuję nad tym, by je wyeliminować. Jednak obustronne zaufanie w naszych rodzicielskich relacjach z Igim jest dla mnie kluczowe. Mnie nigdy nie okłamywano, ani ja nie byłam zmuszona nigdy do tego, by skłamać i w ten sposób się obronić. Nie jestem w stanie uznać kłamstwa, czy fortelu "dla czyjegoś dobra" za godne zachowanie.
Więc nie kłamiemy. Gdy Igi wyje o czekoladę, nie mówimy, że nie ma. Mówimy, że jest, ale nie chcemy mu jej dać, bo czekoladę może jeść w sobotę.  Kiedy muszę wyjść, nie wymykam się chyłkiem. Chcę, żeby zrozumiał, mimo swojego wielkiego bólu, którego nie śmiem kwestionować, że zawsze wracam. I  że zawsze, ale to zawsze może liczyć na to, że rodzice powiedzą mu prawdę. Co więcej, on też - mam nadzieję - nabierze przekonania, że zawsze będzie mógł powiedzieć, co zechce, nawet gdyby było to bolesne lub niewygodne.


10 komentarzy:

  1. w 100% się zgadzam z Tobą. U nas też jest ten problem zwłaszcza z dziadkiem, który kiedy wychodzi to okłamuje Ignasia że zaraz wróci i ja za każdym razem muszę go prosić żeby tego nie robił. Ale nie dociera to do niego. Ja podobnie jak ty staram się zawsze mówić Igiemu co i gdzie będzie się działo. Choć wczoraj po wyjaśnieniu mu i pożegnaniu się z nim wyszłam ukradkiem. Ale musiałam go zostawić u koleżanki, którą Ignaś dobrze zna i lubi, ale jednak bałam się jego reakcji i nie chciałam jej zostawiać z płaczącym dzieckiem. Co innego dziadkowie, a co innego obca osoba. Więc wyszłam nie zauważona. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, na szczęście Ignaś wogóle nie zwrócił uwagi na to że mnie nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst Dziadka jest dla mnie zupełnie niezrozumiały... Po co?
      A nasz Igulek nie zostaje u znajomych, więc nawet nie mam okazji "wyjść ukradkiem", za to dobrze rozumiem Twoje uczucia.

      Usuń
  2. My na szczęście z naszym Tymkiem nie mieliśmy tego problemu, zawsze chętnie zostawał z babciami i dziadkami, a teraz jak jest już 4-latkiem u każdego, nawet nowo poznanej cioci chciałby zostać na noc ;) Ale może, tak jak napisała Ania powyżej, spróbować tej drugiej metody - wyjść kiedy Bąbel będzie zajęty zabawą i nawet nie zauważy Waszej nieobecności. Nie chodzi mi o wymykanie się, czy okłamywanie, ale może oszczędzi mu to łez...
    Będzie coraz lepiej i za jakiś czas Igi, tak jak mój mały, nie będzie chciał wracać jak już po niego przyjdziecie ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problemem jest dla mnie akurat agresywne zachowanie osób, o których pisałam, a nie płacz Ignasia. Tylko podczas wakacji zdarza nam się go gdzieś rzadko zostawiać, poza tym jedynie przedszkole, więc wychodzę z założenia, że to lekcja, którą Igi musi przerobić.
      Za to mam spory kłopot i niechętnie podchodzę do tego, gdy ktoś wtrąca się i natarczywie krytykuje nasze wybory... Nikomu nie życzę takich sytuacji!

      Usuń
  3. u nas nie ma tego problemu, Maja wie że jak ja idę do pracy to będzie z tatusiem, daje buziaka i wychodzę no i odwrotnie... sęk w tym że zawsze ma jednego z rodziców, czuje się bezpiecznie.
    Wam wytrwałości życzę, w przyszłości zaowocuje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas jeszcze Młody za mały, żeby mu tłumaczyć, ale i tak nie wyobrażam sobie wyjść i nie dać mu buziaka, nie przytulić itd. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tłumaczyłam mimo podejrń, że nie jestem rozumiena i często zaskakiwało mnie, że jednak jestem. A buziak i pożegnanie - jasna sprawa! :)

      Usuń
  5. Bardzo popieram taki system. Sama również go stosuję, efekty coraz lepiej zauważalne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja staram się w swoim wychowywaniu stosować jedną podstawową zasadę, której do tej pory nawet głośno nie nazywałam, po prostu jakoś w podświadomości ją mam. Traktuj swoje dziecko tak, jak chcesz aby za parę lat ono Ciebie traktowało. Wyobrażasz sobie, aby Ignaś z domu chyłkiem się wymykał??? No właśnie.
    Dlatego też nigdy nie biję i nie szarpię, za to przytulam, tłumaczę, rozmawiam. Staram się też ważyć słowa, których używam, w złości łatwo się zagalopować. Zdrowo ochrzaniłam męża, który w zdenerwowaniu, gdy w dodatku bardzo źle się czuł, powiedział do Syna "Wynocha!". Raz mu się zdarzyło i pewnie już się to nie powtórzy, przeprosił. Ale poza tym, że "Wynocha!" to można powiedzieć do kota czy psa, to nie chciałabym żeby kiedyś takie słowa padły w moją stronę z ust nastolatka.
    Dlatego też zgadzam się z tym co napisałaś. Takimi głupimi gestami łatwo stracić wypracowane zaufanie.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz się nie pojawił? To dlatego, że oczekuje na moderację. Opublikuję go najszybciej, jak tylko będę mogła!