16 października 2013

Przyznała się, że jest ślimakiem

W ramach przeżywania narodzin Syna, myślałam sobie, co zmieniło posiadanie na stanie tego egzotycznego stworzonka. Wyszło, że macierzyństwo dało mi:

  • Wiecznie brudne ubrania. Początkowo z tym walczyłam, zmieniałam. Ale że pranie samo się nie robi, a kolejna bluzka i tak zostanie upaćkana w 5 sekund, podjęłam świadomą decyzję o tym, by zdziadzieć. I jeśli można, trwam w tym samym ciuchu aż do wieczora.
  • Poczucie, że nigdy nie jestem sama. Nawet w łazience zawsze mam asystę, w łóżku zawsze pamiętam o tym, gdy w oku znajdzie mi się malutki łokieć.
  • Przepustkę na bycie sobą pod pretekstem włóczenia się z dzieckiem. Bo ja tak naprawdę mam temperament ślimaka i kiedy Igi zastyga nad milionowym listkiem, kamykiem, sprawdza kruchość lodu w kałużach i robi setki innych istotnych czynności, ja mu w głębi duszy przyklaskuję. Bo sama wiele fajnych kamyków wypatruję jeszcze przed nim ;)
  • Kompana do wspólnych posiłków. Jako że Kwiatowy Tato celebrować żarła nie lubi i woli pochłonąć kanapkę nad zlewem, tym bardziej doceniam obecność Ignasia i jego szczere wysiłki, by przy stole siedzieć jak najdłużej. Szczególnie gdy był mniejszy, z upodobaniem robił sobie jedzeniowe maseczki, taplał się w piciu, rozcierał, babrał, gmerał. A ja obok, wreszcie z sensownym towarzystwem, a nie kotem!
  • Instynkt. Świadomość, że gdyby kierowca, który zajechał mi drogę, poganiał mnie długimi albo warcząc na mnie silnikiem i zbliżając sie niebezpiecznie do mojego auta, gdy jadę przepisowo (czytaj: za wolno) i w jakikolwiek inny sposób naraził nas na wypadek, miał okazję spotkać się ze mną poza samochodami, dostałby fangę w nos. Moja tolerancja dla brawury na drodze spadła poniżej zera, odkąd wożę cenny, choć wrzaskliwy ładunek na tylnym siedzeniu. To nawet nie jest brak tolerancji, to zwierzęca wściekłość i agresja!
  • Towarzysza do żartów fekalnych. Mogę udawać, że ja w tym procederze uczestniczę tylko dlatego, że Igi ma taką fazę. Ale prawda jest taka, że za każdym razem, gdy Wieś wspomina o kupie przy jedzeniu, to ja myślę tęsknie o mojej przyjaciółce z Syberii, z którą znalazłam wspólny język między innymi i w tym kontrowersyjnym temacie.
  • Brudne okulary. Dzień w dzień, średnio co godzinę czyszczę szkła, zapaćkane wiecznie brudnymi palutkami. Jestem jak człowiek uzależniony. Towar mam w strategicznych miejscach, zawsze potrafię go zlokalizować i nie mogę się bez niego obejść. Naprawdę oszalałabym bez ściereczek do okularów :)
  • Twarz au naturel. Bo rano wolę dospać, a wieczorem padam na ryj. A nakładanie pudru i tuszu oraz - co gorsza - zmywanie to cenne minuty. 
  • Alergię na pleśnie (dzięki, Igi), ale ta na szczęście po 3 latach minęła, zawroty głowy na samą myśl o huśtaniu, bujaniu i takich tam. Regularną chorobę lokomocyjną mi sprzedał! Mnie, która na łódkach zasypiała z łagodnym uśmiechem szczęścia niezależnie od ilości spożytego alkoholu! Oh, come on!
  • Pretekst do pisania :)
Ten sam temat - u Ani JM, poczytajcie :)

15 komentarzy:

  1. Jak to się zmienia punkt widzenia, w miarę wzrostu potomka, prawda? :D

    Ja bym do tego dodała jeszcze jedno - coraz mniej jest rzeczy, których się boję. Oczywiście choroby, swojej czy dziecka, to mi wzrosło, ale poza tym... naprawdę mało. :)

    Witaj. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo zmieniają sie priorytety, prawda? też to mam.
      Witaj :)

      Usuń
  2. wszystko prawda..pisze to w brudnej bluzce od pomidorowej :)))) i ręce ubabranej w cieście do kładzionych klusków;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja w piżamie i swetrze. o właśnie! piżamy mam zazwyczaj bartdziej czyste, niż dzienne ciuchy :)

      Usuń
  3. Święta prawda! Ze wszystkimi punktami się zgodzę, z tym że ja zmieniłam okulary na soczewki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja idę w tym dalej i czasem świadomie już brudne ciuchy ubieram. Taki ze mnie domowy menel.
    Okulary to ja i przed dzieckiem wiecznie brudne miałam, teraz po prostu mam na kogo zgonić.
    O mojej chorobie lokomocyjnej to już czytałaś (i jest coraz gorzej), a skoro wiem, że Ciebie też dopadło to zaczynam tworzyć teorię jakoby macierzyństwo było taką karuzelą, tudzież roller costerem, że w końcu nie można tego wytrzymać bez torsji. Nie miałam nudności w ciąży to nadrabiam zaległości.
    A tak w ogóle to wszystko, oprócz alergii na pleśnie i ulubienia do ślimaczego tempa, zgadza się i u mnie. Wygląda na to, że Matki, niezależnie od szerokości geograficznej, stosowanych sposobów wychowawczych, poglądów na życie, wszystkie są jakoś do siebie podobne :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pod wieloma mogę sie podpisać:) ale to wiesz:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i cudnie jest nie? :D Obustronna edukacja. Ja mam jeszcze jeden bardzo ważny "dodatek" nareszcie bo krępacji mogę szaleć w kałużach :)

    OdpowiedzUsuń
  7. podobnie. zwłaszcza spacery. ja naprawdę bardzo je lubię. czy to natura ślimaka? no nie wiem... może trochę. i Młody daje pretekst, żeby się zatrzymać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lubię te preteksty, choć nie wtedy, gdy sie spieszymy. bo przeciez dzieci spieszą się jedynie do zabawy... :)

      Usuń
  8. Czy my may tego samego chłopa? Kanapki nad zlewem, dzień w dzień. Okulary - dlatego preferuję soczewki. Tyle mniej czyszczenia, a okulary dopiero jak Lula spać pójdzie. Same mądrości napisałaś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co za zwyczaje dziwne, prawda? jedzenie w pozycji pochylonej z twarza nad zlewem ;))) to ma zdaje się chronić otoczenie przed okruszkami ;))))

      Usuń

Twój komentarz się nie pojawił? To dlatego, że oczekuje na moderację. Opublikuję go najszybciej, jak tylko będę mogła!