Dziś kolejna inność (nie aż tak bardzo "inna" jak poprzednie, o, poszę KLIK, KLIK, KLIK, KLIK, ale różnice między Wyspą a Polską są nadal spore) :)
Łażenie na bosaka. Pamiętam, jak poszłam na mój pierwszy kurs tubulczego narzecza. Było to w wiejskiej podstawówce. Przyszliśmy całą grupą, stłoczyliśmy się w wejściu i... Powitał nas nauczyciel o imieniu, które brzmiało, jakby była wycharkane, i które natychmiast wyleciało mi z głowy. Uwagę moją przykuła za to jego prezencja. Ubrany był w ciemny garnitur, pod krawatem był i... w skarpetkach. Chwilę później okazało się, że i my musimy zdjąć obuwie. Następnym razem byłam mądrzejsza o to doświadczenie i wzięłam sobie grube, górskie skarpety na kurs.
W domach goście także zdejmują buty przy wejściu, chyba że zaproszeni są na bardziej uroczyste przyjęcie. Wtedy gospodarze proszą, by pozostać w obuwiu pasującym do kreacji. Stosowałam się do tego , mając jednak w pamięci, jak irytowało mnie czasami, gdy w Polsce w niektórych domach proszono o ściąganie butów. I jak u mnie się ich nie zdejmowało. Zrobiło mi się zwyczajnie głupio. Nie mieszkałam w swoim domu sama, a to głównie tabuny moich znajomych galopowały w buciorach po schodach i wydeptywały ścieżki na parkietach.
Zdanie zmieniłam ostatecznie, gdy na świecie pojawił się Igi, a do naszego zagranicznego domu przychodziły tłumy ludzi. Było to w czasach, gdy Tato Kwiatka parał się naprawą komputerów by dorobić do pensji. Mieliśmy śliczną, ciepłą podłogę - surowy beton pociągnięty lakierem. I małego człowieczka szorującego po tym miłym, nowoczesnym wnętrzu najpierw na brzuszku, a potem na czworakach i z zapałem wynajdującego wszelkie okruszki i umieszczającego je sobie w paszczy.
Rzadko zdarzało się, by ktoś zdjął buty sam z siebie. Zazwyczaj słyszeliśmy "To ja nie będę zdejmować butów, bo ja tylko na chwilę, dobrze?" No nie, nie "dobrze". Że dziecko mieszka w tym domu, widać było od razu. Ja miałam dość pracy przy niewielkim człowieku i nie chciałam jej sobie dokładać przez mycie podłogi kilka razy dziennie. Bo sens w tym zdejmowaniu butów naprawdę jest. Szczególnie przy pogodzie, którą tu mamy, deszczach, błocie, śniegach - niezdejmowanie butów to barbarzyństwo. Że nie wspomnę o potencjalnej kupie rozsmarowanej na podeszwie, którą dziecko potem wyszoruje językiem i ubraniem podczas zabawy...
Butów nie zdejmuje się w:
- bankach
- sklepach
- aptekach
- restauracjach
- urzędach
- u fryzjera (chyba że ktoś chce)
A zdejmuje się je z kolei w:
- przedszkolach tuż po wejściu (dziecko i rodzic, dzieci oczywiście biegają w ciągu dnia w skarpetkach lub na bosaka)
- szkołach (także tych dla dorosłych i wszelkiego rodzaju miejscach kursów)
- oczywiście domach (prawie bez wyjątku)
- szpitalach
- przychodniach
- niektórych muzeach
- na basenach.
Skąd wiemy, że mamy zdjąć buty? W przedszkolach i szkołach to standard, w innych miejscach są półeczki na buty i tabliczki podobne do tej:
W celu unikniecia klientów/pacjentów latających bez skarpetek, zdarzają się i takie tabliczki:
Ot, taki butkowo-kurtkowy kącik w poczeklani u mojej rehabilitantki:
Przez te kilka lat tak się do tego przyzwyczaiłam, że jak ktoś mi mówi, żebym butów nie zdejmowała, to czuję się dziwnie i nieswojo :-) Szczególnie, gdy mam jakieś wielkie buciory i robi mi się gorąco ;)
i Islandia znów o krok bliższa :)
OdpowiedzUsuńOczywiście :) wiesz, że Cię wakacje tutaj nie ominą, chocbyś nie wiem jak się opierała :D
Usuńkocham takie posty;) wiecej poprosze
OdpowiedzUsuńSpoko :)
UsuńU nas zawsze zdejmowalo się buty, nawet u mojej babci na najbardziej zadupiastej wsi. Moja mama zawsze wrzeszczała- buciory. Jakiś zmysł jak ktoś wchodził z butam to czuła. Mnie oburzalo jak babka od gazu wchodziła bez bytania w.W moim przedszkolu były kapcie a w podstawówce obowie zmienne. Zdziwilam się, że w liceum nie trzeba było ;-) Szkoci tak nie mają, choć jak idę w gości do francuski czy portugalki to ściągam. Podoba mi się te bez butów lazenie-prawie wszędzie. Jestem za - coraz bardziej lubię tych ludzi
OdpowiedzUsuńZobacz, a u mnie w liceum chodziło się w trampkach (buty trzeba było zmieniać) - wspaniałe to było! I można było siadać na podłodze bez obaw o pobrudzenie ubrania :)
UsuńA i plakaty muszę sobie do domu wydrukować ;-)
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się, że jako dziecko lubiłam zdejmować buty wszędzie i przy każdej okazji, moż to jakiś naturalny odruch:) Miałam na studiach wykładowczynię, która zaczynała wykład od zdjęcia butów, ale uznawaliśmy ją za nienormalną.
OdpowiedzUsuńNo i kolejna islandzka perełka! I coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mój raj utracony ma bliższy odpowiednik, ha ;D
OdpowiedzUsuńZdejmowanie butów uważam za konieczność, a nie tylko dobry ton. W szkołach na szczęście buty się zmienia (choć to wcale nie załatwia problem u czystości korytarzy - dzieciaki wybiegają w trampkach na podwórko też, już o wizytach w toaletach nie wspomnę... polskie szkolne toalety - brrr! Japończycy wiedzą co robią z tymi kapciuszkami toaletowymi!), ale szpitale i przychodnie - tu mnie zaskoczyłaś :)
A już w domach to kwestia priorytetowa. Choć mieszane opinie w tym temacie łatwi zaobserwować podczas "wizyt duszpasterskich" - spotkał ktoś kiedyś księdza, który zdejmuje buty wchodząc do domu? Ja nie, aż do teraz. Bo Miły mój bardzo stanowczo powiedział "buty proszę zostawić w korytarzu" - mina księdza bezcenna!
Mamy małe dziecko i jaśniutki, kudłaty dywan. Prosta logika.
w większości sytuacji popieram zdejmowanie butów. w moim małym mieszkaniu, którego centrum jest przedpokój, niezdjęte buty przyprawiają mnie o nerwicę natręctw.
OdpowiedzUsuńale widząc tytuł posta spodziewałam się czegoś o chodzeniu boso po trawie ;) tak po elfiemu ;)